Pierwsze promienie słońce wpadły przez okno, o świetlająć fotel. Leżał na nim zwinięty w kłebek Bogdan. Wtulał się w koc, a z kącika jego ust ściekała mała strużka śliny. Jak chwilę temu spał spokojnie, od kiedy zaczęło świtać zaczął się coraz bardziej kręcić. Aż w końcu jęknął cicho, otwierając zaspane oczy. Podniósł się lekko, rozglądając wokoło. W pierwszej chwili zaskoczyło go, że nie jest w swoim łóżku. A potem przypomniał sobie, że zasnął podczas opowieści dziadka. Tylko, gdzie jest dziadek Bogdan?
Już w pełni rozbudzony usiadła na fotelu, a koc spadł na ziemię. Jakby na zawołanie do salonu wszedł właśnie Bogdan z kubkiem świeżo zaparzonej kawy. Gdy tylko napotkał wzrok wnuczka, ten od razu się rozpromienił.
– Dziadku! – powiedział praktycznie zeskakując z fotela i rzucając się na nogi dziadka. Ten podniósł kubek wyżej, aby nie oblać nieostrożnego Kostka kawą.
– Trochę ciszej, twoi rodzice jeszcze śpią – powiedział pobłażliwie, mierzwiąc chłopcu ciemną czuprynę. Ten pokiwał twierdząco głową. – To może pójdziemy coś zjeść?
Na te słowa Kostek od razu pognał do kuchni, a po chwili do uszu Bogdana dotarł trzask. Od razu wyruszył, aby pomóc przygotować śniadanie dla nich. Jak się później okazało, Kostek potknął się niosąc sztućce i swój plastikowy talerzyk. Elżbieta zakupiła kiedyś plastikowe talerzyki i miski specjalnie dla Kostka, który miał niezwykły talent do potykania się i tłuczenia naczyń.
- Dziadku, a opowiesz mi co było dalej? Z tym listem od wojska?
Bogdan zastanowił się przez chwilę. Uznał, że opowieść może urozmaicić im przygotowania i pomoże zatrzymać Kostka na dłużej w kuchni. Chciał dać Elżbiecie i Andrzejowi pospać trochę dłużej. Ostatnie dni były dla nich bardzo stresujące, zresztą dla kogo nie były. Zasłużyli na odrobinę snu. Później mogą nie mieć takiego luksusu.
- Pewnie.
….
Pewnego dnia po prostu tam był w skrzynce. Tata go przyniósł, bo zawsze przed śniadaniem w sobotę sprawdzał skrzynkę. Prowadziliśmy z mamą i Kostkiem normalną rozmowę. Gadaliśmy, gdzie mogę złożyć jeszcze papiery na studia. Mama zaproponowała nawet płatne. Oczywiście musiałbym znaleźć jakąś pracę w tygodniu, aby się dokładać do czesnego, a po pierwszym semestrze przeniósł bym się na studia dzienne. Wcześniej Karolina pomogła mi znaleźć studia, które mają zaoczną informatykę i nie byłoby problemu, gdybym osiągnął wysokie wyniki przenieść się na dzienne studia. Mialiśmy już plan, ale ten list wszystko zniweczył.
Pamiętam jak dziś, ojciec wszedł do kuchni. Rozmowy zamilkły, jakbyśmy wszyscy podskórnie wiedzieli, z jakimi wieściami wrócił. Położył przede mną list, a później oparł się o blat kuchenny. Wszyscy w tamtym momencie patrzyli na mnie wyczekująco. A ja tylko wpatrywałem się w list. Nie wiedziałem co mam zrobić. Widziałem co tam jest napisane, ale jakby te słowa do mnie nie docierały.
WOJSKOWA KOMENDA UZUPEŁNIEŃ
Z jeden strony byłem zszokowany, nawet jeśli wiedziałem, że jeśli szybko nie dostałem się na studia to ten list prędzej czy później do mnie przyjdzie. Mimo to liczyłem, że może o mnie zapomnieli. Ktoś się pomyli i zapomną wysłać. Może poczta polska go zgubi albo coś. Wiem, że to było głupie, ale liczyłem na swoje szczęście. Zawsze je miałem, ale widocznie tego dnia się wyczerpało.
- Bogdan
- Głos mojej mamy wyrwał mnie z tego dziwnego transu. Był spokojny, mimo tej troski w oczach. Dotknęła mojej dłoni, delikatnie masując jej wierzch.
