Świat pełen napięć, uprzedzeń i niesprawiedliwości, w którym ludzie, orki, elfy i wampiry muszą jakoś funkcjonować obok siebie. Magia dawno odeszła, zostawiając po sobie jedynie cień legend i frustrację tych, którzy pamiętają czasy jej świetności.
Już od pierwszych stron „Wzgarda” skojarzyła mi się z filmem Bright z 2017 roku. Podobny miks fantasy i kryminału osadzonego w realiach pełnych rasowych napięć, ale – co warto podkreślić – to zupełnie inna historia. Nie mamy tutaj policyjnego duetu w świecie, który stara się być nowoczesny, ale wciąż pełen jest segregacji i nierówności. Tu dostajemy wyspę – niegdyś kolonię karną, gdzie zsyłano zarówno ludzkich przestępców, jak i całe rodziny orków, traktowanych jako dzikusów i istoty niezdolne do samodzielnej egzystencji. Myślano, że fauna i flora wyspy załatwią sprawę za nich. Orkowie oraz inni byli skazańcy się jednak zbuntowali i stworzyli własne państwo – azyl dla tych, którzy chcieli żyć na równych prawach. Brzmi znajomo? Powiązania i inspiracją z historią Australii wjechały tu na pełnej, a inspiracja historycznymi wydarzeniami dodaje powieści głębi i realizmu.
Ale w tym świecie niewiele jest sprawiedliwości. Kiedy do Koloni zaczęli sprowadzać się ludzi ze Starego Lądu, napięcia znów narastają, a orkowie znowu znaleźli się na przegranej pozycji. W tej sieci społecznych niepokojów pojawia się zagadka – zaginięcie pracownika Czarnej Kompanii, wpływowego Samuela Banacha. Prosta sprawa? Nic bardziej mylnego.
Bohaterowie, których nie da się nie polubić
Śledztwo prowadzi Kilian Sztorm, człowiek, który w swoim zawodzie widział już chyba wszystko. Naczelnik Kolonii i szanowany śledczy – nie tylko przez ludzi, ale też przez orków i Ziemowych. Dla niego każda sprawa ma rozwiązanie – trzeba je tylko znaleźć. Tyle że jest coś, co od lat nie daje mu spokoju. Jego własny Moby Dick.
Trzynaście lat wcześniej niemal cała rodzina Arugulów zginęła w makabryczny sposób, jakiego świat jeszcze nie widział. Sztorm nie rozwiązał tej sprawy, a obraz tej rzezi do dziś prześladuje go jak koszmar. I teraz, kiedy zaczyna grzebać w sprawie Banacha, okazuje się, że te dwie tragedie mogą mieć ze sobą więcej wspólnego, niż ktokolwiek podejrzewał. I co, do diabła, robią w tym wszystkim figurki bogów Ziemowych?
Nie jest jednak sam. Towarzyszy mu jego niezawodny zastępca – ork Gustaw Gutenberg, oraz tajemnicza złodziejka – kobieta, której nikt w miasteczku nie zna, a która wplątała się w kłopoty, kradnąc coś nieodpowiedniej grupie orków. Ich dynamika to złoto. Dialogi błyszczą, relacje są naturalne i pełne chemii, a ich przygody wciągają do tego stopnia, że naprawdę trudno oderwać się od książki.
Zagadka, która daje do myślenia
Paulina Hendel zaserwowała historię, która – choć w punkcie wyjścia brzmi jak klasyczny kryminał w świecie fantasy – rozwija się w coś o wiele bardziej złożonego. Tu nie chodzi tylko o zaginięcie Banacha. Autorka umiejętnie rozbudowuje wątki, wplata historię świata, motywy społeczne i psychologię postaci, a przy tym nie traci nic z tempa akcji. Zwroty akcji? Są. I to takie, które wybijają z rytmu w najlepszy możliwy sposób.
Styl Hendel jest lekki, ale treściwy, narracja płynie swobodnie, a świat przedstawiony jest tak dobrze skonstruowany, że momentami aż boli, jak bardzo jest realistyczny. Widać, że autorka bawi się tym, co tworzy, a jej wyobraźnia działa na najwyższych obrotach.
Czy warto?
Zdecydowanie tak. „Wzgarda” to kawał świetnie skonstruowanego kryminału fantasy, pełnego intrygujących bohaterów, społecznych napięć i tajemnic, które trzymają w napięciu do ostatniej strony. Jeśli lubisz inteligentne, wciągające historie, gdzie nic nie jest czarno-białe, a każdy ma swoje własne demony – to coś dla Ciebie