Site Overlay

Opowieść o Pewnym Cieniu – Roz. I „Przebudzenie”

Przeraźliwy ból. Kłujący. Rozrywający, Zapierający dech w piersiach krzyk. Ciemność. Mrok, który spowijał jego wzrok. Ciepła ciecz, która rozlewała się pod jego dłońmi. Głos. Ktoś go wołał. Znajomy. Tylko czemu nie mógł przypomnieć sobie jego imienia. A może jej?   

Ktoś go wołał. Ciemność nie pozwala mu dojrzeć tego, co się dzieje. Ledwo co słyszał. Przez jego ciało przeszedł dziwny dreszcz. Kumulował się w jego żołądku i rozchodził na całe ciało. Brakło mu tchu. W oddali słyszał jakieś dziwne wycie. Wpierw daleko, potem jakby w centrum. Dziwne migające światła. Zimno. Coraz zimniej. Kolejne co pamiętał to ostry ból w klatce piersiowej. Podniósł się z krzykiem. Chwycił się za pierś. Za brzuch. Uważnie oglądał. Szukał ran, ale żadnej nie było. Pamiętał krew. Dużo krwi. Jego krwi. Był ranny, lecz teraz nic mu nie było. Nic go nie bolało. To dlaczego to wszystko, co pamiętał. Jego oddechy przyśpieszył. Coś ciążyło mu na piersi. Znowu to dziwne uczucie. Dreszcz, który się nasilał. Dłonie zaczęły mu się trząść. Zamknął oczy. A przynajmniej tak myślał. Wokół niego była tylko ciemność. Coś ciekło mu po twarzy. Przetarł oczy. Znał to uczucie. Kołatało mu w głowie. Ta nazwa.   

Strach.   

– Boję się — powiedział, a jego głos rozbrzmiał echem wśród ciemności.   

Nie wiedział, dlaczego, ale gdy nazwał to uczucie, stało się ono bardziej namacalne. Jakby dzięki temu wiedział, co ma robić. Wziął głęboki wdech. Potem wydech. Serce zwolniło. Dreszcze ustały. Oddychał powoli, dopóki nie zapanował nad sobą. Musiał działać. To mu jakoś pomoże.   

Tylko co pierwsze mógł zrobić?   

Otworzył oczy. Wstał z ziemi. Przynajmniej tak mógł to nazwać. Czuł coś pod stopami, ale nie była to ziemia. Płyty, czy coś podobnego. Mógł na tym stać. Czuł to, więc żył. Kucnął, dotykając podłogi. Przejechał po niej palcami. Była gładka. Nie śliska. Spróbował znaleźć ściany, ale na nic nie natrafił. To pomieszczenie, ta przestrzeń stawał się nie mieć końca. Ponownie poczuł to ukłucie w piersi. Tym razem się nie da. Zacisnął dłonie w pięść. Bez wytchnienia szedł dalej w pustkę. Starał się przypomnieć sobie, jak tu trafił. Niestety nie pamiętał za wiele poza bólem, jaki czuł. Czyjeś głosy. Twarz. Jedna osoba przewijała się w tych szczątkowych wspomnieniach. Bliska osoba. Niestety nieważnie jak się starał ta twarz była za mgłą.   

Westchnął ciężko.   

– Jeden problem na raz  

Kontynuował wędrówkę w ciemność. Echo jego kroków było jego jedynym towarzyszem. Myślał, że po jakimś czasie przyzwyczai się do wszechobecnego mroku i coś dojrzy. Tylko to nie był zwykły mrok. To po prostu była czysta czerń. Nic więcej nic mniej. Chciałby wiedzieć, ile tu jest. Po prostu rzedł przed siebie. Na pewno już jakiś czas, ale nie czuł zmęczenia. Na pewno przeszedł już kilka kilometrów. Liczył kroki. Ponownie poczuł napięcie. Tylko tym razem inne. Zacisnął pięści. Zmarszczył brwi. Coś w nim buzowało.   

Frustracja.   

Kolejne uczucie. Też zdawało mu się znajome. Strach i frustracja.   

– Co ja w życiu robiłem, że są tak znajome?   

