– Po co ci te kwiaty? – zapytał Cień, gdy przekraczali próg szpitala. Dotarcie tutaj nie sprawiło im problemu. Wystarczyło wsiąść w autobus.
– Zobaczysz – odparła Domasława, schylając się w stronę bukietu chryzantem. Udawała, że poprawia wstążkę, gdy rozmawiała z Cieniem. Nie chciała, aby przy okazji ktoś uznał ją za wariatkę. Kwiaty pozwalały jej się zasłonić, aby nikt nie widział jak mówi.
Cień tylko przewrócił oczami na jej słowa. Dalej nie bardzo rozumiał jaki kobieta miała plan wejścia na oddział. Zwykle trzeba było się przedstawić i podać powód wizyty, aby kogoś wpuszczono. Według tego co orientował się Cień, mogło to się różnić w zależności od oddziału. Domasława powiedziała mu tylko, że dadzą radę i nie ma się tym martwić. Tylko, że mając na uwadze jej poprzednie pomysły, miał pewne obawy.
Nie miał pojęcia jak kobieta miała zamiar ominąć recepcję.
– Witam, pani Alicjo! – powiedziała pewnie Domasława z szerokim uśmiechem do starszej pielęgniarki, siedzącej za kontuarem. Oparła się delikatnie o ladę, drugą ręką sięgając na moment do kieszeni. Cień zauważył jak coś ściskała w dłoni, trzymając kwiaty.
– Dzień dobry – powiedziała pośpiesznie pielęgniarka, tylko zerkając na Domę, wracając do papierów jakie miała przed sobą. Praktycznie nie zwracała uwagi na Domę. Miała rozłożony przed sobą stos papierów i widoczne trudności, aby się w nich odnaleźć. Widać miała duże problemy ze skupieniem się.
– Widzę, że jest pani zajęta. To ja nie będę przeszkadzać i pójdę już do dziadka na ortopedię. – powiedziała szybko Domasława, idąc głębiej w stronę korytarza. – Na szczęście pamiętam drogę jak ostatnio mi ja pani pokazała.
– Aha, to dobrze – powiedziała pielęgniarka, wracając do swojej pracy.
– Miłego dnia!
– Wzajemnie.
Domasława odeszła znikając za rogiem. Cień nie miał zamiaru czekać z pytaniami, bo ta scena była co najmniej dziwna.
– Co to było?
– Rozmowa – odparła krótko Domasława, odkładając chryzantemy na pobliski parapet. Nie chciało jej się nosić ze sobą tych kwiatów. Ktoś je może sobie wziąć albo nawet wyrzucić.
– To widzę, ale co ty jej zrobiłaś? – drążył dalej Cień, zrównując krok z kobietą. Minęła ich jakaś para, gdy skręcili w stronę schodów.
– Magia – powiedziała Doma uśmiechając się zadziornie i trzepocząc palcami. Cień przewrócił oczami, mając wrażenie jakby rozmawiał z dzieckiem.
– Masz dzisiaj wyjątkowo dobry humor, co?
– Raczej dobre przeczucie – odrzekła Domasława, przystając na chwilę. Przyglądała się oznaczeniom na ścianach, szukając oddziału onkologii dziecięcej. – Będziemy musieli przejść cały ten korytarz i wejść na drugą klatkę schodową – westchnęła.
– Ale dalej nie wiem co jej dokładnie zrobiłaś. Ta pielęgniarka nie zawracała sobie tobą głowy, raczej wątpię aby była tak zapracowana, że uwierzyła w twoją historyjkę – zaznaczył Cień.
– Taka drobna sztuczka – mówiła Doma, dając za wygraną mężczyźnie. Wątpiła, aby odpuścił. Pokazała mu mały przedmiot, który ściskała w dłoni. – To srebrna moneta z symbolem Welesa, ten rogaty trójkąt – powiedziała Doma, a Cień przyjrzał się jej. – Sprawia, że jej posiadacz staje się niewidoczny dla niemagicznych, a raczej każdy kto zwróci na niego uwagę staje się zdezorientowany. Nie może się skupić, więc praca do swoich zajęć. – dodała, chowając monetę do kieszeni.
To przynajmniej wyjaśniało, dlaczego wielu ludzi nie zwracało na nich uwagi, gdy przemierzali szpital. Interesujące narzędzie.
– A skąd to masz?
