Site Overlay

Opowieść o pewnym Cieniu – roz. V – Determinacja

Było popołudnie. Słońce nie grzało tak mocno jak w ostatnich tygodniach. Można było spokojnie odetchnąć od skwaru, jaki panował na dworze. Więcej ludzi wolało spędzić czas na spacerze niż podróż samochodem albo tramwajem. Jednym z nich była Domasława. Wracała pieszo ze swojej uczelni. Nie była ona położona jakoś specjalnie daleko. Zaledwie dwadzieścia minut wolnym spacerkiem w jedną stronę. Rano zadzwoniła do niej kobieta z dziekanatu z wiadomością, że musi uzupełnić parę rzeczy w papierach. Zapomniała złożyć kilku podpisów na wniosku o urlop dziekański. Nie odbiorą go jej, ale formalności muszą być dopełnione, aby nikt się nie czepiał. Przynajmniej tyle dobrze, bo po historiach, jakie krążyły po uczelni, mogła się spodziewać wszystkiego. Jedyne co ją dziwiło to, dlaczego zadzwonili tak późno. Minęły już prawie dwa miesiące od tamtego dnia, chociaż jej uczelnia była znana ze złej organizacji. Dobrze, że w ogóle się zorientowali, że brak jednego podpisu i łaskawie do niej zadzwonili. Równie dobrze mogło się skończyć gorzej jak na przykład na rozpoczęciu procesu wydalenia z powodu nieusprawiedliwionych nieobecności. Jakoś by jej to nie zdziwiło.  

Domasławie nie pozostało nic innego jak wybrać się na uczelnię i zająć się tym, jednak musiała odczekać swoje w dziekanacie. Panie jakoś specjalnie się nie śpieszyły, chociaż mówiły, że to pilna sprawa. Dopiero po godzinie udało jej się wyjść. Większość z tego czasu czekała na korytarzu, aż panie łaskawie ją wpuszczą. Potem postanowiła wrócić spacerem do domu. Chciała oczyścić umysł. Przemyśleć kilka spraw. Trochę wysiłku i wyjście poza dom nie może jej zaszkodzić, w szczególności po ostatnim. Dopiero kolejnego dnia czuła się na siłach, aby posprzątać kuchnię, a w szczególności mikrofalę, która niemiłosiernie cuchnęła spalonym popcornem. Od dobrych kilku dni siedziała w martwym punkcie. Policja chciała zamknąć śledztwo z powodu braku nowych śladów. Mówiąc, że ją to denerwowało to mało powiedziane. Chodziła jak na szpilkach gotowa w każdej chwili wybuchnąć. Mało brakowało, a nakrzyczałaby na panie w dziekanacie. Na szczęście jakimś cudem udało jej się opanować, chyba tylko wizja wyrzucenia z uczelni trzymała ją w ryzach. Próbowała przeprowadzić własne śledztwo, ale na dobrą sprawę nie wiedziała, od czego zacząć. Nie zajmowała się tym. Na filmach widziała, że różne śledztwa zaczyna się od zbierania dowodów z miejsca zbrodni. Jednak, skoro policji nie udało się niczego pożytecznego tam znaleźć to jej tym bardziej. Byli ekspertami, a ona jedynie studentką psychologii, która nawet nie wybrała jeszcze specjalizacji to czekało ją dopiero na przyszłym roku. Musiała do tego podejść od zupełnie innej strony. Tylko nie bardzo wiedziała jak. Zastanawiała się nad przepytaniem ludzi ze sklepu. Nawet jeśli policja już to zrobiła, może Domie powiedzieliby więcej?   

