Doma pustym wzrokiem wpatrywała się w rozmazane zarysy budynków za szybą auta. Wracała właśnie z Karoliną z cmentarza. Matka Sławy została pochowana kilka dni temu. Tamten czas ponownie otworzył świeżo zasklepione rany w jej sercu. Dni zlewały, nie odróżniała, kiedy jeden się skończył, a drugi zaczął. Znowu czuła się, jakby oglądała jakiś film, a nie przeżywała własne życie. Pamięta ludzi, którzy składali jej kondolencje, ale nie mogła przypomnieć sobie ich twarzy. Coś mówili, lecz nie była pewna co dokładnie. Ona tylko stała i słuchała. Jak lalka albo robot, który musi wypełnić zadanie. Pustka to chyba jedyne co mogło określić jej stan. Zaprogramowane działania — tylko siedziała w kościele, nie była w stanie udzielić kilku słów na pogrzebie matki. Nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Czy jakieś w ogóle istniały? Wolała słuchać, chociaż i tak nie zapamiętała ani jednego słowa czy to z kazania księdza, czy licznych kondolencji. Wszystkie brzmiał dla niej tak samo. Wystarczyło usłyszeć jedne, aby wiedzieć, co powie każdy. Czy to kazanie księdza, które według wielu było najpiękniejszym, co słyszeli, czy kondolencje od bliskich? Nic się dla niej nie wyróżniało, to było tylko uściśnięcie dłoni i jakieś słowa. Czy szczere? Nie wiedziała, jakoś to wszystko traciło sens. Od tego czasu minęło kilka dni. Dzisiaj pojechała złożyć na grobie matki świeże kwiaty, a stare wyrzucić. Zrobiły to szybko, bo nie było wiele pracy. Potem Karolina miała odwieźć Domasławę do domu. Pierwszy raz od dawna miała spędzić tam noc. Jej przyjaciółka powiedziała, że może u niej przez jakiś czas pomieszkać. Chciała dać jej szansę, żeby oswoić się z nową sytuacją. Odmówiła. Chciała zostać sama. Pomyśleć. Zastanowić się, co dalej.
…
– Na pewno nie chcesz, żebym została na parę dni? – zapytała Karolina, wychylając się z auta.
Gotowa w każdej chwili pomóc swojej przyjaciółce. Widziała. Jak to wszystko było dla niej trudne i nie potrafiła zostawić jej samej. Problemem było to, że jednocześnie musiała dać spróbować przyjaciółce dostosować się do nowej sytuacji. Nie ważne jak bardzo chciała, nie mogła ciągle przy niej być.
– Nie — odrzekła Doma, patrząc na przyjaciółkę. – Ty masz jutro zajęcia. I tak już przeze mnie sporo opuściłaś. – Kobieta zauważyła, że jej towarzyszka chce jeszcze coś powiedzieć. – Mam urlop dziekański. Nic mi nie przepadnie. A jeśli znowu nie będzie cię na zajęciach, będziesz musiała iść na dyżur do Łapińskiego, a wiesz, że on nie lubi, jak mu się zawraca głowę.
– Masz rację… – rzekła Karolina po chwili namysłu. – Ale jak coś to dzwoń. Zrozumiano?
– Zrozumiano — odparła Sława, żegnając się z przyjaciółką.
– Nawet jakby to było o 3 nad ranem.
– Wiem.