– Dostałam lata temu, podczas nauk w covenie – wzruszyła ramionami kobieta. – Każdy uczeń taką dostawał. Są rzeczy, które trzeba ukryć przed niemagicznymi
– I zgaduję, że jak rzuciłaś nauki to jej nie oddałaś?
– A ty byłbyś tak głupi, aby oddać takie cudeńko? – zapytała Doma, uśmiechając się zadziornie. – Wiesz od jak dawna nie płacę za bilety autobusowe? Chociaż minusem jest to, że moneta musi dotykać skóry, aby działać – ostatnie zdanie powiedziała bardziej do siebie niż do swojego towarzysza. – Można też zwiększyć jej efekt, używając własnej mocy, ale to powoduje amnezję u ludzi, z którymi rozmawiałeś. A to akurat może zwrócić uwagę covenu, bądź spowodować trwała amnezję…
Cień uśmiechnął się lekko zażenowany. Mógł się spodziewać takiej odpowiedzi. Mogła odrzucić bycie wiedźmą, ale to nie znaczy, że była wystarczająco zniechęcona do każdego magicznego drobiazgu. Raczej nie chciał wiedzieć w jaki sposób udało jej się zatrzymać monetę, skoro nie była już częścią covenu. Wątpił też, aby ktokolwiek z covenu zgodził się, aby zatrzymała ten przedmiot. Chociaż było pytanie jakie go dręczyło.
– Co zamierzasz zrobić, jeśli go znajdziemy? – zapytał Cień, bacznie przyglądając się Domie.
– Kiedy go znajdziemy – poprawiła go kobieta. Cień po prostu to zignorował. Uznał, że lepiej, żeby rozpierała ją energia czy determinacja niż jakiś żal czy złość. W szpitalu mogli łatwo przyciągnąć jakąś spaczoną duszę, chociaż medaliony od madame skutecznie je odstraszały. – Domasława spojrzała na Cienia, widząc jak dalej czeka na jej odpowiedź. – Sprawę, że sam się przyzna do win. – dodała Domasława uśmiechając się szerzej, lekko przekrzywiając głowę. Cienia przeszedł dreszcz.
– Chyba nie chcę znać szczegółów – skwitował przyśpieszając kroku.
– Serio? Masz mnie, aż za takiego potwora? – spytała zadziornie kobieta, doganiając towarzysza. Cóż miała zamiar zmusić mordercę jej matki do przyznania się do winy, ale nie przed policją. Do sklepu zaglądały różne osoby, nie tylko ludzie. Czasem odwiedzały go bestie w przebraniu, a to po jakiś napar, nowy medalion czy próbę skontaktowania się z covenem. Nie ważne jak Doma mogła nie chcieć używać magii, były drobne jej elementy, które nieustannie jej towarzyszyły. Jak magiczna moneta, czy biesy odwiedzające sklep jej matki.
– Skoro wiedźmy i potwory z legend słowiańskich są prawdziwe, to dlaczego bajki o złych czarownicach nie mają być – odparł Cień z przekąsem.
– W sumie racja – wzruszyła ramionami Domasława, po chwili namysłu. Jej plan rozprawienia się z mordercą też za bardzo nie odbiegał od tego co robiły wiedźmy w bajkach. Domasława miała paru znajomych wśród magicznych istot, w tym jednego biesa, który z chęcią nastraszy jakiegoś człowieka. Chwilę podręczy i poudaje, że obedrze go żywcem ze skóry. Może troszkę podurbuje, a potem Doma odesłałaby gościa na policję. Przez moment zastanawiała się, czy jakiś demon nie skusiłby się na małe co nieco. Chociaż gdyby coven się o tym dowiedział…
Aż przeszedł ją dreszcz na myśl o karze jaką mogliby jej wymierzyć. Może nastraszyć człowieka, ale jego zniknięcie mogłoby zainteresować madame Lumiere. Ta kobieta wie wiele rzeczy…
– A tobie co? – zapytał Cień, widząc jak szybko Domie zrzedła mina.
– Nic – powiedziała szybko Doma, wchodząc na kolejne piętro. Przeskakiwała prawie co dwa stopnie, zostawiając Cienia w tyle.