W końcu większość klientów znała z widzenia, a oni ją kojarzyli. Problem polegał na czym innym, od czasu śmierci jej matki sklep był zamknięty. Sława nie widziała żadnego z klientów i nie wiedziała, gdzie ich szukać. Znała parę adresów, ale dziwne byłoby też przyjście i pytanie o tamten dzień po tak długim czasie. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie zadzwonić do Pani Kasi, z którą jej mama miała się wtedy spotkać. Na pewno otrzymałaby od niej pomoc, ale nie taką, na jaką liczyła. Nie chciała wsparcia czy litości, a efektów. Katarzyna Nowicka była wiedźmą i członkinią tego samego covenu co jej matka. Niestety zasady surowo zabraniały rozmów o magii z obcymi, a Doma stała się obca, gdy zrezygnowała z nauk. Nie mogła skorzystać z ich pomocy, a poza tym wątpiła, aby któraś chciała, jeśli poznałaby jej motywy. Stare nauki nakazywały godzić się z przeszłością i nie podążać ścieżką zemsty. Została jej jedna opcja, jakiej mogła się podjąć, tylko była to ostateczność. W tym stanie ryzyko mogło okazać się za duże, ale czy ma inne wyjście?   

Westchnęła ciężko. Uznała, że pomyśli o tym w domu. Zastanawiała się też nad tym, czy nie wejść do pobliskiego sklepu. Karolina zagroziła jej, że jeśli znowu zobaczy pustkę w jej lodówce, to sama ją zaopatrzy w słoiki. Doma wolała tego uniknąć, bo Karo nie była za dobrą kucharką. Jej przyjaciółka żyła głównie na „gotowcach” albo zamawiała jedzenie z pobliskich knajp. Zniżka studencka zawsze brzmi atrakcyjnie przy wyborze lokalu, w którym chce się zjeść.   

Z zamyślenia wyrwały ją głośne śmiechy paru chłopaków po drugiej strony ulicy. Grupa uczniów stała niedaleko wejścia do parku, oblegając ławkę przy bramie.  Zatrzymała się na chwilę, przyglądając się im. Ci chłopcy wydawali się jej znajomi, nie była tego pewna, ale chyba co jakiś czas pojawiali się tutaj. Pani Janina, właścicielka spożywczaka zaczepiła ją ostatnio i narzekała na jakiś „hultajów”, co spili się pod jej sklepem i pobili. Mogła to nie być ta sama grupka, ale nie zaszkodziło spróbować. Ruszyła w ich stronę. Gdy tylko postawiła stopę na jezdni, zatrąbił na nią jakiś samochód. Cofnęła się zaskoczona z powrotem na chodnik. Skarciła się w myślach za swoją głupotę. Pośpiech w niczym nie pomaga. Skierowała się w stronę przejścia dla pieszych. Kilka minut później była po drugiej stronie ulicy. Kilka kroków dzieliło ją od tych nastolatków. Jeden z chłopaków, trochę niższy od reszty spostrzegł ją. Od razu ją rozpoznał. Wzdrygnął się. Spiął mięśnie gotów do ucieczki, jednak Domasława była szybsza. Jego reakcja utwierdziła ją w przekonaniu, że dobrze trafiła. Zanim zdążył, zrobić choćby krok chwyciła go za kołnierz.   

  – Puść mnie! — wrzasnął chłopak, który dwa miesiące temu próbował dokonać kradzieży w sklepie matki Domasławy.   

   – Hej, zostaw go! – krzyknął inny chłopak, podchodząc do Domy.   

   – Cicho! – uciszyła nastolatków. Nie spodziewali się, że podniesie na nich głos. – Albo się zamkniecie i mnie posłuchacie, albo powiadomię waszych rodziców o waszym wczorajszym wyjściu — Domasława miała na myśli wczorajszy incydent. Bogom dzięki, że nie odprawiła Pani Janinki jak to miała w zwyczaju, tylko raz jej wysłuchała. Będzie musiała pamiętać, aby jej się jakoś odwdzięczyć przy następnej okazji. . Nie wdrażając się w szczegóły, wszczęli bójkę przed sklepem, jednak była ona tylko sposobem odwrócenia jej uwagi. W tym czasie dwóch innych ukradło kilka puszek taniego piwa. Nie były to dla niej wielkie straty, jednak wszystko nagrały kamery. Pani Janina nie zgłosiła tego na policje, ponieważ uznała, że mają ważniejsze sprawy do roboty niż łapanie paru „chłystków”.   

