Domasława dotykała drewnianego trójkąta, oddychając głęboko. Słyszała bicie własnego serca, próbowała się jakoś uspokoić. W pokoju panowała niczym niezmącona cisza. Była zdenerwowana, jej dłonie pociły się. Miała ochotę je wytrzeć, ale nie mogła oderwać rąk od tablicy. Skrzywiła się, wiedząc, że będzie musiała to przeboleć. W teorii wiedziała, jak ma przeprowadzić seans. Pokój miał być oczyszczony za pomocą kadzidełek oraz świec z negatywnych emocji, zrobione. To prawda świece były stare, zakurzone i trochę nadpalone, ale wosk raczej nie ma daty przydatności. Tablica miała posłużyć jako łącznik dla mniej doświadczonych medium, cóż ona takim była, chociaż w jej wieku powinna przywoływać duchy z łatwością bez czegoś takiego. Podobno mogłaby nawet wkraczać w astralnej formie do Nawii. Miała przywołać duchy wykorzystując tablicę, czyli po prostu wezwać dusze przebywające w tym domu, bo tablica nie miała dużego zasięgu. W trakcie tego miała mieć oczyszczony umysł, czyli w skrócie nie myśleć o niczym co nie jest związane z rytuałem. Żadne złe emocje nie mogły wziąć nad nią górę, podczas przywoływania. Domasława chciała poszukać informacji u źródła. Jedynego świadka z jakim mogła porozmawiać. Ze swoją matką. Chciała ją ponownie zobaczyć. Przeprosić i spytać co się stało. To ona nauczyła ją jak przywoływać duchy. To był ich rodzinny talent.
Doskonale pamięta dlaczego to porzuciła w wieku dwunastu lat.. Nie mogła znieść tego jak ją dręczyli. Wszyscy wiedzieli, że jej matka zajmuje się prowadzeniem sklepu ezoterycznego, co początkowo ich zaciekawiło, ale szybko stała się dziwaczką. Tamte czasy były dla niej ciężkie, bo z dnia na dzień traciła przyjaciół. Każdy się od niej odwracał, bo nie chciał stać się kolejną ofiarą. Do dzisiaj nie wie jak ludzie w szkole dowiedzieli się, że wierzy w magię i starych bogów jak Weles, czy Świętowit. Studiowała zastosowania przeróżnych ziół, właściwości kamieni, uczyła się komunikować z duchami jak jej matka, ale to były tylko podstawy. Nie umiała za wiele, gdy porzuciła naukę. Do dzisiaj nie wie, jak inni dowiedzieli się o jej naukach. Wiele razy zastanawiała się, czy ktoś ją zauważył jak wracała z matką w niedzielne popołudnia ze spotkań, czy widział jej księgi lub widział coś dziwnego. Nigdy nie zabierała ksiąg z domu, a nikt z jej znajomych nigdy nie zwracał uwagi na to co ma w domu. Jedyne co jej przychodziło do głowy to, że ktoś widział ją jak wracała z Domu Wróżki. Dla ludzi była to atrakcja, gdzie czytano im z dłoni albo stawiano karty tarota.
Dla niej było to siedziba covenu, gdzie spotykały się wszystkie czarownice i czarodzieje z okolic. Zawsze przewodniczyła im Kapłanka bardziej znana jako Ewelina. Jedna z najstarszych stażem czarownic, przewodniczyła spotkaniom oraz rytuałom, czasami udzielała nauk, a dla reszty świata właścicielka Domu Wróżki, która stawiała karty tarota. Nikt nie wiedział co naprawdę działo się w Domu Wróżki. Jak to zawsze mawiała Kapłanka, najciemniej jest pod latarnią. Widocznie to, że ktoś ją zauważył starczyło, aby zyskała przezwisko “wiedźma”, a do końca szkoły została całkowicie sama. Na początku jej to nie przeszkadzało w końcu każdy miał w szkole osobę, która go nie lubi. Nikt nie uniknął drobnych utarczek, czy złośliwości, ale z biegiem czasu dzieci stawały się coraz bardziej okrutne.. Każda zła rzecz jaka działa się w klasie, czy ktoś zgubił ołówek, komuś coś się stało oskarżana była Domasława. Ktoś spadł ze schodów? Doma go przeklęła! Ktoś się rozchorował? Doma dorzuciła mu jakieś ziółka!