- Mam go otworzyć?
Chwilę przetwarzałem jej słowa. To było rozwiązanie, łatwiejsze niż czytanie tego samemu. Ale to było moje piwo. Naważyłem go i musiałem je wypić. Nie chciałem obarczać mojej mamy taką odpowiedzialnością. List był do mnie i był moim obowiązkiem. Wziąłem głęboki wdech. Wziąłem list w ręce, szybko otwierając nożem do masła.
Czytałem go szybko wyłapując najważniejsze słowa. Im więcej wiedziałem tym mniej rozumiałem. Musiałem zwrócić tym uwagę mojego brata, który przerwał ciszę jako pierwszy.
- I co tam piszą?
- Mam odbyć roczne szkolenie w Toruniu – powiedziałem słabo.
Ojciec od razu wyrwał mi list z rąk, czytając go pośpiesznie. Wiedzieliśmy, że to nie miało być więcej niż trzy miesiące. Obstawialiśmy mimo wszystko, że wyląduję w Rząsce. Coś było nie tak.
- Skarbie – powiedziała słabo mama, do wciąż czytającego taty.
Spojrzał na nią, wciąż marszcząc brwi, jakby o czymś myślał. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Jakby bił się z myślami.
- Kurwa, tato! – powiedział Kostek unosząc głos. – Możesz wreszcie powiedzieć o co z tym chodzi?!
Nigdy nie widziałem, aby Konstanty mówił do ojca z taką agresją. Oboje rodziców od razu na niego spojrzeli. A potem sobie coś przypomniałem. Powód wyjazdu Kosta do dziadka. Mój brat natychmiast opuścił wzrok.
- Przepraszam, nie chciałem – powiedział już spokojniej. Mimo to czułem pod stołem jak jego noga drga.
Ojciec westchnął.
- To dość rzadkie, aby tak bardzo wydłużyli szkolenie przygotowawcze. Zwykle takie osoby jak ty – mówił spokojnie tata. – Mają powołanie na 3 miesiące intensywnego szkolenia do najbliższej jednostki, czyli do Rząska. Ale to nie jest zwykła sytuacja. – ojciec zamilkł na dłuższą chwilę. – Nie wiem na ile śledziłeś wiadomości, ale niektórzy przeczuwają, że stoimy przed wybuchem kolejnej wojny albo chociaż jakiegoś konfliktu. Trudno to stwierdzić, ale na pewno można powiedzieć, że sytuacja między Europą, a krajami wschodnimi jest napięta. – Cóż będąc szczerym wcześniej niewiele o tym słuchałem. Wiedziałem, że coś się dzieje, ale większej uwagi do tego nie przywiązywałem. Bo co mogło się stać? Jak widać wiele. – To jeszcze nic nie oznacza, ale mogą chcieć przygotować żołnierzy na taką ewentualność.
- To dlaczego, aż do Torunia, a nie do Nowego Sącza? – zapytała mama. Słyszałem jak jej głos się łamał.
- Bo Bogdan jest dobry z informatyki i matematyki. Może chcą go przeszkolić na operatora dronów albo w zakresie łączności.
- Przynajmniej tyle dobrze, że nie będzie mięsem armatnim – skwitował Kostek, podbierając podbródek o dłonie.
- Konstanty! – warknęli rodzice prawie jednocześnie. Zgromili go wzrokiem. Ten tylko westchnął.
- Przecież oboje myślicie tak samo. Za biurkiem nasz mały szczyl będzie przynajmniej bezpieczny – rzekł Kostek, szczypiąc mnie w policzek.
- Uważaj, bo jeszcze ty dostaniesz powołanie – warknąłem, strzepując jego rękę.
- Nie, bo nie jestem idiotą, który a ostatnią chwilę aplikuje na studia – odparł Kostek, odchylając się na krześle. Założył ręce za głowę, a na jego twarzy gościł taki głupi uśmieszek. – Albo nie idzie do lekarzy, aby zmienić kategorie.
- Raczej nie chcą debila, który ma pręt w noce i pstro w głowie – kopnąłem w nogę jego krzesła, a ten zachwiał się. Zaskoczony zaczął wymachiwać rękami w stronę stołu, próbując się złapać.
- Chłopcy! – krzyknęła mama, ale my jej nie słuchaliśmy.