   – Nie udowodnisz nam tego! – krzyknął kolejny chłopak z grupy.   

  – Wszystko nagrało się na kamerach — odrzekła, puszczając chłopaka.   

Te słowa natychmiast przywróciły ich do porządku. Spojrzeli po sobie z lekkim przerażeniem. Każdy z nich wiedział, jak to może się skończyć. Niezłą burą od rodziców albo nawet policją. Żaden z nich nie chciał mieć kłopotów.    

   – Czego chcesz? – zapytał niedoszły złodziej.   

    – Wiedzie, co się stało w tamtym sklepie? – wskazała im sklep swojej matki. Chłopcy pokiwali twierdząco głowami, dalej nie rozumiejąc, o co chodzi. – Czy przed tamtym zdarzeniem widzieliście coś podejrzanego? – zapytała.   

Nastolatkowie spojrzeli po sobie. Zaczęli rozmawiać między sobą, próbując sobie coś przypomnieć. Woleli posłuchać się tej dziwnej i strasznej kobiety niż dostać burę od rodziców. Na początku nie mówili nic ważnego. Głównie rozmawiali ze sobą. Mówili o kilku osobach, które widzieli w sklepie. Głównie o starszym panie, który prawie codziennie przychodził do sklepu albo o grupce nastolatek, która masowo kilka tygodni temu, aby kupować kamienie szlachetne. Tylko jeden z nich cały czas milczał. Zastanawiał się dłuższą chwilę, starając sobie coś przypomnieć.   

  – A pamiętacie Frankensteina? – zapytał nagle resztę.   

Grupka spojrzała na niego, a ich rozmowa ożywiła się jeszcze bardziej. Szybko wymieniali jakieś fakty, ale Doma nie bardzo rozumiała kontekst ich rozmowy. Zdołała ustalić, że ochrzcili jakiegoś faceta mianem Frankensteina i chyba kręcił się kiedyś po parku. Doma spojrzała na chłopaków, krzyżując ręce. Uczniowie spięli się, widząc postawę kobiety. Za bardzo zeszli z tematu.   

  – O co wam chodzi? – spytała zirytowana Domasława.   

   – Jakiś wielki typ kręcił się obok twojego sklepu tydzień przed tym… – Chłopak zawahał się przez moment. Wiedział, z kim rozmawia, z córką właścicielki. Większość z tej części miasta znała Domę z widzenia, a on mieszkał po drugiej stronie parku. Wiedział, że kobieta potrafiła być niezwykle uparta, jak sobie coś postanowiła. Kiedyś słyszał, jak jego matka mówiła, że Sława jest zdolna osiągnąć cel, nie bacząc na koszty. Sam nie wiedział, jak ma to odebrać, ale wolał się jej nie narażać.  -… napadem. Był wielki. Może miał z dwa metry. Przyglądał się mu wieczorami, ale nigdy nie wszedł.   

– Dlaczego nazwaliście go Frankenstein? Wielu ludzi jest wysokich.  

– Ale nie aż tak! Wyglądał, jakby miał nie zmieścić się w drzwiach!  

– I do tego dziwnie powłóczył prawą nogą.   

   – A wiecie coś więcej? – dopytywała kobieta.   