Domasława westchnęła ciężko. Nie ważne jaką decyzję podejmie tego mężczyznę dotknie kara. Jeśli nie może sprawdzić, że będzie cierpiał równie mocno co jej matka, to spędzi resztę życia w więzieniu i panicznym lęku, że Doma kiedyś go dopadnie. Życie w ciągłym strachu brzmiało jak odpowiednia kara. Może gdyby nie porzuciła swojego dziedzictwa to rzuciłaby jeszcze na niego jakąś klątwę. Pogrążona w dość mrocznych myślach Domasława nie zauważyła nawet jak jej przyjaciel oddalił się za czarnymi lokami, które zobaczył na końcu korytarza.
Żadne z nich nie zwróciło uwagi, że się rozdzielili. Mimo, że dotąd los, a raczej dola plotła razem ich ścieżki na ten moment każde samo musiało zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem.
…
Domasława weszła na kolejne piętro, rozglądając się. Od razu w oczy wrzucił jej się znak z napisem oraz strzałką “onkologia dziecięca”.
– Prawie jesteśmy, będziemy pewnie musieli ominąć recepcję przy samym oddziale, ale – mówiła Domasława, odwracając się do Cienia, a przynajmniej do miejsca gdzie spodziewała się go zobaczyć. – Gdzie on polazł?! – powiedziała do siebie kobieta, rozglądając się.
Przecież był tuż za mną, myślała w lekkiej panice. Chyba by jej nie zostawił? Nie… Dreszcz przeszedł jej po karku. Czyżby natrafił na jakąś spaczoną duszę? Może jakaś go zaatakowała? Doma napięcie odwróciła się stojąc na szczycie schodów. Nagle uderzyła w kogoś. Czuła, że traci równowagę. Upadłaby, gdyby czyjaś silna ręka nie chwyciła jej za ramię.
– Nic się pani nie stało? – usłyszała nad sobą zmartwiony głęboki męski głos.
– Nie. Bardzo przepraszam – mówiła Domasława, podnosząc wzrok, aby zrównać się z mężczyzną.
Od razu zamilkła. Znała tę twarz. Wpatrywała się w nią godzinami, zapamiętując każdy najmniejszy szczegół. Wiedziała, że to on.
– Spokojnie, na szczęście nikomu nic się nie stało – powiedział z delikatnym uśmiechem mężczyzna. – Ja już pójdę, bo śpieszę się do córki – dodał, omijając Domasławę.
Ta nie wiedziała co ma powiedzieć. Po prostu stała tam i wpatrywała się w niego. Widziała jak mężczyzna wita się z pielęgniarką – jakby wpadał tutaj bardzo często. Wymienili kilka słów, a ta wpuściła go na oddział onkologii dziecięcej za przeszklonymi drzwiami.
Był taki miły. Uprzejmy, chociaż to była wina Domasławy za wpadkę na schodach. Pomógł jej. Widział ją…
Musiał ją rozpoznać. Obserwował sklep przez kilka dni. Nie mógł jej nie zobaczyć jak wracała ze studiów. Nie mógł nie wiedzieć jak wygląda. Czuł się tak bezkarny, bo policja zamknęła śledztwo? Bo nie można było z nikim powiązać znalezionych odcisków palców? Zachowywał się jakby nie zrobił nic złego. Chodził sobie wolny po świecie, mimo krwi jaką miał na rękach.
Poczuła jak narasta w niej złość. Gniew gromadzony od dnia, gdy odebrano jej matkę wciąż się w niej tlił. Nie ważne jak wiele czasu minęło, czy jakie słowa usłyszała on nigdy nie zgasł. Wprost przeciwnie, każdy kolejny dzień gdy słyszała, że musi odpuścić wzmagał w niej ten gniew. Wreszcie nadeszła ta chwila, gdy mogła go wyładować nie bacząc na konsekwencje. Pozwoliła mu sobą zawładnąć.
Bez chwili zawahania, włożyła część swojej magii w monetę, wzmacniając jej efekt. Wiedziała, że to sprawi, że stanie się praktycznie niewidoczna dla ludzi. A konsekwencje jakoś straciły dla niej znaczenie.
– Nie rób tego proszę – głos, którego tak dawno nie słyszała. Przeszedł ją lodowaty dreszcz. Stanęła na środku korytarza jak wryta. – Skarbie – Jak gwałtownie się pojawił tak samo szybko lodowaty dreszcz zniknął. Zastąpiło go znajome uczucie ciepła gdzieś w klatce piersiowej. – Zemsta nie jest tego warta. To cię zniszczy – Domasława czuła dłonie swojej matki na ramionach.