- Od jednego wyzwiska, do drugiego. Ktoś, tak ja, kopnął krzesło i ktoś inny wylądował na podłodze, przeklinając na świat wszystkimi przekleństwami jakie znał, tak to był Kostek. Przy okazji ciągnąc mnie ze sobą. Skończyliśmy tarzając się na podłodze, zanim ojciec nas nie rozdzielił.
Jak to ujął? Solidarnie mieliśmy umyć jego auto szczoteczkami do zębów. Bo skoro bijemy się jak gówniarze, to jak gówniarzy będzie nas traktował. Wręczył nam nasze szczoteczki do czyszczenia auta i wyprawił na dwór. A nie opowiadałem o tym wcześniej?
Ojciec często kazał nam myć swoje auto za karę szczoteczkami do zębów. Pierwszy raz robiliśmy to jak miałem 10 lat, bo z Kostkiem obrzuciliśmy na Hallowen dom sąsiadów jajkami. Nikt za nimi nie przepadał, ale jak to ujął Kostek ukarali nas, bo zostaliśmy złapani. A potem tco stawało się najlepszą karą jaką wymyślił tata. Uważał, że to nas porządnie wymęczy i wybije głupie pomysły z głowy. Cóż do tego ostatniego miał rację.
Chociaż z biegiem czasu odnoszę wrażenie, że Kostek wtedy specjalnie mnie sprowokował. Dlaczego? Aby odciągnąć myśli całej rodziny od mojego wyjazdu. Miałem tylko miesiąc na spakowanie się i wyjazd do Torunia. Pewnie gdyby nie mój brat resztę dnia spędzilibyśmy snując się jak duchy po domu albo i dłużej. Za to on rozładował sytuację. Wróciliśmy do domu w porze obiadowej przemoczeni do suchej nitki. Nie obyło się bez bitwy wodnej, a była już połowa września. Dobrze, że się wtedy było jeszcze ciepło. Rodzice zamówili tego dnia pizzę i urządziliśmy sobie maraton filmowy. Jakoś tak zmartwienia o wojsku zostawiłem na kolejny dzień. Każdy z nas potrzebował chwili rozluźnienia, i o ironio ten list to sprawił. Dzięki niemu, chociaż moja przyszłość na najbliższy rok została ustalona to nie tkwiliśmy już w zawieszeniu.
Jedyne co poważniejszego od wojska mnie czekało to rozmowa z Karoliną, a coś czułem w kościach, że za miłe to nie będzie. Ona wciąż miała nadzieję, że do tego nie dojdzie. Robiła wszystko, aby znaleźć jakieś wyjście. Może zaangażowała się w to bardziej niż ja, a wtedy to wszystko zostało zaprzepaszczone. Powiedzieć, że nie miałem odwagi z nią porozmawiać to mało. Ale wtedy odłożyłem to na kolejny dzień. PWtedy pragnąłem tylko chociaż jednego ostatniego dnia normalności, zanim wszystko nieodwracalnie się zmieni. I tak oglądaliśmy z rodzicami nasze ulubione filmy.
Kolejnego dnia wstałem dość późno. Wszyscy zajmowali się już swoimi rzeczami. Mama sprawdzała kartkówki, ojciec pracował w polu, a Kostek wybrał się do miasta. A ja?
Leżałem w łóżku i wpatrywałem się w sufit. Czułem jak ściska mnie w żołądku. Miałem wrażenie jakbym miał oddać całą wczorajszą pizzę. To było gorsze niż stres przed maturą. Wtedy to jakoś mogłem to sobie jakoś wyjaśnić czy nawet zignorować. Uznać, że zawsze mogę ją poprawić. A tego nieopisanego lęku, który mnie ogarniał, gdy miałem zadzwonić do Karo. Wpatrywałem sie w wyświetlacz mojego telefonu i po prostu nie potrafiłem. Chcialem to niej zadzwonić. Naprawdę, ale nie zebrałem się na odwagę. Wysłałem sms.
Umówiłem się z nią w naszej ulubionej pizzerii na obiad. Ucieszyła się. Napisała, że nie może się doczekać, a mnie serce się krajało. Nie miałem innego pomysłu, aby to jakoś załatwić. Pomyślałem, że przy pizzy wyjdzie to jakoś naturalnie. Lepiej niż sms. Chociaż patrząc na to teraz to lepiej byłoby jakbym dodał, że chciałbym jej coś powiedzieć osobiście. Może wtedy by się domyśliła i zareagowałaby inaczej?
Nie wiem. Trudno powiedzieć, czy nie byłoby przez to nawet gorzej. Ale zrobiłem, to co zrobiłem.