Czuła, że trafiła na ślad. Coś w środku mówiło jej, że to on. Może instynkt? Stare zapomniane przeczucie. Chłopcy powiedzieli jej wszystko, co wiedzieli. Mężczyzna pojawiał się w godzinach wieczornych przez kilka dni.  Przyglądał się witrynie sklepowej, ale nigdy nie wszedł do środka, a przynajmniej oni tego nie widzieli. Doma i jej matka nigdy nie rozmawiały o klientach, bo jej rodzicielka uważała plotkowanie za złe. Mogła nie zauważyć kogoś takiego w sklepie, skoro pojawiał się, gdy była jeszcze w bibliotece. Może jej matka miałaby go w zeszycie, ale Sława nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek ktoś przychodził kilka minut przed zamknięciem. Tamten podejrzany mężczyzna był bardzo wysoki. Chłopcy wykłócali się chwilę, że mógł mieć dwa metry wzrostu, jednak doszli do porozumienia. Ustalili, że miał koło metra dziewięćdziesiąt. Był szeroki w barkach. Chłopcy określili go jako „typowego mięśniaka na sterydach”. Miał na sobie ciemną bluzę jakiegoś klubu piłkarskiego. Prawdopodobnie Legia Warszawa, ale chłopcy nie byli tego pewni, jednak to, co jej powiedzieli, to było za mało. Nie mogła z tym pójść na policję. Ten opis był dla nich zbyt ogólny. Uczniowie nie pamiętali żadnych znaków szczególnych. Mężczyzna zwrócił ich uwagę, tylko dlatego, że był bardzo wysoki. Nie pamiętali nawet jakiego koloru miał włosy. Tylko była jedna nieścisłość w tym wszystkim.   

– Dlaczego policja was nie przepytała?   

Młodzieńcy tylko spojrzeli po sobie, a kilku z nich wzruszyło ramionami.   

– A to, co ci powiedzieliśmy, może jakoś pomóc? W razie czego mogę pójść i opowiedzieć policji — zaproponował „niedoszły złodziej”, chowając ręce w kieszeniach bluzy.   

– A ciebie już przypadkiem nie przesłuchiwano? Przecież byłeś tego dnia w sklepie? – zapytała Domosława, marszcząc brwi. On tylko w odpowiedzi pokiwał przecząco głową. Sława pomasowała nasadę nosa, zastanawiając się nad tym wszystkim. – Zeszyt — mruknęła do siebie. Uczniowie spojrzeli na nią z zaciętymi minami. Machnęła na nich ręką.  Chłopak nic nie kupił, więc nie został wpisany do zeszytu, dlatego policja o nim nie wiedziała.   

Doma nie widziała już sensu w dalszej rozmowie z uczniami. Dowiedziała się tego, czego miała, nawet jeśli było to niewiele. Przed powrotem do domu, poprosiła jeszcze chłopaka, aby poszedł na policję. Wątpiła, aby coś to zmieniło, bo ich rysopis nie był za szczegółowy, ale to zawsze lepsze niż nic. Nie chciała tego robić, jednak tonący brzytwy się chwyta. Nie pozostało jej nic innego jak wypróbować stare podejście. Coś, co porzuciła lata temu. Westchnęła ciężko. Od śmierci swojej matki ani razu nie weszła do jej pokoju, jednak potrzebne jej narzędzia były właśnie tam. W pokoju unosił się zapach cynamonu, ulubionego zapachu jej matki. Prosty, skromny pokój. Drewniane meble. Jasne zasłony oraz pościel. Na parapecie kilka uschniętych już storczyków. Wszędzie leżała też gruba warstwa kurzu. To jedyne miejsce, do którego Domasława nie potrafiła wcześniej wejść. Jakoś nie potrafiła się przełamać, aż do dzisiaj. Tym razem miała większą motywację niż zwykle, mimo to dalej czuła się tutaj dziwnie. Patrzenie na nietknięte rzeczy jej matki. Zdjęcia na ścianach w drewnianych ramkach, niektóre przedstawiały ją i matkę na jakieś wycieczce poza miasto, czy  z jej przyjaciółmi. Inne, czarno-białe to zdjęcia z młodości jej matki takie jak pierwszy dzień liceum z jej przyjaciółkami, czy zdjęcia z jakimiś krewnymi.  Doma przyjrzała się paru starym zdjęciom. Natrafiła na jedno, które na dłużej przykuło jej uwagę.   