– Dlaczego teraz? – zapytała łamiącym się głosem Doma. Zacisnęła mocniej swoją dłoń, w której trzymała monetę. – Wzywałam cię – Czuła narastający ucisk w klatce piersiowej.
Domasława czuła jak jej matka zakłada jej kilka kosmyków za ucho, a druga ręka przesunęła się po jej plecach. Jej matka stanęła przed nią, lecz Doma spuściła głowę, zamykając oczy. Nie mogła spojrzeć na swoją matkę. Nie po tym co jej powiedziała, gdy ostatni raz widziała ją żywą.
– Myślałam, że tak będzie lepiej – mówiła spokojnie jej matka. Trzymając rękę na ramieniu córki, delikatnie ściskając jej ramię. – Przyzwyczaisz się i na spokojnie przejdziesz żałobę. Nie popełnisz moich błędów i nie pogrążysz się w żalu, wzywając duchy – Drugą łagodnie podniosła jej podbródek, chcąc spojrzeć córce w oczy. Lecz te wciąż były zamknięte. – Byłaś taka malutka gdy twój ojciec zmarł. – Wytarła samotną łzę, która spłynęła po policzku Domy. – Wzywałam jego ducha każdego dnia. Chciałam mieć go przy sobie, a on chciał patrzeć jak dorastasz. Wbrew losowi, chcieliśmy dalej żyć jak rodzina, ale zmarli nie są już częścią tego świata. – W jej głosie rozbrzmiał żal, ale tylko na moment. – Jeśli nie stają się duchami opiekuńczymi, powinni zostać w Nawii. Inaczej mogą stać się potworami przepełnionymi żalem – Wanda na chwilę spuściła wzrok, wspominając dawne czasy z których nie była dumna. – Im dłużej go przyzywałam tym więcej magii traciłam. Z dnia na dzień byłam coraz słabsza przez to ile magii zużywałam, a twój ojciec tracił kawałek siebie. Nie miałam sił, aby się tobą zajmować. Gdyby nie Maria straciłabym wszystko – Przyłożyła swoje czoło do czoła swojej córki, Słyszała jak Doma cicho popłakuje. Trzęsła się. – Nie chcę, żebyś popełniała moje błędy i zaszkodziła sobie. Dlatego nie chciałam się spotkać – Ucałowała swoją córkę w czoło. Domasława pierwszy raz od początku tej rozmowy spojrzała na swoją matkę. Nie była zła, ale zmartwiona. – Ale widząc co robisz, to jak się miotasz szukając zemsty. Do tego jeszcze te spaczone dusze… – Doma oprócz troski w oczach matki dostrzegła coś jeszcze. Strach. – Nie mogę pozwolić, aby coś ci się stało. Wiem, że to wbrew zasadom, ale to co się stało nie było przypadkowe. Musisz porozmawiać z tym człowiekiem i dowiedzieć się, dlaczego szukał szkatułki.
– Co?
– Jest w niej potężny i stary artefakt, którym przez lata się opiekowałam. Musisz zanieść go Marii, Cokolwiek ten mag chce z nim zrobić, nie jest to dobre.
– Jaki mag? – zapytała zdezorientowana Domasława. Im więcej jej matka mówiła, tym mniej rozumiała. Duchy wiedziały więcej niż żywi, i nie powinni dzielić się pewnymi informacjami z ludźmi, nawet z wiedźmami. To zaburzało równowagę jak i zasady jakie ustalili Bogowie. Jej matka i tak dużo jej powiedziała.
– Skarbie, gdybym tylko wiedziała kim jest powiedziałabym ci. Ale to ten kto chce szkatuły, wypacza dusze. Zaburza równowagę, rosnąc w siłę. A twoja Dola jest z nim spleciona – powiedziała Wanda, a jej postać lekko się rozmyła. – Chyba czas mi się kończy. Nie mogę tu już dłużej być.
– Mamo, ja chciałam…
– Spokojnie. Kocham cię i to nigdy się nie zmieni skarbie – uśmiechnęła się ostatni raz do swojej córki, zanim jej postać się rozpłynęła.
