Czasami nie wszystko układa się po naszej myśli. Życie często pokazuje, że nasze plany mogą się drastycznie zmienić. Nasza wycieczka wyglądała zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażaliśmy.
Bratty i Catty bały się mnie. Nie kryły się z tym w żaden sposób. Patrzyły na mnie spode łba. Gdy tylko nawiązywałyśmy kontakt wzrokowy lekko się wzdrygały, chwytając się za ręce. Przy okazji nie przestawały szeptać. Albo mówiły bardzo cicho, że ich nie rozumiałam albo też posługiwały się tym prastarym językiem potworów. Westchnęłam. Przypomniało mi to czasy gimnazjum, gdzie rówieśnicy szeptali między sobą i wzajemnie dręczyli. Ich ostatnia okazja, aby wyszaleć się i bezkarnie zatruwać życie innym.
Nie chciałam bardziej pogarszać i tak już napiętej sytuacji. Wolałam ignorować te dwie małolaty. Bardzo pomagał mi w tym Papyrus, który bez przerwy opowiadał coś o lodowisku. Chyba jako jedyny tak się tym ekscytował, że nie zauważał panującej wokół nas ciężkiej atmosfery. Alphys z Sansem byli za nami, również cicho rozmawiali między sobą. Od czasu do czasu żółta jaszczurzyca łypała groźnie na dziewczynki. Powodowało to, że chociaż na chwilę milkły. Mimo to nie był to za przyjemny spacer. Wędrowaliśmy ścieżką przez las, a otaczały nas różne potwory. Para niebieskich królików – jeden z nich był starszy. Może rodzeństwo. Trójka krokodyli. Parę psów. Dość niecodzienny widok dla człowieka. Dla nas to baśnie, a raczej były. Teraz to prawda. Przynajmniej dla mnie. Mam wrażenie jakbym stała się bohaterką jakieś książki fantastycznej.
Chociaż wszyscy czuliśmy się niekomfortowo, ale było spokojnie. Do czasu, gdy pewien pies-potwór postanowił się odezwać.
– Co teraz jesteś zdrajcą?! – krzyknął, a raczej warknął potworzy pies. – Śmiesz przyprowadzać tu ludzi?!
– Hej, Doggo – zaczął Sans, wychodząc przed nas. Spojrzał na mnie kątem oka. Cofnęłam się za niego. – Spokojnie. Jesteśmy tylko na spacerze. Nic się nie dzieje.
– NIC?! – naskoczył Doggo, szczerząc kły. – Zapomniałeś co ludzie nam zrobili?! Co zrobili mojemu ojcu! – Potwór podszedł niebezpiecznie blisko szkieleta. – Albo twojemu!
– Nie, nie zapomniałem – odparł ze stoickim spokojem Sans. – Tylko ona nie jest temu winna. Nie jest spaczona.
Nie bardzo to zrozumiałam. Co znaczy “spaczony”? Może to ma jakiś związek z duszą? Czy złe czyny zmieniają wygląd duszy? Tylko, że ja im jej nie pokazywałam. Nawet nie wiem, jak to zrobić. Chyba, że gdy Pan Gaster mnie uzdrawiał mógł sprawdzić jej stan. Czy to, dlatego mi zaufał? Może…
– Nie gadaj bzdur! W każdej chwili może coś wywinąć jak tamci! – warknął Doggo, tym razem podchodząc do mnie.
Zaprezentował mi całe swoje uzębienie. Prawie nie różniło się od kłów zwykłego psa. Z tą różnicą, że jego siekacze były trzy razy większe. Czułam, jak włosy stanęły mi dęba. Poczułam suchość w ustach. Ciekawe, czy zdołałabym mu uciec, jakby mnie zaatakował? Chyba nie.
– Hej! – Tym razem krzyknął Sans. Pierwszy raz od początku tej rozmowy… kłótni? – Jak chcesz się bić to z kimś równym sobie. – Dodał, zagradzając Doggo drogę. Potworzy pies w odpowiedzi nastroszył włosy na karku.
– Proszę, nie kłóćcie się – do tej “interesującej” wymiany zdań, wtrącił się Papyrus. – Czy nie możemy na spokojnie porozmawiać?
– Zamknij się, gówniarzu – warknął Doggo, odpychając młodszego szkieleta. Papyrus stracił równowagę, upadając na ziemię. Nic mu się nie stało, ale Sans. On “lekko” się zdenerwował.