Zdjęcie z rozpoczęcia studiów. Ona i jej matka w pełnym słońcu stały przy niczym niewyróżniającej się kamienicy. Jedyne co świadczyło o tym, że jest to budynek wydziału psychologii, była czerwona tabliczka z białym napisem „wydział psychologii”. Jej matka obejmowała ją za ramiona, uśmiechając się do zdjęcia, a Doma wymachiwała listem ogłaszającym jej przyjęcie na studia.   

Doma musnęła palcami ramkę zdjęcia. Dokładnie pamiętała ten dzień, który wciąż był tak świeży  jej wspomnieniach. Tamtego dnia otrzymała list z uczelni, jej matka uparła się, że muszą pójść we dwie pod budynek uczelni i zrobić sobie zdjęcie. Potem poszły na kawę do ich ulubionej kawiarni w centrum. Na twarz kobiety wdarł się nikły uśmiech, tylko na chwilę, bo w mgnieniu oka poczuła wszechogarniające zimno. Odsunęła się od zdjęcia, masując ramiona jakby przed chwilą zeszła z mrozu. Spuściła głowę. Nie musiała się rozglądać po pokoju, aby wiedzieć, gdzie jest to po co przyszła. Szybko znalazła na dnie szafy pudełko, a potem wyszła z pokoju, najszybciej jak mogła. Czuła, że im dłużej tam przebywa ciężar na jej ramionach, zgniata ją.   

Zamknęła za sobą drzwi nawet się, nie odwracając. Nie wie dlaczego, ale pojawiła się w niej nieodparta chęć ucieczki, a gdy tylko zamknęła drzwi, poczuła się bezpieczna. Gdy tylko przekręciła zamek w drzwiach, skarciła się za te głupie myśli. Nawet jeśli były tu jakieś duchy, to nic by jej nie zrobiły. Jej dom miał wiele zaklęć ochronnych, które nałożyła jej matka.   

Jakieś kilkanaście minut później wszystko było gotowe. Zaciągnęła zasłony w całym mieszkaniu. Rozstawiła kadzidełka o zapachu lawendy razem ze świecami w salonie. Wyłączyła światło. Usiadła przed stolikiem, na którym leżała tablica ouija. Tradycyjna drewniana tablica z wymalowanymi czarnymi literami alfabetu. Bardzo dawno nie miała jej w swoich rękach. Przesunęła palcami po drewnie. Gładkie jak zapamiętałą. Korzystała z tej tablicy pod opieką swojej matki, na początku szkolenia na czarownicę. W teorii jako dorosła nie powinna tego używać, kręgi runiczne były bezpieczniejsze i trwalsze. Jak na złość, kiedy najbardziej potrzebowała wiedzy swoich przodów,  takowej nie posiadała. Chyba pierwszy raz w swoim życiu pożałowała, że porzuciła nauki. Musiała się zadowolić tym, co ma. Tablica ouija jako łącznik z Nawią, światem zmarłych, kręgi z soli, aby utrzymać wszystkie duchy czy innych przybyszów przy tablicy oraz świece lawendowe tak na wszelki wypadek. Wolała się zabezpieczyć bardziej niż jest to konieczne, bo tym razem miała zrobić wszystko sama. Nie było nikogo kto, by nią pokierować albo pomógł, gdy coś spierdoliła.   

Westchnęła ciężko.   