Pomasował sobie skronie. Jakoś pomogło. Robił tak już wiele razy w przeszłości. Wiedział to, ale nie pamiętał. Stanął na chwilę. Ponownie się rozejrzał. Nie był pewien, jak bardzo oddalił się od miejsca przebudzenia. Dobrym pomysłem było jej jakoś oznaczyć, ale nie miał nic oprócz czarnych ubrań i płaszcza. Te ubrania był naprawdę zwyczajne, chociaż płaszcz sięgał do samej ziemi. Nie mógłby go zostawić. Po prostu by go nie zauważył. Wiele by mu to nie pomogło. Może nawet by zaszkodziło. Jeśli… Nie. Kiedy się wydostanie, będzie kroczył między ludźmi, musi mieć coś do zasłonięcia swojego ciała. Na całym jego ciele znajdowały się czarne symbole. Tatuaże?   

Westchnął, opuszczając ramiona. Nie był nawet pewien, czy w ogóle idzie prosto przed siebie. Równie dobrze mógł zataczać kręgi, nie wiedząc o tym. Frustracja ponownie w nim rosła. Z chęcią by w coś uderzył. Tylko wokół niego nic nie było oprócz podłogi. Uderzył pięścią w podłogę.   

Zabolało. Pomasował knykcie. Wpatrywał się w ziemię. Żadnego pęknięcia, nawet rysy.   

– Co to do cholery za miejsce? 

Nagle jego wzrok przykuło małe światełko. Bez namysłu pobiegł w jego stronę.   

– Pomocy!   

W ciemności rozbrzmiał kobiecy krzyk. Jego źródło. Dochodziło z tego światła. Przyśpieszył. Ponownie rozległ się kobiecy wrzask, który przeszedł w istny szloch. Musiał się pośpieszyć. Działo się coś złego, a coś w środku mówiło mu, że ma obowiązek działać. Z każdym krokiem światło zdawało się coraz większe, a krzyk przerodził się w szloch.  Oślepiło go na chwilę światło ulicznej latarni. Do jego uszu docierało rytmiczne uderzanie kropel deszczu o asfalt. Wiatr szumiał między miejskimi uliczkami. Wydostał się. Przez moment miał ochotę skakać z radości. Wreszcie się wydostał, ale ktoś potrzebował jego pomocy. Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do światła latarni, ujrzał młodą kobietę leżącą w błocie. Podarte ubrania, obtarte kolana i zaczerwienione oczy. Kilka sklejonych od deszczu pasm włosów opadało na jej śnieżnobiałą twarzyczkę. Stał nad nią wielkiej postury mężczyzna, odziany w stare podreperowane ubrania. Patrzył się na naszego bohatera tępym wzrokiem. Twarz miał poharataną, ale najgorszy był smród alkoholu. Osiłek pachniał, jakby co dopiero opuścił gorzelnię. Mężczyzna zmarszczył brwi na ten zapach. Alkohol zawsze był dla mnie obrzydliwy. Była to jego pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy, gdy poczuł ten zapach. Prychnął. Kolejna mała rzecz, jaką o sobie wiedział.  Kobieta, widząc ratunek, spojrzała na przybysza błagalnym wzrokiem.   

– Pomóż mi… Błagam — załkała.   

Napastnik chwycił ją za włosy i przyciągnął do siebie.   

– Zamknij się, laleczko — wysyczał do niej, a potem spojrzał na naszego bohatera. – A ty, spierdalaj.  

Przybysz zdegustowany zachowaniem agresora podszedł do niego. Wyciągnął rękę przed siebie. Położył swoją dłoń na ramieniu cuchnącego mężczyzny. Przeciwnik spojrzał na niego zaskoczony. Mężczyzna nie musiał użyć dużo sił. Jednym ruchem zmusił ciemiężyciela do klęknięcia. Zdezorientowany puścił on kobietę, która szybko odsunęła się pod ścianę.  Niedoszła ofiara patrzyła na swojego wybawcę. Nie widziała jego twarzy, ale to nie miało dla niej znaczenia. Podszedł do niej, klęcząc na jedno kolano. W ogóle nie przejmował się napastnikiem, który zamroczony alkoholem oraz niespodziewaną siłą nieznajomego wciąż siedział na ziemi.   

– Wszystko w porządku? Nie jesteś ranna?   