Przyjaciele odwrócili się od niej, ponieważ sami bali się, że staną się obiektem dręczenia albo że Doma jakoś ich zaczaruje. Jeden z jej byłych przyjaciół wykrzyczał na środku boiska, że nie pozwoli się przekląć. Nie potrafiła sobie z poczuciem odrzucenia czy samotności. Żadne dziecko nie potrafiłoby poradzić sobie z poczuciem wyalienowania, jednak to było niewiele w porównaniu z tym co kiedyś zrobiła jej klasa.
Na szkolnym apelu oblali ją wodą, krzycząc, że trzeba utopić wiedźmę. Młoda Domasława uciekała z płaczem. Jej matka, na co dzień spokojna kobieta, zrobiła w szkole wielką awanturę, gdy tylko się o tym dowiedziała. Kobieta żądała ukarania dręczycieli oraz nauczycieli, którzy w żaden sposób nie zareagowali na formy okrucieństwa jakie były stosowane wobec jej córki, w końcu większość traktowała to jako dziecinne utarczki.
Uczniowie zostali ukarani naganą w dzienniku oraz obniżeniem zachowania przez szkołę. Ich rodzice też nie omieszkali wyciągnąć konsekwencji z ich poczynań. Wszystkie dzieciaki jakie miały z tym jakikolwiek związek zostały odebrane telefony. Tylko krzywda już się stała, a jej konsekwencje Doma nosiła do dziś. Żadna z tych kar nie była wystarczająca, aby Doma zapomniała jak ją traktowano. Chciała żyć jak najnormalniej, nie wyróżniając się, nawet jeśli musiała zrezygnować z tego kim naprawdę jest.
Nigdy nie podejrzewała, że będzie musiała ponownie korzystać z prastarej wiedzy. Niby pamiętała zasady jednak miała lekkie obawy, że przyzwie coś złego nawet jeśli jej matka lata temu zabezpieczyła ich dom. Musiała się skupić na swoim zadaniu. Westchnęła ciężko, próbując oczyścić umysł z negatywnych emocji. Domasława zapomniała o jednej drobnej rzeczy. Powodem przywołania nie mógł być gniew, a to on tlił się w zakamarkach umysłu Domy. Podsycał jej nienawiść i chęć zemsty, dlatego zło przybierało na sile.
Kobieta poczuła za sobą czyjąś obecność. Zimny dreszcz przebiegł jej po karku. Jakby ktoś położył jej zimną dłoń na plecach. Poczuła duży ciężar na płucach, a oddech stanął. Ogarnęła ją panika. Czuła to wyraźnie. Ktoś za nią stał i nie miał dobrych intencji. Natychmiast się odwróciła. Ujrzała za sobą wysokiego mężczyznę. Odziany był w ciemną pelerynę. Nie mogła dojrzeć jego twarzy. Zakrywał ją cień, jednak czuła tą złowróżbną aurę jaką wokół siebie roztaczał.
Powoli wyciągnął w jej stronę rękę, pokrytą czarnymi jak smoła tatuażami. Znikały one pod rękawem czarnej koszuli. Wydawać się mogło, że ciągnęły się, aż po całej jego ręce. Kobieta nie wiedziała co ma zrobić. Czuła dziwne uczucie w żołądku. Dreszcze, które rozchodziły się po całym jej ciele. Trzęsła się. Chciała wstać, zrobić coś. Chwycić patelnię z obiadu, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa.
Zamknęła oczy, przygotowując się na atak, jednak poczuła jedynie dziwne szarpnięcie. Jakby coś odklejało się od całego jej ciała. Trwało to zaledwie chwilę, ale odnosiła wrażenie jakby ktoś ściągał z niej gniew. Zabierał od niej nienawiść, oczyszczał ją. Potem rozległ się trzask, któremu towarzyszył przeszywający skowyt, który nie przypominał krzyku żadnego żyjącego zwierzęcia.
Otworzyła oczy.