Przez te kilka godzin chodziłem jak na szpilkach po całym domu. Nawet matkę zdenerwałem. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Oglądałem tewizję, ale w sumie co chwila zmieniałem kanały. Później bawiłem się starym radiem dziadka. Mama powiedziała, że nie mam tak tego przeżywać, bo ja i Karo jesteśmy dorośli. Trzeba było przeprowadzić tę rozmowę nawet jeśli dużo mnie kosztowała.
…
Stałem przed naszą ulubioną pizzerią. Niewielkim budynkiem z czerwonej cegły z czarnymi dachówkami. Była to przedwojenny budynek, który kiedyś służył za szkolę. Długo stał pusty, ale kilka lat wcześniej przerobiono go na pizzerę. Robili bardzo dobre ciasto na pizze. Wszedłem do środka po schodkach. Karolina czekała już na mnie przy naszym stoliku w przyciemnonej sali. Przyszła kilka minut wcześniej, zdążyła też zamówić już nasze ulubione pizze. Bardzo uwielbiała pizze z kilkoma rodzajami sera ze szpinakiem, a ja hawajską. Nie rób takiej miny. To bardzo dobra pizza. Twój tato też ją lubi.
Dobrze, gdzie to ja…
Usiadłem naprzeciwko Karo. Myślałem, że tego nie zauważy. Ale ona miała nosa do takich rzeczy. Nie zdążyłem się nawet rozsiąść, a ona już zaczęła zadawać mi pytania. Czy coś się stało? Czy źle się czuję? Czy ktoś jest chory…
A ja tylko siedziałem jak głupi.na nią patrzyłem. Nie potrafiłem nawet spojrzeć jej w oczy.
- Przepraszam
To jedyne co potrafiłem z siebie wydusić.
Zasłużyła na coś więcej, a ja byłem tchórzem.
- Przyszedł, prawda? Ten cholerny list – nie dała mi nawet dojść do słowa. Karo przeklinała tylko wtedy, gdy coś ją naprawdę zdenerwuje. W życiu słyszałem, jak przeklinała tylko pięć
kilkarazy. To był drugi raz. – Kiedy? – mówiła stanowczo.
- Za miesiąc – powiedziałem, ale najgorsze słowa były jeszcze przede mną.
Słyszałem jak Karo bierze głeboki wdech.
- Dobrze. To tylko trzy miesiące – powiedziała starając się brzmieć bardziej wyluzowana. – Jakoś damy radę. Będziesz też blisko… – mówiła jakby układała w głowie kolejny plan. Jakby już sie z tym pogodziła, a najgorsze miało dopiero nadejść. Przerwałem jej.
- Rok
- Co? – nie potrafiłem podnieść głowy, ale czułem na sobie jej wzrok. Ten świdrujący wzrok, przyprawiający o dreszcze. Chyba wiesz doskonale o czym mówię, co? Zgadza się. Karolina była bardzo zła, gdy zbiłeś naszą zastawę ślubną. Cóż dlatego nie wolno bawić się piłką w domu. Przynajmniej możesz sobie wyobrazić jak się czułem na tamtym krześle w pizzerii.
- Do Torunia. Gdy coś się stanie mogą przedłużyć mi służbę
Między nami zapadła cisza. Karolina próbowała przetrawić informacje jakie na nią zrzuciłem. To nie było łatwe. Sam to ledwo wtedy ogarniałem, a co dopiero ona. Podejrzewałem, że będzie na mnie zła. Nawet bardzo. Gdy w końcu zebrałem się na odwagę, przyszedł kelner z pizzą.
- Oto wasze pizzce! – odparł wesoło kelner, którym okazał się jeden z moich znajomych. – Od razu wiedziałem dla kogo idzie taka mieszanka – zarechotał, klepiąc mnie w ramię. – Stary, tylko ty tu jeszcze to świństwo
- Aha – stwierdziłem tylko. Naprawdę nie mógł wybrać sobie lepszego momentu. Chciałem, żeby już sobie poszedł, ale on nawijał dalej. Chyba nie łapał aluzji.
- Hej, co ty taki sztywny? Przeszkodziłem wam w randce, gołąbeczki? – zaśmiał się, ale chyba zrozumiał, że żadne z nas się nie śmieje. – Co? Macie takie miny jakbyście się na pogrzeb szykowali?