Domasława przez kilka minut wpatrywała się w miejsce, w którym był duch jej matki. Czuła w sobie tak wiele. Wciąż tkwiła w niej złość, ale jakby mniejsza. Po części zastąpiła je ulga, bo wreszcie mogła spotkać się z matką. Nie była na nią zła ani zawiedzona. Kobieta westchnęła, to raczej nie było trudne się tego domyślić. Wanda zawsze była bardzo troskliwą matką i Doma nie przypomina sobie żadnego momentu w swoim życiu, aby jej matka wyglądała na rozczarowaną. Zawsze ją wspierała, nie ważne jaką decyzję podjęła albo jak bardzo przeciwna była jej radom.
Trudno jest przyznać przed sobą samym, że Domasława była tylko w części zła na to, że jej matka zmarła. Bardziej była zła na siebie, że jej ostatnia rozmowa z matką dotyczyła kłótni o głupie atrapy. Nie mogła tego zmienić, ale mogła się domyślić, że jej matka wciąż ją kocha.
Czasem jestem naprawdę durna, pomyślała kobieta.
Czuła się zdezorientowana. Szczęśliwa, bo mogła spotkać się z matką i z nią porozmawiać, a raczej jej wysłuchać. Ulgę, bo dowiedziała sobie, że nie jest nią rozczarowana. Złość, której źródła już tak bardzo nie rozumiała. Była jeszcze masa innych uczuć, których nie bardzo chciała teraz rozpracowywać. To co powiedziała jej matka, na temat tajemniczego maga, który pragnie artefaktu. Przebiegł ją dreszcz, to nigdy dobrze nie wróżyło. W szczególności, że nie miała pojęcia, że jej matka miała coś potężnego w sklepie.
Widać konfrontacja z mordercą jej matki jej nie ominie, chociaż już nie była do niej tak pewnie nastawiona. Chciała się rozprawić z tym człowiekiem, a będzie musiała go przesłuchać. Zdaje się, że morderca jej matki może wiedzieć coś co może rozwiązać problem spaczonych dusz i czegoś znacznie większego.
Westchnęła ciężko. Naprawdę liczyła na obecność Cienia. To on był tą bardziej rozsądną osobą, a gdzieś się szlajał. Niestety nie miała czasu go szukać, a co dopiero zastanawiać się gdzie zniknął jej towarzysz. W jej stronę zmierzała właśnie osoba, która mogła pomóc rozwiązać chociaż jeden z jej problemów.
– Po co ci była szkatuła mojej mamy? – zapytała prosto z mostu, podchodząc do mężczyzny.
Widziała jak pobladł. Spuścił głowę, pocierając swoje krótkie włosy. Westchnął, spoglądając z ukosa na Domę.
– Ja… – zaczął, szukając odpowiednich słów. Tylko, że takich nie było. – Porozmawiajmy gdzie indziej – mówił dalej.
Chciał objąć kobietę ramieniem i zaprowadzić ją na taras. Zatrzymał się jednak widząc poważną minę Domasławy.
– Przepraszam – powiedział cicho. Wysoki mężczyzna tak kulący sie wręcz przed Domą był obrazem kuriozalnym. – Chodźmy na taras. Muszę zapalić – dodał, wymijając kobietę.
…
– Bartek, jestem. Raczej nie jesteś z policji, co? – zapytał mężczyzna opierając się o balustradę. Wyciągnął z kieszeni paczkę fajek. Wziął jednego papierosa, a potem skierował paczkę w stronę Domy. Ta nawet się nie ruszyła. – Chociaż to nie jest zbytnio ważne. – odpalił papierosa, a potem zaciągnął się dymem.
– Przejdziesz do rzeczy? – pośpieszyła go Domasława, krzyżując ręce. Wątpiła, aby jej cokolwiek zrobił. Nie wydawał sie idiotą, aby zaatakował ją w szpitalu. Wszędzie były kamery, nawet na tym tarasie.
– Ja nigdy nie chciałem aby to się stało. Nie chciałem, aby twoja matka…
– Dość – powiedziała stanowczo Domasława. Nie chciała tego słuchać. Nie chciała znać szczegółów tego jak jej matka zmarła. Tego czy się szarpali, czy może próbowała z nim rozmawiać. Nie chciała tego ruszać. Nie chciała znowu otwierać tej rany i napędać swojego gniewu. Nie musi tego wiedzieć. Nie potrzebuje tego. Ona chce iść dalej, a nie brnąć głębiej w te nienawiść. Westchnęła ciężko na myśl, że będzie kilka osób które będzie musiała przeprosić. – Przejdź do tego, dlaczego akurat szkatułka? Kto ci kazał?