Karolina spojrzała jeszcze na Domasławę. Nie wydawała się tak przybita jak przez ostatnie kilka dni. Odzywała się, reagowała na innych czy potrafiła się sobą zająć. Był to duży postęp w porównaniu do jej zachowania po śmierci matki. Karo musiała się nią zajmować jak dzieckiem, nie żeby jej to przeszkadzało. Przyjaźniła się z Domą bardzo długo i wiedziała, jak zżyta była z matką. Jej śmierć doszczętnie nią wstrząsnęła. Westchnęła, zamykając okno pojazdu. Nie mogła tego wiecznie przeciągać. Domasława musi zmierzyć się z niektórymi sprawami sama, bo jej przyjaciółka nie przeżyje za nią żałoby, nieważne jak bardzo chciałaby zabrać jej część tego bólu. Sława wpatrywała się jeszcze w odjeżdżający samochód przyjaciółki, zanim weszła do kamienicy. Stanęła przed drzwiami, szukając w kieszeni kluczy. Wyjęła je, bacznie im się przyglądając. Mały czarny kamyk wisiał przy kluczach. Czarny turmalin. Kamień ochronny. Kamień, który ma oczyszczać i pozbywać się negatywnej energii. Kamień, który ma chronić przez szkodliwymi myślami. Wzięła głęboki wdech, obracając go w dłoniach. Potrząsnęła głową, odpędzając ponure myśli. Przekręciła klucz w zamku, następnie otwierając drzwi. Dotarł do niej zapach lawendy, pomieszanej z goździkami. Tak żywy i nowy, zwykle nie zwracała na niego uwagi. Odzwyczaiłam się, przeszło jej przez myśl. Większość nowych klientów dostawała zawrotów głowy, jak wchodziła pierwszy raz do sklepu. Miały niesamowicie charakterystyczny zapach. Dla Domosławy tak znajomy, jej matka bardzo go uwielbiała. Zamknęła drzwi, a potem oparła się o nie. Czuła się jakoś inaczej. Dziwnie jakby przyparta do muru. Zadarła lekko głowę, powoli zsuwając się po drzwiach.
Usiadła na ziemi, kuląc się. Przez te kilka dni zdawała się nie czuć nic. Czuła jak kilka łez spływa jej po policzkach. Przetarła je rękawem bluzy. Miała wrażenie, jakby wypruto ją z uczuć, a jednak płakała. Chociaż trudno kilka łez nazwać płaczem. Nie bardzo wiedziała, co teraz czuje. Dość dziwna mieszanka. Ból. Stratę. Tęsknotę. Chciała tak tylko siedzieć i nic nie robić. Zapaść się pod ziemię. To nie był koszmar, jak początkowo sądziła, chociaż w jakiś kategoriach się do niego zaliczało, tylko z tego nie mogła się obudzić. Wzięła głęboki wdech. Wiedziała, że nie może tego zrobić. Obiecała coś Karolinie. Ma o siebie dbać. Wstawać z łóżka. Nie zapominać o posiłkach. Robić coś i nie pozwolić się przytłoczyć. Nauczyć się żyć w tej nowej rzeczywistości, nieważne jak trudna jest czy bolesna. Domasława wstała z ziemi, kierując się na piętro do mieszkania.
…
Nic się nie zmieniło. Wszystko wyglądało tak, jak zawsze. Salon z kilkoma regałami z książkami płynnie przechodzący w otwartą kuchnię. Doma spojrzała tomiszcza, które od lat zbierała jej matka. Kilka książek z zielarstwa opowiadających o tym, jak wykorzystać konkretne zioła, czy o tym, jakich ziół lepiej nie łączyć. Astrologię, która ma pomagać w określaniu przyszłości, czy numerologii, która miała pomagać w podejmowaniu decyzji. Jedna czy dwie o starych bogach słowiańskich i legendzie o porzuconej krainie i nowym bezpiecznym dla magów oraz biesów świecie. Ile z tego było bajkami, a ile prawda? Domasława sama nie wiedziała. Rezygnując, z dziedzictwa została również odcięta od wiedzy, związanej z magicznym światem. Czy za nim tęskniła? Czasami, ale życie bez tego było łatwiejsze. Odwróciła wzrok od książek, przechodząc obok telewizora. Stary, kineskopowy telewizor, który pamiętał lepsze czasy, lecz działał, co potrafiło zaskoczyć każdego, kto o zobaczył. Naprzeciw niego znajdowała się niewielka, brązowa skórzana kanapa z lekko obdartym pokryciem. Przeszła obok niej, wchodząc do kuchni. Położyła swój plecak na wysokim barku. Niektórzy określiliby, że jest zrobiona w stylu retro, lecz ona naprawdę była tak stara. Dębowe drewno, surowe, niczym niepomalowane. Tylko lakier do zaimpregnowania. W głębi mieszkania znajdował się korytarz, który prowadził do dwóch sypialni oraz łazienki.
Na parapetach stały lekko wyschnięte storczyki. Będąc szczerą, Domasława całkowicie o nich zapomniała. Nie bardzo ma teraz siłę, aby się tym zając. Wyrzuci je jutro. Reszta domu oprócz zwiędłych kwiatków i kilku warstw kurzu, wyglądała tak jak zapamiętała. Niby wszystko było takie samo, ale czegoś brakowało. Coś było nie na swoim miejscu i raczej na długo na nim pozostanie. Wszechogarniająca cisza.