 Wyciągnął on dłoń w stronę kobiety. Zauroczona jego zachowaniem, chwyciła dłoń. W tym czasie żadne z nich nie widziało, jak pijany mężczyzna powoli wstaje. Zachwiał się. Spojrzał na nieznajomego, marszcząc brwi. Był wkurwiony. Powieka mu drgała. Wyszczerzył zęby. Napędzała go złość i płynący w jego krwi alkohol. Wyjął z kieszeni kurtki sprężynowy nożyk. Zapłaci mi za to. Jedyna myśl, jaka krążyła w jego głowie.    

– Uważaj! – krzyknęła kobieta, gdy zauważyła napastnika.   

Nieznajomy zdążył odwrócić się tylko, gdy stało się coś niesamowitego oraz makabrycznego zarazem. Czarne tatuaże, które pokrywały prawie całe ciało przybysza, zaczęły się poruszać. Dosłownie w mniej niż sekundę pokryły jego całą lewą rękę, a potem spłynęły z niej na ziemię. W kolejnej chwili z miejsca, gdzie spadły, wyrosły kolce, skierowane w napastnika. Minęła kolejna sekunda, kiedy ostrza wystrzeliły w jego stronę. Agresor cofnął się, zasłaniając rękami. Spodziewał się ciosu, lecz ten nie nastąpił. Otworzył oczy. Nieznajomy stał przed nim, a ostrzy nie było. Bandyta zaśmiał się, nie przestając patrzeć na przeciwnika. Jednak jego uwagę zwróciła przerażona mina kobiety. Niewiasta, gdy napotkała wzrok niedoszłego agresora, podniosła trzęsącą się rękę. Wskazała na niego. Nieprzyjaciel spojrzał na twarz jegomościa. Uśmiechał się. Zaniepokoiło to pijaczynę, który nagle poczuł ostre ukłucie w prawym barku. Jakby ktoś wbijał w nie tysiąc igieł. Kątem oka spojrzał na swoje ramie. Pokrywała je jakaś czarna maź. Rozprzestrzeniała się po jego całym ciele. Próbował ją ściągnąć. Zerwać z siebie. Tylko nic to nie dało. Wkrótce pokryła go całego i wciągnęła pod ziemię. Towarzyszyły przy tym jego jęki przepełnione bólem. Przybysz podszedł do kobiety, wyciągając rękę w jej stronę. Zignorowała ją. Tępo wpatrywała się w przestrzeń, w którą zniknął niedoszły napastnik.   

– Co ty zrobiłeś? – wyjąkała, nie mogąc odwrócić wzroku od tamtego miejsca.   

– Żyje — odparł chłodno przybysz.   

Mimo wszystko nie spodziewał się takiej reakcji. Uratował ją. Pomógł. Ocalił przed czymś gorszym niż tylko kradzież. Tamten mężczyzna nie miał dobrych intencji. Jego myśli były obrzydliwe. Wiedział to. Czuł jego negatywne emocje. Wiedział, że nie skończyłoby się na kradzieży. Nie chciał nawet o tym myśleć. W jakiś sposób, którego nie potrafił wyjaśnić, mógł odczytać jego negatywne emocje. Tak samo jak teraz czuł jej strach, który tym razem nie był skierowany w stronę tamtego mężczyzny, tylko w niego. Bała się go. Westchnął ciężko. Skierował się w stronę latarni. Coś w środku kazało mu wrócić do ciemności. Tym razem na myśl o niej nie czuł strachu. Zrobił krok w jej stronę. Kobieta, która wpatrywała się w niego. Oprzytomniała. Uratował ją. Może nie było to normalne, ale liczył się efekt.   

– Dziękuję — krzyknęła, gdy zauważyła, jak mężczyzna rozpływa się w ciemności.  

Zniknął. Ciemność była inna. Tym razem widział więcej punktów. Świeciły nieśmiało w mroku, wskazując mu drogę. Uśmiechnął się słabo. Może jednak nie była taka zła?   

Może okaże się pomocna?   

Czuł, jak jego serce rozgrzewa się na tę myśl. To było kolejne uczucie, jakie sobie przypomniał. Ciepło rozchodziło się po całym jego ciele, pozwalając mu bez strachu kroczyć ku nieznanemu.   

Nadzieja 

Copyright © 2024 Cień Pisarza. All Rights Reserved. | Catch Vogue by Catch Themes