- Czy nie powinieneś przypadkiem pracować? – powiedziała chłodno Karolina. Aż mnie przeszedł dreszcz. Tamten kolega od razu to zrozumiał i bez słowa zniknął.
- Karo… ja…
- Nic nie mów – powiedziała stanowczo Karolina. Brzmiało jakby mówiła przez zaciśnięte zęby. Dopiero wtedy podniosłem głowę, aby na nia spojrzeć. – Teraz masz odwagę spojrzeć mi w oczy? – Siedziała wyprostowana na krześle, patrząc wprost na mnie. Jej oczy szkliły się. Widziałem jak czerwień wstępuje na jej policzki. Jak mocno zaciskała szczękę. – Po prostu nie mam już siły.
- Karo, proszę
- Nie – powiedziała ławiącym się głosem. – Potrzebuję czasu dla siebie.
Tyle. Wstała i wyszła. Nie potrafiłem za nią pobiec. Zatrzymać. Nie zrobiłbym jej tego. Nie chciałem jej bardziej skrzywdzić. Złamałem jej tego dnia serce. Po latach dopiero powiedziała mi, że wypłakiwała się wtedy przeze mnie. Podobno cudem udało jej też się odwieść jej ojca przed próbą “złojenia mi skóry”. To znaczy, że chciał mi zrobić krzywdę za to, że zraniłem jego jedyną córeczkę.
Nie musiał tego robić. Sam wystarczająco cierpiałem. Zraniłem kobietę, którą kochałem. Nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy. Szczerze powiedzieć, tylko stworzyłem taką otoczkę, karmiąc fałszywą nadzieję. Przyznała mi się, że zapraszając ją na pizzę chciałem uczcić dostanie się na studia albo chociaż jakiś inny sposób wymigania się od wojska.
Nie.
Potem sam wróciłem do domu z dwoma kartonami pizzy. Kostek zdążył wrócić, ponieważ wpadłem na niego w drzwiach. Nic nie powiedział. Chyba mój widok sprawił, że nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Poklepał mnie tylko po ramieniu, a ja przeszedłem obok niego. Swoją pizzę zgarnąłem do pokoju, a tą którą zamówiła Karo zostawiłem w kuchni. Zaległem w pokoju, zasunąłem zasłony i puściłem jedną ze swoich płyt winylowych. Wiesz tych okrągłych czarnych talerzy, które wkładam do wieży stereo. Nie pamiętam co leciało. Z resztą wtedy to nie grało żadnej roli. Po prostu nie chciałem siedzieć w ciszy. Moje myśli zdawały się takie głośne, a obrazy wciąż żywe.
Te łzy w jej oczach. To rozczarowanie. Złość.
Skrzywdziłem ją.
Karolina była moim światem. Kobietą, przed którą się otworzyłem. Pokazałem część siebie, której znali nieliczni. Mogłem powiedzieć jej wszystko, wiedząc, że mnie nie osądzi. Nie ważne jak dziwne zainteresowania czasem miałem. Miałem pewną fazę na anime, a ono czasem potrafiło zaprowadzić w mało uczęszczane zakamarki Internetu. Ona przyjmowałą wszystko. Była moim wsparciem gdy jej potrzebowałem. Starałem się być dla niej tym samym. Gdy odszedł jej pies pod koniec klasy maturalnej dużo płakała. Wiedziałem, że żaden inny nie zastąpi je Bączka, ale nie mogłem się oprzeć. Zobaczyłem wtedy jego zdjęcie na facebooku jakieś fundacji. Czarna włochata kulka. Napisałem do nich, że ją biorę. Nazywała sie Morelka. Wiem, że zwierząt nie daje się w prezencie. Ale od kumpla usłyszałem kiedyś, że dziurę w sercu po zwierzaku najlepiej łata się dając dom kolejnemu. Sprawdziło się.
Tylko jak miałem narawdzić bajzel, którego byłem sprawcą?
Czy to w ogóle dało się jeszcze naprawić?
Bardzo wtedy to wszystko wyolbrzymiałem. Mój brat określiłby to dramatyzowaniem i miałby trochę racji. Siedziałem nie wiem ile czasu w swoim pokoju, dopóki ojciec nie wszedł do środka. Nie pukał. Chociaż tego w sumie nie byłem pewien. Po prostu usiadł ze mną na podłodze i podał mi puszkę piwa. Chyba jakieś owocowe bo było strasznie słodkie. Siedzieliśmy tak chwilę, dopóki ojciec nie zaczął opowiadać.