Nie było ciepłego przywitania w progu, piosenek z radia czy krzątania się matki Sławy po kuchni. Brakło życia. Doma odniosła wrażenie, że wraz z odejściem matki odeszła dusza tego domu. Myśli Domasławy krążyły wokół jej matki. Bólu, jaki czuje po jej stracie. Jak zamknie oczy, widzi jej twarz. Policja kazała Sławie zidentyfikować jej matkę. Doma nigdy tego nie zapomni, nieważne jak bardzo chciała. Nie pragnęła zapamiętać jej takiej leżącej na tym zimnym stole, przykrytej białym prześcieradłem. Wolała zachować wspomnienia jej żywej, uśmiechniętej tylko nie było to takie łatwe. Gdy tylko zamykała oczy, widziała jej bladą twarz z podkrążonymi oczami. Zupełne przeciwieństwo jej zwykle rumianej towarzyszki.
Potem dziwne pytania. Detektywi cały czas pytali, jakby nie obchodziło ich, co dzieje się teraz w umyśle Domasławy.
Czy widziała coś tego feralnego dnia?
Czy działo się wtedy coś dziwnego?
Czy podejrzewa kogoś?
Tylko kto mógł to zrobić?
Ich pytania, a w szczególności to ostatnie często pojawiało się w jej głowie przed snem.
…
Karolina często dzwoniła do Domasławy przed zajęciami, ale bardzo rzadko po nich. Los bądź złośliwe panie z dziekanatu sprawiły, że często zaczynała zajęcia koło południa, a kończyła wieczorami. Pytała, czy Sława się wyspała oraz, czy coś zjadła. Wieczory zwykle starała się spędzać u boku Sławy. Spędzały je na rozmowie, a bardziej na monologu Karoliny o tym, co Domę ominęło na studiach. Stara się jakoś angażować przyjaciółkę w rozmowę, ale kończyło się na krótkich zdawkowych odpowiedziach. Karo cieszyła się, że chociaż w minimalnym stopniu jej przyjaciółka angażuje się w rozmowę. Było to lepsze niż wpatrywanie się w ścianę. Karolina musiała zająć się studiami. Większość czasu poświęcała nauce prawa oraz pracy dorywczej – nawet jeśli to była praca w barze szybkiej obsługi. W końcu wynajmowanie mieszkania kosztuje. Gdy udawało jej się spotkać z Domosławą, to wyglądało, jakby dobrze sobie radziła. W domu nie było kurzu. Doma wyrzuciła wszystkie zwiędłe kwiaty, zastępując je świeżymi. Wyglądała, jakby powoli sobie z tym wszystkim radziła. Nie ryczała ani nie broniła się przed wyjściem z domu.
– I co myślałaś nad tym trochę? – spytała Karolina, popijając herbatę. Delikatny smak jaśminu. Karo naprawdę uwielbiała te ziołowe herbaty, jakie można było kupić w rodzinnym sklepie Domasławy.
– Jeszcze nie wiem — westchnęła Sława, opierając się o blat szafki kuchennej. Spuściła głowę, wpatrując się w pusty już kubek. – Może sprzedam go albo zamknę? Nie wiem.
– CO?! – powiedziała, a raczej krzyknęła Karolina, wstając gwałtownie. – Nie możesz tego zrobić!
– Dlaczego? – odrzekła spokojnie Sława, odstawiając swój kubek na stół. Była niesamowicie spokojna, wręcz za spokojna. Wpatrywała się tylko w Karo, oczekując jakieś odpowiedzi. Westchnął, masując skronie. To miejsce przez lata było jej domem i miała z nim wiele dobrych wspomnień. Tylko czy bez jej matki wciąż może go tak nazywać? – A zresztą i tak nie mam na razie pomysłu — dodała trochę bardziej rozkojarzona.
Karolina uspokoiła się trochę, widząc niemrawą minę przyjaciółki. Usiadła z powrotem na krześle. Wzięła głęboki wdech.