– Jestem medium, Dasz sobie radę. Rozmowy z duchami to dla ciebie nic nowego 

Powiedziała, rozkładając tablicę. Chciała w ten sposób dodać sobie otuchy. Naprawdę była medium, a raczej miała predyspozycje do zostania nim. Od dziecka doświadczała dziwnych rzeczy związanych z duchami, lecz ignorowanie tego typu zjawisk spowodowało, że przestała je dostrzegać albo przestała na nie patrzeć. Wiedziała, który z miniętych w ciągu dnia ludzi to duch. Jedni wyróżniali się bardziej przez krew z cieknąca z szyi albo brak połowy czaszki czy jakieś innej kończyny, inni wtapiali się w tłum i gdyby nie specyficzna aura, jaka ich otaczała Doma pomyliłaby ich z ludźmi. Dzięki temu, że potrafiła ich wyczuć, mogła ich ignorować. Z czasem sami odpuścili i więcej do niej nie przychodzili. Tablica miała jej pomóc w odnowieniu połączenia z wewnętrzną mocą jak i pokazać te duchy, które nie chcą być widziane. Jej matka zawsze mówiła, że marnuje swój dar. Powinna go jakoś wykorzystać, rozwijać, jednak ona wolała to porzucić. Tak łatwiej było jej wtopić się w tłum i być jak reszta świata. Nieświadoma sekretów i tajemnic, jakie skrywa życia. Była za to wdzięczna, bo wreszcie mogła znaleźć przyjaciół, którzy nie zajmowali się przywoływaniem zmarłych albo uprawiali dziwaczne rośliny bądź próbowali zaprzyjaźnić się z biesem. Gdy porzuciła magię, wreszcie skończyły się jej problemy w szkole, nie musiała nosić dziwnych talizmanów ochronnych czy innych tym podobnych piórek, czy koralików. Przestali się z niej naśmiewać, mazać ławkę słowami „czarownica”, czy „wiedźma” a są to jedne z lżejszych określeń. Nie niszczyli już jej rzeczy i nie śpiewali tych głupich piosenek o czarownicy i paleniu na stosie. Wymyśliło ją kilka dziewczyn z podstawówki, a potem reszta podłapała. Nic nie zmieniły skargi do nauczycieli, bo to tylko „zabawa” albo to Doma musi się przystosować. W końcu się poddała. Stała się taką osobą, jaką pragnęła reszta, tylko czy dobrze się z tym czuła? Czy to była właściwa decyzja?   

Kobieta nigdy otwarcie nie zadała sobie tych pytań. Może za bardzo obawiała się tego, co może przyjść jej do głowy, gdyby się na to odważyła? A co jeśli od dawna znała na nie odpowiedź, tylko łatwiej było ukryć ją w swoim sercu? Czyż życie bez magii nie było dla niej łatwiejsze? Tylko co to za wygoda, gdy każdy dzień spędzasz na kłamstwie.   

Domasława nigdy by tego głośno nie powiedziała, ale gdy poczuła pod palcami znajome drewno jej ciało przeszedł dreszcz. Od koniuszków palców, aż po czubek głowy, rozbudzając w niej dawno zapomniane odczucie. Bezwiednie kącik jej ust drgnął, gdy poczuła przyjemne ciepło w żołądku. Taki mały detal, a jak wiele w niej przebudził. Magia krążyła w niej, przypominając, jak bardzo za tym tęskniła. Problem był taki, że nie potrafiła tego przed sobą przyznać.    

Wzięła głęboki wdech, zbierając w sobie wszystkie siły, jakie miała. Położyła ręce na tablicy.   

Gdy przygotowywała się do seansu, nie zauważyła pewnego osobnika, który bacznie obserwował jej ruchy. Nie zwróciła uwagi jak wślizgnął się do pokoju, gdy zasłaniała okna. Tego, jak cienie przybrały dziwny kształt, łącząc się i sunąc po ścianach. Ukrywały się przed jej wzrokiem, ale same nigdy nie przestały jej towarzyszyć.   

Cień ukryty w mroku pokoju, nie spuszczał jej ani na chwilę. Musiał mieć pewność, że dobrze trafił. Czuł mroczną energię kłębiącą się w tym miejscu, wiedział do kogo ona przylgnęła. Tylko nie widział na razie nic podejrzanego. Zło kryło się głębiej niż myślał, a jedyne co mu zostało to czekać na dogodną chwilę, gdy będzie mógł uderzyć.   

2 thoughts on “Opowieść o pewnym Cieniu – roz. V – Determinacja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Copyright © 2024 Cień Pisarza. All Rights Reserved. | Catch Vogue by Catch Themes