Ostatnie miasto jakie udało mi się zwiedzić to Monachium!
Chociaż z powodu pewnych „zabawnych” okoliczności spędziłam tam tylko nieco ponad 3 godzin zamiast planowanych 6. Konkluzja z tego taka, że chyba nigdy więcej nie będę narzekań na polskie koleje i cuda jakie potrafią się dziać z naszymi pociągami.
Jedna wycieczka na trasie Pilsen-Monachium diametralnie zmieniła mój pogląd na zwyczajne opóźnienia jakie mają miejsce z polskimi pociągami. Zaczęło się normalnie. Jak każdy razem z koleżanką pojawiłyśmy się jakieś 20 min przed odjazdem pociągu. Patrzymy na tablicę, a tam opóźnienie 15 minutowe.
Okey. Z tym można przeżyć, nic wielkiego. Spadł śnieg, więc to normalne, że są lekkie opóźnienia. Gorzej, że w ciągu tych 15 minut opóźnienie wzrosło do godziny i było coraz gorzej. Zamiast wyjechać koło 7, wyjechałyśmy kilka minut przed 9. Dobra. Miałyśmy bilety, takie opóźnienie to nie jest problem, dalej miałyśmy sporo czasu na zwiedzanie.
Gdybyśmy tylko dojechały do tego Monachium tym pociągiem… Gdzieś w Niemczech, w jakieś małej miejscowości, gdzie mieliśmy zatrzymać się tylko na 5 minut, okazało się, że pociąg dalej nie jedzie. Padł. Nie ma szansy, że ruszy. Dlaczego?
Nikt tego nie wiedział. Żadnego komunikatu, czy konduktora, który by coś powiedział. Jakaś obca kobieta, która akurat siedziała niedaleko nas powiedziała, że pociąg dalej nie jedzie i musimy wyjść. Na szczęście, bo pewnie dalej siedziałybyśmy w tym pociągu jak głupie i czekały.
Byłyśmy w jakieś nieznanej nam małej miejscowości. Nie mieliśmy żadnej oficjalnej informacji co teraz będzie z pociągiem do Monachium. Żadna z nas nie mówiła po niemiecku, a nikt z obsługi nie zdawał się mówić po angielsku. Na szczęście ta kobieta, która była razem z nami jakoś dogadała się i dowiedziała się, że musimy czekać godzinę na zastępczy pociąg do Monachium. Było już koło 11, a mieliśmy być na miejscu o 13. Na szczęście jak wsiadłyśmy do tamtego pociągu obyło się już bez problemów. Kilka minut po 14 byłyśmy już w Monachium. a pociąg powrotny miałyśmy o 17 z kawałkiem.
Monachium zwiedziłyśmy w sumie trzy godziny. Na szczęście wszystko, co chciałyśmy zobaczyć było blisko dworca, więc udało nam się zobaczyć wiele rzeczy, które chciałyśmy (co prawda w bardzo szybkim tempie, ale się udało). Droga powrotna byłą równie „interesująca” co poranny pociąg do Monachium.
Z początku przeraziła nas liczba peronów, bo aż 26, a my byłyśmy przy pierwszym. Była też masa tablic informujących skąd i o której godzinie wyjeżdżają pociągi, ale nie mogłyśmy znaleźć naszego. Dopiero po 10 minutach udało nam się znaleźć tablicę z naszym pociągiem i znaleźć peron, ale to było z lekka stresujące, bo wsiadłyśmy do pociągu chyba z 5 minut przed odjazdem.
Przystanek był w sumie jeden, bo jeden wagon miał zostać odczepiony i miał dalej jechać do Wiednia. Miał być tylko 15 minutowy przystanek, a czekaliśmy godzinę na lokomotywę. Po godzinie okazało się, że lokomotywa jest… ale nie na tym przystanku na którym my czekaliśmy. Pociąg musiał trochę nadrobić trasę i pojechać na inny przystanek. Na szczęście potem już mogliśmy jechać normalnie, co prawda z 2 godzinnym opóźnieniem, ale wróciłyśmy do Pilzna.
To była przygoda, ale inna niż zaplanowałyśmy. Jedyne co pozostało to śmiać się z tego jak to wszystko wyglądało i, że wszystko skończyło się bezpiecznie.