– Masz na to jeszcze dużo czasu — dodała po chwili Karolina, patrząc na Sławę z pokrzepiającym uśmiechem. – Nie naciskam. Po prostu nie chcę, abyś czegoś żałowała Domosława, uśmiechnęła się lekko tylko na krótką chwilę.
Karolina nie chciała naciskać na przyjaciółkę. Wiedziała, że potrzebuje czasu na poukładanie sobie życia na nowo. Na pogodzenie się z tą tragedią, jednak pewne rzeczy nie mogły czekać.
– Umówiłaś się już na wizytę z tym psychologiem? – zapytała Karolina, przyglądając się przyjaciółce. Nie mogła udawać, że nie widzi tych worków pod oczami albo rozczochranej fryzury. Doma to perfekcjonistka. Wszystko, co robi, musi być idealne. Karo zauważyła, że dom jest czysty. Nie ma ani śladu kurzu czy brudu. Sława musiała mieć silną potrzebę oderwania myśli, że nawet posegregowała książki alfabetycznie. – Nie zadzwoniłaś, prawda?
– Jakoś tak nie mogę się zebrać, aby to zrobić — powiedziała powoli Sława, nie podnosząc głowy.
Westchnęła ciężko, zerkając na okno. Jej wzrok wydawał się pusty. Jakby odpłynęła gdzieś myślami. Karolina wstała, a potem podeszła do przyjaciółki. Dotknęła jej ramienia, jednak Doma nawet nie zareagowała. Karo stała tak przez chwilę, pozwalając się Sławie rozluźnić. Poczuć się swobodnie. Domosława oparła głowę na ramieniu Karoliny, zamykając oczy.
…
Sława wzięła kubki po herbacie ze stołu. Włożyła je do zmywarki, a następnie rozejrzała się po mieszkaniu. Westchnęła ciężko, uświadamiając sobie, że nie ma nic do roboty. Dom wysprzątała rano. Wytarła wszystkie kurze, umyła podłogi. Umyła nawet okna, czego nie cierpi. Posegregowała książki według tytułów, co chciała zrobić już od jakiegoś czasu. Nie mogła pozbierać prania, ponieważ suszyło się jeszcze w łazience. Czytanie książek odpadało. W tym stanie nie potrafiła się skupić. Potrzebowała jakieś pracy fizycznej, aby zajęła jej myśli. Spacer również odpadał. Zbliżała się dwudziesta pierwsza. Robiło się ciemno, a ona nie chciała kusić losu. W szczególności po ostatnich wydarzeniach. Jedyne co jej pozostało to oglądanie telewizji. Jest środek tygodnia. Wątpiła, aby w telewizji leciało coś ciekawego. Ale musi oderwać myśli. Przestać o tym myśleć. Zająć czymś głowę, aby te myśli nie złapały jej. Nie może im na to pozwolić. Wyjęła z szafki paczkę popcornu, a następnie włożyła do mikrofalówki. Ustawiła ją na trzy minuty. Musiała czekać. Tego nienawidziła najbardziej, tej bezczynności. Wpatrywała się w wyświetlacz. Czerwone cyfry zmieniały się.
Doma stukała palcami o drewniany blat. Czekała, a towarzyszyło jest monotonne pikanie. Nienawidziła tego uczucia. Nie cierpiała się tak czuć. Nie chciała tego czuć. Nie potrafiła sobie z tym poradzić.
Zacisnęła ręce w pięści.
Pik.
Hamulce puściły. Emocje wzięły górę.
Pik.
Wszystkie mięśnie w jej ciele napięły się.
Pik.
Zamaszystym ruchem zrzuciła naczynia z blatu.
Pik.
Kilka talerzy spadło na ziemię. Roztrzaskały się na miliony kawałeczków.
Pik.
Doma osunęła się na ziemię, skrywając przy tym twarz w dłoniach.
Pik. Pik. Pik.
Mikrofala zamilkła. Po pomieszczeniu rozniósł się zapach spalonego popcornu. Ta bezradność. Ten smutek. Ten Gniew. Przytłoczyły ją. Doprowadziły do krawędzi.
Emocje musiały znaleźć ujście. A kierunek był tylko jeden.
Domosława podniosła głowę. W jej oczach widać było tylko gniew.
2 thoughts on “Opowieść o pewnym Cieniu – roz. IV – Rozkojarzenie”