- Pamiętam jak mnie powołali do wojska – zaczął mówić ojciec. Praktycznie niewiele wiedziałem o tym czasie jego życia. Nie lubił o tym mówić. Nigdy nie wiedzieliśmy z Kostkiem dlaczego. – To było w 85r. Niektórym odwalało po tym jak Jaruzelski ogłosił stan wojenny kilka lat wcześniej. To czy postąpił dobrze, czy nie to inna sprawa. Ale moje zdanie znasz – rzekł ojciec, biorąc łyk piwa. Chyba sam próbował się powstrzymać przed tym aby nie wałkować tamtego tematu. – Wracając, u mnie to było bardziej wiadome, że prędzej czy później tam trafię. Nie miałem możliwości iść do liceum, bo ojciec chciał, abym zajął jego miejsce na gospodarstwie. Zmusił mnie, abym poszedł do technikum. Wtedy też byłem już w związku z twoją mamą. Wiedzieliśmy, że po szkole trafię do wojska. A ona miała zostać nauczycielką. – ojciec zamilkł na dłuższą chwilę. Nawet nie zauważyłem gdy dopił piwo i otworzył kolejne. Westchnął. – Mimo, że wiedzieliśmy co nas czeka, nie chcieliśmy się rozstawać. Nie chciałem zostawić twojej mamy samej
iałem zostawiać jej samej. Nie dlatego, że bałem się, że odejście ode mnie. Brałem to pod uwagę. Nie chciałem, aby była uwiązana do mężczyzny, który jeśli coś się stanie nigdy do niej nie wróci.Mimo to tego się też bałem. Jak i tego co mnie czeka. – powiedział ojciec nie patrząc na mnie. Patrzył przed siebie. – Młodzi robią głupie błędy. Zwłaszcza gdy są zakochani. A próba dezercji to debilizm.
- Co? – przerwałem mu. To usłyszałem pierwszy raz w życiu. Byłem tak zszokowany. Nie mogłem, że mój ojciec w moim wieku próbował dezercji. On zawsze taki przykłady i odpowiedzialny. Wzorowy ojciec. Myślałem, że to dlatego, że chciał być lepszy niż jego własny ojciec. Dziadek dopiero na starość złagodniał. Wiedziałem, że jak ojciec wrócił z wojska to wyniósł się z domu. Dopiero odezwał się do niego jak urodził się Kostek.
- Myśleliśmy, że wyjazd na południe kraju to dobre rozwiązanie – zamilkł na chwilę marszcząc brwi. – Znalazł nas jak wyjeżdżałem autem ze stodoły. Myślałem, że na zawał zejdę jak widłami przebił maskę auta.
- Co zrobił dziadek?
- Przebił widłami maskę auta. Chyba nie musze mówić jak? I czy możesz mi nie przerywać?
- Przepraszam – powiedziałem kuląc się lekko w sobie.
- Super, jednak umiesz słuchać. Czegoś już się nauczyłeś – powiedział ojciec, mierzwiąc mi włosy. Bardzo tego nie lubiłem. – Twoja mama została odesłana do domu, chociaż była gotowa sama wlać tymi widłami mojemu ojcu. Nie za to, że nas powstrzymał, ale dla samego faktu, że go nie lubiła. Wiedziała, że nie mam z nim za dobrej relacji. Uspokoiłem ją i kazałem wracać do domu.
- Czyli wtedy dziadek ci wlał?
- Tak.
- I?
- Kolejnego dnia zawiózł mnie do bazy. Mój dowódca był lekko zaskoczony, że przyjechałem tydzień wcześniej, ale jak to ujął miałem czas się zadomowić. Potem spędziłem rok w wojsku, a raczej 10 miesięcy. Dzięki temu, że byłem kierowcą mojego dowódcy, zwolnił mnie wcześniej ze służby.
Ojciec zamilkł. Patrzyłem na niego przez kilka minut, czekając na jakiś ciąg dalszy. Myślałem, że będzie jakaś peunta. Tylko, że nic takiego nie nastąpiło. Nie rozumiałem, po co mi to opowiedział. Próbowałem to jakoś rozkminić, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
- I jak to mnie miało pocieszyć?
Ojciec spojrzał na mnie unosząc brew. Westchnął.
- Zapomnij o wcześniejszej pochwale. Widać między uszami masz studnię bez dna – powiedział ojciec, stukając mi w czoło. – Patrz echo.