Cóż… Z tej akcji dowiedziałam się jednego. Nie wkurzać Sansa. Jego niebieska magia robi spore wrażenie, a kości pojawiające się znikąd wprawiają w osłupienie. Dobrze, że Alphys z nami była. Pomogła Papyrusowi wstać z ziemi. Chwyciła go za rękę nie pozwalając ruszyć bratu na pomoc. Drugą ręką chwyciła mnie. Obydwojgu nas odciągnęła jak najdalej od szykujących się do bójki chłopaków.
– Idziemy – Zakomenderowała Alphys.
– Ale… – zaczął Paps, ale nie zdążył dokończyć zdania. Jaszczurzyca działała szybko, ale przemyślanie.
– Dalej, póki nikt nie zwraca na nas uwagi – dodała Alphys.
Muszę jej przyznać rację. Kątem oka dostrzegłam otaczający nas tłum. Na początku byli skupieni na mnie. Uwagę wszystkich przyciągali chłopcy, których od walki dzieliły tylko minuty. Mierzyli się wzrokiem, czekając na to kto pierwszy zaatakuje. Wszystko to było z mojej winy. Sans mógł wpaść przeze mnie w poważne kłopoty. Raczej nie wolno było tak po prostu walczyć na środku ulicy. Może w ogóle nie powinnam opuszczać domu i tylko czekać, aż Pan Gaster wymyśli coś, aby odesłać mnie do domu? Wiedziałam z czym wiąże się wyjście. Powinnam być przygotowana na takie sytuacje, ale nie byłam. Myśleć o nich to jedno, a doświadczać to drugie.Alphys zaprowadziła nas powrotem do miasteczka. Zmierzaliśmy w stronę domu szkieletów. Gdy nagle Papyrus wyrwał się z uścisku jaszczurzycy. Stanął przed nami, zaciskając ręce w piąstki.
– Dlaczego go zostawiłyście?! – rzekł z wyrzutem.
Zacisnął dłonie w piąstki, trzęsąc się. Wyglądało jakby miał się zaraz popłakać. Ciężko mi było patrzeć na niego w takim stanie. Chciałam coś zrobić, tylko niby co ja mogłam? To tylko i wyłącznie moja wina. Wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka.
– Nie możemy tam wrócić – kucnęła, obok chłopaka. Delikatnie dotknęła jego ramię. – Twój brat jest niezwykle odważny, że broni naszej przyjaciółki – dodała. – Jeśli tam wrócimy możemy mu jedynie przeszkodzić.
Miałam wrażenie, że częściowo mówi to też do mnie.
– Ale… – Papyrus dalej próbował przekonać Alph.
Dziewczyna uciszyła go gestem ręki. Chłopak momentalnie ucichł.
– Teraz, pójdziemy do waszego domu – rzekła jaszczurzyca, a potem wstała. – Możesz mi dać klucze? – Papyrus spojrzał na Alphys. A ta od razu zrozumiała, o co mu chodzi. – Sans je ma, zgadza się? – odrzekła zrezygnowana. Młody w odpowiedzi pokiwał tylko głową. – Pięknie. Co my teraz zrobimy? – Powiedziała bardziej do siebie niż do nas. Zaczęła się rozglądać, szukając jakiegoś miejsca do przeczekania.
– A może pójdziemy do biblioteki? – zapytałam. – Umówiliśmy się tam wcześniej z Sansem.
– Zamknięta. Bibliotekarka się rozchorowała – odrzekła Alphys nawet na mnie nie patrząc. = Dlatego, poszłam z Bratty i Catty na lodowisko.
– Czy to źle, że je tam zostawiłaś? – zapytała niepewnie.
Dziewczyny były dziećmi, może trochę starszymi od Papyrusa. Ale chyba nie powinny zostawać bez opieki.
– Tak – machnęła na to ręką Alphys. – Mieszkają niedaleko, a Snowdin jest na tyle małę, że się nie zgubią – dodała, rozglądając się. – Bardziej mnie zastanawia, co my mamy robić do czasu, aż Sans nie wróci.
– To może Netsu’s? – wskazałam głową w stronę jedynego baru w okolicy. – Sans zawsze chwali ich posiłki.
Netsu’s. Żółty neon przykuwał uwagę. Jarzył się jasnym światłem, które odbijało się w śniegu. Przez ciemne okno widać było lekkie zarysy postaci.