Bartek ponownie wciągnął dym z papierosa, chwilę go trzymając. Powoli wypuścił go, jakby zmierając myśli.
– Nie wiem jak mnie znalazł, ale pojawił się w momencie gdy nie miałem pieniędzy. Moja córeczka tu leży, a z pensji budowlańca ciężko jest zapłacić za leczenie – mówił dalej, spoglądając w bezchmurne niebo. – Nie przedstawił się, ale kazał na siebie mówić Weles – Domasława spojrzała lekko zaskoczona na mężczyznę. – Wiem, to bardzo dziwne. Nie wiem, skąd to wymyślił, ale w życiu czegoś takiego nie słyszałem – Nie to zaciekawiło Domę, a bardziej to, że tajemniczy mag kazał nazywać się jak bóg podziemii. Wątpiła też w to, że mógłby to być prawdziwy bóg, bo ci odeszli setki lat temu. Nie pojawialiby się dla jakieś pozytywki i angażowali w to ludzi. – Chciał, abym ukradł taką drewnianą szkatułkę z wyrytym trójkątem na wieczku i liśćmi dębu po bokach. – Domasława słuchała go uważnie. Dobrze wiedziała o jakiej szkatułce mowa. Widziała ją kilka razy, ale nigdy się nią zbytnio nie interesowała. Myślała, że jej matka trzyma tam biżuterię. – Oferował dużo pieniędzy i ja…
Domasława widziała jak mężczyzna napina swoje mięśnie, unika jej wzroku. Znowu odchodził od naważniejszego tematu.
– Czy wiedziałeś co jest w tej szkatule? – zapytała kobieta.
Nie, nigdy nie mówił co w niej jest – wyrzucił niedopałek do kosza i odpalił kolejnego. – A ja nie pytałem. Nigdy nie robiłem takich rzeczy, więc wolałem wiedzieć niezbędne minimum.
– A jak rozmawialiście? Gdzie się spotykaliście?
Mężczyzna zamilkł na dłuższą chwilę. Kilka razy wypuścił dym, zastanawiajac się intensywnie nad czymś.
– To w sumie dziwne, bo pierwszy raz spotkałem go tutaj jak wychodziłem ze szpitala kilka miesięcy temu. Po prostu pojawił się przede mną i zaczął mówić o moich problemach – Bartek zaczął opowiadać, od czasu do czasu zerkając na Domę. – Jakby wtedy nie przyszło mi to do głowy, ale to spotkanie było dziwne. Potem spotkaliśmy się może ze dwa razy też przed szpitalem. Przed włamaniem i kilka dni po nim. Myślałem, że będzie wściekły, że narobiłem tyle zamieszania, a nie miałem tej szkatułki – znowu się zaciągnął. – Zaskoczył mnie. Wręczył pieniądze, powiedział też, że nie będzie można powiązać mnie z tym – mówił celowo unikając pewnych słów. Widziać było, że jemu samemu trudno było przyznać się do tego co zrobił i nazwać to. Zabójstwo. Widziała, że zżera go to od środka. – Nie mam pojęcia, dlaczego mi zapłacił. Ale potem więcej się nie pojawił.
– A pamiętasz może jak wyglądał?
Widziała jak Bartek chciał coś powiedzieć, ale po chwili zamknął usta. Zmarszczył brwi. Przyłożył wolną rękę do ust, wpatrując się w przestrzeń. Mamrotał coś do siebie przez krótką chwilę, a potem z lekkim zdziwieniem zmieszanym ze strachem spojrzał na kobietę.
– Nie pamiętam
– To akurat mnie nie dziwi – powiedziała spokojnie Domasława, odwracając się plecami do mężczyzny. – Tego też nie będziesz pamiętać.
– Co?
Na moment oślepiło go słońce odbijające się od zamykanych szklanych drzwi. Zasłonił oczy dłonią, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknęła…
– Zdawało mi się czy ktoś tu był? – powiedział na głos Bartek, mając wrażenie jakby przed chwilą z kimś rozmawiał.
Nie pamiętał już nic o kobiecie, z którą rozmawiał. Nie zwrócił też uwagi jak idzie korytarzem, podrzucając monetę.