- Ej! – powiedział strzepując rękę ojca. – A czego oczekujesz?! Twoja historia nie ma nic wspólnego z moją! – dodałem masując obolałe miejsce.
- Nie chodzi o to ile ma ze sobą wspólnego – westchnął ojciec. – Wojsko nawet jeśli ci się tak na razie wydaje to nie koniec świata. Będzie ciężko, nie będę cię okłamywał. Niektórzy dają w kość. Ale znajdą się też tacy co będą twoim oparciem. Pamiętaj też, że zawsze możesz do nas zadzwonić. A jeśli chodzi o przepustkę, to myślę, że nie będziesz miał problemum aby je dostać.
- Co masz wtyki w wojsku? – powiedziałem bardziej niż zapytałem, wywracając oczami. Wiem, że ojciec niby miał kontakt z jakimiś znajomymi z wojska. Ale jak wspomniałem niewiele mówił o tamtym czasie.
- Kumpla, który akurat ma szkolić pewnych chłopaków w Toruniu, którzy dostali powołanie – powiedział ojciec. Spojrzałem na niego zdezorientowany. – Gdy ty poszedłem rozmawiać z Karoliną, ja zadzwoniłem do znajomego i dowiedziałem się kto jest twoim dowódcą.
- Serio?
- Służby ci nie skrócą, ale przynajmniej uda się częściej niż innym wydać przepustkę – objął mnie ramieniem ojciec, znowu czochrając mi włosy.
- To boli – powiedziałem, próbując jakoś uciec z jego uścisku.
Ojciec tylko się roześmiał, puszczając mnie.
- A Karolinie daj czas. Wiem, że oboje jesteście ze sobą blisko, ale czasem rozłąka pozwala nabrać innego spojrzenia.
- Ale ja ą skrzywdziłem – powiedziałem ukrywając twarz w dłoniach.
- Bogdan – głos mojego ojca rozbrzmiał z taką powagą, że aż mnie zmroziło. – Ty chyba oszalałeś. W jaki sposób niby ją skrzywdziłeś? – powiedział mój ojciec. Miałem mu to wyjaśnić, ale przerwał mi. – Powiedziałeś jej o Toruniu, tak? – kiwnąłem głową. – Że pewnie nie będzie cię rok? – Znowu przytaknąłem. – I osobiście jej to powiedziałeś. Postąpiłeś uczciwie. To po prostu jest ciężkie dla wszystkich – mówił ojciec. Położył mi rękę na ramieniu, obejmując delikatnie. W tamtym momencie uświadomiłem sobie, że dawno go nie przytulałem. Chyba od kiedy poszedłem do liceum. A wtedy tak jakoś mnie natchnęło. Po prostu go objąłem. Objął mnie. Wtedy poczułem się jak mały chłopiec znowu w uścisku ojca. Niepokonanego. Nieomylnego. – Daj jej czas to przemyśleć. Wszyscy musimy parę rzeczy poukładać od nowa, ale to nie koniec świata.
Miał rację. Rzeczy się zmieniają. Czasem jest gorzej, a czasem lepiej, ale ważne to umieć się dostosować. Iść przed siebie z ludźmi, których kochasz. Resztę wieczoru spędziłem siedząc z ojcem w mojej sypialni. Słuchaliśmy muzyki, jedliśmy pizzę, a tata od czasu do czasu opowiadał jakieś anegdotki. Większość z nich już znałem, ale trafiło się parę nowych. Zwłaszcza te z wojska. Chyba piwo i luźna atmosfera pomogły się ojcu rozluźnić. Część z tych opowieści nie była jakaś niezwykła. Ktoś schował buty dowódcy. Nocny wypad ojca i jego kolegów po papierosy. Chociaż jedna historia zmroziła mi krew w żyłach.
Była to lekcja, która mówiła o tym, że przede wszystkim trzeba myśleć, a nie wykonywać rozkazy. Lekkomyślność może kosztować kogoś życie. A są błędy, których nie da się naprawić tak samo jak nie zatrzyma się już wystrzelonej kuli.
Nie. Więcej ci nie powiem. Jak będziesz starszy.
Tamtego dnia czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Nie, Karolina nie przyszła do mnie. To było później.
Nagle gdy my z ojcem sobie rozmawialiśmy. Moje drzwi otworzyły się z hukiem. Prawie wypadły z framugi. A w drugiej ja i tata byliśmy przemoczeni. W trzeciej sekundzie ktoś zbiegał ze schodów.