– To dobry pomysł. – powiedziała Alphys. – Zwykle przesiadują tam gwardziści, więc nikt nie powinien cię zaczepiać – dokończyła, zmierzając w stronę baru.
…
Alphys weszła do baru jako pierwsza. Ze środka dobiegały wesołe gwary. Ciepłe powietrze owiało nas. Przyjemnie było się chociaż trochę ogrzać. Starałam się nie rozglądać za bardzo. W życiu nie byłam w żadnym barze. Cały budynek zrobiony został z drewna razem z wyposażeniem. Drewniane stoły pełne potworów różnej maści. Króliki, krokodyle oraz wiele innych, których za żadne skarby nie potrafiłabym opisać. To coś czego na co dzień się nie widzi. Dalej w głąb pomieszczenia stał drewniany bar. Za nim na ścianie przeróżne alkohole. Żadnej z tych marek nie kojarzyłam. Potwory tworzą własny alkohol? W sumie czemu mnie to dziwi. Każdy ma to tego prawo. Lecz najdziwniejszą rzeczą był niebieski płomień za ladą. Kształtem przypominał człowieka. Odziany w białą koszulę i czarną kamizelkę. Wymachiwał rękami we wszystkie strony, mieszając drinki. Przypominało to te sztuczki barmanów. Tylko, że ruchy jego dłoni zostawiały po sobie niewielki płomień, który po chwili znikał. Po lewej stronie baru znajdowały się schody na piętro. Ciekawe co tam jest? Może jakieś pokoje dla gości? Nie miałam wiele czasu do namysłu. Alphys zaciągnęła nas do najdalszego stolika w rogu pomieszczenia. Tu było trochę inaczej. Nikt na mnie nie patrzył. Zdawali się zainteresowani tylko sobą. Ja się nie liczyłam. Ciekawe, którzy to gwardziści? Większość potworów wygląda jakby potrafiła nieźle dowalić.
– Tu powinniśmy być bezpieczni – odrzekła Alphys.
– Dlaczego? – zapytałam. – Tu i tam są potwory.
– Są tutaj gwardziści. – powiedziała spokojnie. – Rzadko noszą zbroje po za służbą. Ale i tak pilnują prawa. Chroni cię królewski dekret jak i świadomość, że jesteś pod opieką Gastera. Nikt nie jest na tyle głupi, aby cię zaatakować przy gwardzistach
Ukradkiem oglądałam pomieszczenie. Dla mnie wszystko wyglądało co najmniej dziwacznie. Potwory różnej maści od tych z legend po humanoidalne zwierzęta czy żywioły. Wspólnie siedzieli, popijając kolorowe drinki. Po pomieszczeniu roznosił się zapach wielu potraw oraz palonego drewna. Ten ostatni to pewnie od tamtego ognistego potwora. Trochę to ironiczne, że ognisty potwór przesiaduje w drewnianej konstrukcji. Jak to możliwe, że niczego jeszcze nie podpalił? Albo jego ubrania – jak to możliwe, że nie płoną?
– Na co macie ochotę? – zapytała Alphys, biorąc do ręki menu, leżące na stole.
Spojrzałam jej przez ramię. W karcie było kilka dań. Pizza. Frytki. Ryba. Nuggetsy oraz cała gama alkoholi. Nie chciałam wykorzystywać Al. Najtańsze z karty były frytki. Paps też jakoś nie miał ochoty jeść.
– Wy tak na serio? Frytki? – powiedziała lekko oburzona Alphys. – Każdy kto mieszka w tym mieście, wie, że Netsu robi najlepsze Nuggetsy. Dlatego musisz ich spróbować – uśmiechnęła się lekko. – A ty je uwielbiasz, młody
Po przedyskutowaniu kwestii napojów. Wzięłam wodę. Dziwne nazwy napojów jakoś do mnie nie przemawiały. Papyrus wziął Cold Snow, a Alphys Nice Orange. Z tego co zrozumiałam to są to jakieś soki.
Gdyby tylko nasze kłopoty skończyły się wraz opuszczeniem okolic lodowiska. Mógłby być to całkiem fajny dzień, ale nie…
Błękitny płomień podszedł do nas. Chyba oprócz roli barmana pełnił też funkcję kelnera. Jego wzrok zatrzymał się na mnie. Trudno było rozczytać co ma na myślić. Był żywym ogniem. Nie posiadał rysów twarzy, a przynajmniej na tyle wyraźnych, aby dało się odczytać co mu chodzi po głowie.