- Ja cię uduszę! – wrzasnąłem za swoim bratem, wstając z mokrej podłogi. Zbiegłem po schodach, goniąc Kostka. Szybki był. Zdążył uciec na dwór przez drz
ewi w kuchni.
- Co wy
wyrabiaciawyrabiacie?! – krzyknęła moja mama, gdy przeskoczyłem przez stół. Chciałęm sobie drogę skrócić. – Idioci – westchnęła moja mama, zanim zdążyłem opuścić dom. – Mamy synów idiotów. – usłyszałem jeszcze goniąc Kostka.
Dorwałem go w sadzie. Obaliłem na ziemię w biegu. Oboje wylądowaliśmy w trawie. Tarzaliśmy się kilka minut, szarpiąc się. Kostek przez cały czas rechotał jak głupi. W pewnym momencie ja też zacząłem. Jak tacy idioci śmialiśmy się tarzając w trawie i liściach. Konstanty miał naprawdę dziwne sposoby, aby poprawić mi humor. Chociaż były to naprawdę oryginalne sposoby, to liczyły się efekty. Mój brat umiał podnieść mnie na duchu.
Bardzo za nim tęsknię. Wiele bym dał, aby znowu się z nim przekomarzać.
Gdyby nie on w tamtym czasie byłoby mi naprawdę ciężko. Nie dlatego, że miałem wyjechać. To jakoś zeszło na drugi plan. W kość dawała mi rozłąka z Karoliną oraz reszta rodziny. Nie chodzi o moich rodziców. Bardziej o wujostwo, czy dziadkowie. Głównie dziadek Janek, tak ojciec mojego taty. To było okropne jak się dowiedział, że trafię do wojska. Gadał coś o tradycji, nie dociekało do niego, że nie jesteśmy wojskową rodziną. Potem coś o zniewieściałym Kostku. Nikt nie ma pojęcia skąd on to wziął. Rozłączyłem się, zanim skończył gadać. Im starszy był dziadek Janek tym bardziej oderwany był od rzeczywistości. Chociaż jego to dało się jeszcze jakoś zignorować. Gorzej było jak jedna z ciotek przyjechała do nas na obiad. Po prostu pewnego dnia wbiła nam na obiad ze swoim mężem i dzieciakami. Normalnie nie mielibyśmy nic przeciw temu, ale ciotka od wejścia zaczęła mnie wyzywać. Dobrze, może to za ostre słowo. Ale od wejścia mówiła jaki to jestem nieodpowiedzialny, że jestem pół główkiem i łamię swoim rodzicom serce. Mówiła też, że takiego niedojdę jak mnie to wojsko przemieli i wypluje. Nie mam pojęcia, czy mi to próbowała uświadomić czy grozić. Wujek za to oferował namiary na jakiegoś psychologa. Mama ich w końcu grzecznie wyprosiła, ale trochę to zajęło. Miałem wrażenie, że przyjechali tu tylko po to. Inni wujkowie też musieli wtrącić swoje trzy grosze. Słyszałem albo, że przyniosę chlubę rodzinie jak mój ojciec albo, że jestem bęcwałem, który dał się złapać do wojska. Nie wiedziałem kto był gorszy. A to był dopiero tydzień od mojego listu. Jeden z koszmarniejszych momentów mojego życia. Przynajmniej tak to wtedy widziałem.
Plusem tego prześladowania przez rodzinkę, było to, że nie myślałem o Karolinie. Nie odzywała się do mnie przez ten cały czas. Ani jednego telefonu a o wiadomości zapomnij. Bałem się, ale nie pozostało mi nic innego jak czekać.
…
- I co dalej? Babcia się odezwała? – zapytał chłopczyk, stojąc na krześle.
- A jak myślisz? – zaśmiał się jego dziadek.
- Widzę, że tu od samego rana jest wesoło – powiedziała Elżbieta, zaglądając do kuchni.
- Mamo, przeszkadzasz!
- Konstanty! Nie ładnie tak mówić do matki – zwrócił mu uwagę Bogdan. – I nie stój na krześle, bo się połamiesz.
- Przepraszam – powiedział chłopiec, siadając grzecznie przy stole. – Ale bardzo chcę wiedzieć, czy babcia odezwała się do dziadka zanim wyjechał… – mówił chicho, przyglądając się swoim skarpetkom w dinozaury.
- Może najpierw się ubierzesz, a potem dziadek opowie ci co dalej – powiedziała Elżbieta, zabierając Kostka do pokoju.