Po chwili odezwał się głębokim głosem. Skojarzyło mi się to z żarzącym się płomieniem.
– Jak coś chcecie to Ona ma opuścić to miejsce – odrzekł spokojnym głosem.
Z lekka mnie zamurowało, ale nie tylko mnie. Alphys spojrzała srogo na kelnera. Paps zerknął na mnie zdenerwowany.
– Mamy prawo tutaj coś zjeść – odparła Al., nie spuszczając wzroku z żywiołaka.
– A ja mam prawo wyprosić niemile widzianego klienta – dodał kelner, chowając notatnik do kieszeni fartucha.
Ukradkiem rozejrzałam się po sali. Dopiero wtedy dostrzegłam, że w barze panuje cisza. Niektóre potwory patrzyły w naszą stronę. Al mówiła, że tu nic się nie stanie. Może i gwardia zareagowałaby w razie ataku, bo muszą. W tej sytuacji wątpię, aby cokolwiek zrobili.
– Albo wyniesiecie się stąd po dobroci albo… – kelner nie dokończył tylko oparł się rękoma o stół. Płomienie na jego głowie tańczyły bardziej niż wcześniej.
– Al – dotknęłam delikatnie ramienia jaszczurzycy, jednak ta nawet na mnie nie spojrzała.
Między nią, a żywiołakiem toczyła się niema bitwa. Żadne z nich nie zamierzało odpuścić. W tej sytuacji to nikt by nam nie pomógł. On mógł nas wyprosić w każdej chwili.
– Dzieciaku – powiedział protekcjonalnie do Alphys. – Serio uważasz, że ktoś z tu obecnych stanie po waszej stronie? – zamilkł na chwilę. Al zerknęła za niego. – Raczej niektórzy z ochotą pomogą wam stąd wyjść. – wyprostował się. – Jak wrócę ma was tu nie być. – syknął na koniec odchodząc. Zniknął zza ladą.
Alphys przeklęła pod nosem. Wstała, a my wyszliśmy za nią. Włożyłam ręce do kieszeni. Zerknęłam za siebie, na krótką chwilę. Zza ladą mignął mi pomarańczowy płomień, który po chwili zniknął.
Gdy tylko drzwi do lokalu zamknęły się za nami, Alphys dała upust swoim emocjom.
– Jak Netsu mógł nas wyrzucić?! – krzyknęła Al. – Myślałam, że chociaż on zachowa się normalnie!
Kilka osób odwróciło się w naszym kierunku. Może lepiej będzie nie zwracać na siebie więcej uwagi.
– Alphys, nic się nie stało – powiedziałam, podchodząc do niej.
Jaszczurzyca wymieniała pod adresem Netsu dość niemiłe słowa. Próbowałam ją uspokoić zanim ktoś postanowi się wtrącić. Moje próby uspokojenia Alphys, przerwał Papyrus.
– On chyba chce, abyśmy podeszli – powiedział nieśmiało szkielet, wskazując w stronę baru. Obydwie spojrzałyśmy w tamtą stronę.
Zza rogu wychylił się ognisty żywiołak. Kolor jego płomieni był naturalny. Pomarańczowy z domieszką czerwieni. Pomachał na nas, a potem zniknął za budynkiem. Spojrzałam na Alphys, a ona tylko wzruszyła ramionami, ruszając w stronę ognistego potwora. Nie wiedziała co planował Grillby, ale powiedziała, że jest bardzo nieśmiały. Al nie miała żadnych wątpliwości, czy raczej obaw. Po chwili cała nasza trójka znalazła się za barem, przy niewielkich drzwiach z daszkiem. Po tajemniczym potworze nie było ani śladu.
– Chyba nas wkręcił – oznajmiłam, rozglądając się.
– Wątpię – powiedziała Alphys wskazując na drzwi.
Odwróciłam się. Wcześniej tego nie zauważyłam, ale były lekko uchylone. Po chwili wyłonił się zza nich ten sam pomarańczowo-czerwony płomyk. Ubrany był w białą koszulę oraz czarne spodnie. Miał delikatne rysy twarzy. Jego skóra, jeśli można było to tak nazwać, mieniła się odcieniami pomarańczy, żółci oraz czerwieni. Był jednym wielkim płomieniem. Na nosie miał okulary. Żywiołak może mieć wadę wzroku? Muszę pamiętać, aby potem o to spytać Sansa.
– Przepraszam – powiedział nieśmiało żywiołak. Jego głos brzmiał łagodniej od tamtego niebieskiego płomienia. Dalej można było usłyszeć odgłos płonącego ognia, gdy mówił. – Mój ojciec nie powinien tego robić. – Mówił coraz ciszej. – Nie mogę was wpuścić, ale mogę coś dać – dodał, zanim zniknął za zamkniętymi drzwiami.
Nie pozostało nam nic innego jak tylko czekać. Ale było warto.
– Proszę – powiedział płomyczek, podając mi talerz z hamburgerem. – Smacznego – dodał lekko się uśmiechając.
Cała nasza trójka dostała od żywiołaka przepyszne hamburgery. Pierwszy raz w życiu jadłam tak dobrego burgera. Płomyczek się spisał.
– Przepyszne – powiedziałam, przerywając na chwilę jedzenie. Płomyczek zarumienił się lekko, pochylając głowę.
– Zfgafzam fię – dodał Papyrus z pełną buzią.
– Nie mów, gdy jesz, bo się udławisz – skarciła szkieleta Alphys. Grillby zaśmiał się nieśmiało razem ze mną.
W miarę jak upływał czas na rozmowie Grillby stawał się coraz bardziej rozluźniony w naszym towarzystwie. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Grillby powiedział, że chciałby przejąć interes po ojcu i serwować swoje hamburgery każdemu kto zawita do jego baru. Niestety uważam, że ma na to małe szanse. Jego ojciec, Netsu, podobno obiecał już bar swojemu starszemu synowi, Fayer’owi. Grillby jakoś nie miał odwagi powiedzieć ojcu, że chciałby przejąć po nim bar. Obydwie z Al powiedziałyśmy mu, aby był bardziej pewny siebie. Nie wiem, czy go to przekonało, ale obiecał spróbować. Paps powiedział, że może go uczyć. To było urocze.
– Hej, mam nadzieję, że nie zmarzliście? – rzekł Sans, opierając się o ścianę. Nikt z nas nie zauważył jego przybycia. Może się teleportował? – Przepraszam, że nie dałem wam kluczy –
– Daliśmy sobie jakoś radę – powiedziała Alphys. – Jakoś udało nam się przerwać mimo wyrzucenia z baru.
– Al, spokojnie – odrzekłam, widząc, że jaszczurzyca znowu się nakręca. – Gdyby nie to, nie miałybyśmy okazji zjeść przepysznych hamburgerów Grillby’iego – dodałam.
Płomyczek ponownie poczuł się zawstydzony. Zarumienił się lekko, spuszczając głowę.
– Dzięki za pomoc, Grillby – powiedział Sans z szerokim uśmiechem, wyciągając rękę w stronę płomyczka. Żywiołak pokiwał głową i przybił żółwika z Sansem. Potem odwrócił się w naszą stronę. – Pora do domu. Ojciec niedługo wróci.
– Już ta pora? – powiedziała lekko zaskoczona jaszczurzyca, zerkając na zegarek na nadgarstku. – Miałam się zająć kuzynem. Cześć – dodała szybko Alphys, machając do nas odchodząc.
– Do zobaczenia! – krzyknęłam za nią.
Odwróciła się jeszcze, machając do nas. Pożegnaliśmy się jeszcze z Grillby’m, zanim skierowaliśmy się w stronę domu. Dziwnie trochę nazywać do miejsce domem. Ono nim nie jest. Jestem okropna. Powinnam czuć się źle, że zostawiłam rodzinę, jednak jest mi tu dobrze. Nawet jeśli niektóre potwory, łagodnie ujmując, nie lubią mnie. W otoczeniu Papyrusa, Sansa i Gastera jest mi dobrze. Oni naprawdę się o mnie troszczą. Są dobrzy. Nie przypominam sobie, aby rodzice kiedykolwiek spędzali tak z nami czas. Bardzo dużo pracowali, abyśmy mogli godne żyć. Tylko prawie wcale nie było ich w domu.
Nie jestem pewna jak powinnam się czuć w tej sytuacji. Powinno mi być przykro z powodu tego, że opuściłam rodziców. Ale nie potrafię.
Czy jestem złą córką, że nie tęsknię tak bardzo jak powinnam? Czy to źle, że sprawia mi przyjemność to, że w końcu ktoś się o mnie troszczy?