Obok niej stał ten sam nieznajomy, lecz nie patrzył na Domasławę. Wpatrywał się w drugą stronę pokoju z pełnym skupieniem na twarzy. Kobieta powoli odwróciła się w stronę, w którą patrzył. Skryty w roku pomieszczenia siedział zwierz, a przynajmniej coś do niego podobnego. Wilko-podona, czarna maziowata istota siedziała skulona w rogu. Najgorsze były czerwone świdrujące ślepia, wpatrujące się w Domę.
Zdawały się przesiąkać głodem. Powodował u Domy dreszcz. Jej oddech przyśpieszył. Jedyna myśl jaka krążyła w jej głowie to, co tu się dzieje?
Czy stare świece zapachowe mogły jej jakoś zaszkodzić? A może pomyliła jej z innymi świecami, powodującymi halucynacje?
To było jedyne wyjaśnienie, jakie przychodziło jej do głowy, ale wizje raczej nie byłyby takie realne. Z tego co wiedziała, to powinny być bardziej jak za mgłą, cokolwiek to miało znaczyć. Chciała zadać jakieś pytanie, ale nie było na to czasu.
Kreatura podniosła się powoli, naprężając mięśnie. Mężczyzna zrobił tylko krok do przodu, zasłaniając kobietę swoim ciałem. Zwierzę przeciągnęło się, pochylając głowę do ziemi, wyglądało jakby szykowało się do skoku. Potwór ryknął. Przełożył ciężar ciała na tylne nogi. Cień wyciągnął przed siebie rękę. Tatuaże zaczęły się poruszać. Stworzenie skoczyło. Czerń pokryła jego dłoń. Zwierzę rozdziawiło paszczę. Doma mogła dojrzeć jego kły. Ciernie wyrosły z ręki cienia. Przebiły zwierzę.
Po pokoju rozległ się skowyt, jednak ten przepełniony był gniewem. Stworzenie padło na ziemię. To otrzeźwiło Domasłąwę. Przeczołgała się za kanapę na klęczkach. Kimkolwiek był ten nieznajomy, wolała jemu to zostawić. Zdawał się mieć większe doświadczenie z tym czymś. Doma oddychała szybko, podciągając pod siebie nogi. Potwór ponownie ryknął.
Doma zasłoniła sobie uszy, jakby to jakoś miało pomóc. Zamknęła również oczy, nie chciała tego widzieć, czy słyszeć. Mimo to dźwięk przebijał się do niej. Trzask łamanego drewna. Jakieś uderzenia. Jęki, Krzyki. Zbita porcelana. Bała się wstać, zobaczyć co się dzieje. Nie mogła. Ciało ponownie przestało jej słuchać. Po prostu czekała, mając nadzieję, że przybysz wygra. Nie chciała nawet myśleć, co się stanie jeśli przegra. Coś przeleciało nad jej głową. Rozbiło się na ścianie. Kilka małych odłamków drewna uderzyło w Domę. Wzdrygnęła się. Skuliła się jeszcze bardziej. Poczuła jak coś napiera na kanapę. Potem jej już nie czuła. Coś popchnęło ją na ziemię. Chwilę potem poczuła jak coś przelatuje jej nad głową. Rozległ się huk. Doma otworzyła oczy. Leżała przed nią jej kanapa. Zniszczona. Na ścianie widziała kilka oprysków tynku.
Dobrze, że kamienica należy do mnie. Pomyślała.
Ta absurdalna w tym momencie myśl, sprawiła, że trochę otrzeźwiała. Odwróciła się. Chciała się dowiedzieć, co się dzieje. Cień uderzył o ścianę. Rozległ się trzask łamanych kości. Mężczyzna zsunął się na ziemię. Kreatura stała obok Sławy. Była skupiona na przeciwniku. Nie zauważyła jej. Doma powoli wycofywała się. Cień podnosił się z ziemi. Bestia wysunęła pazury. Doma uderzyła o coś plecami. Coś spadło na ziemię. Bestia odwróciła się. Zauważyła ją. Czerwone ślepia patrzyły wprost na nią. Jej ciało zaczęło się trząść. Oddech stawał się coraz płytszy. Bestia zbliżała się. Pazury uderzały o panele. Czuła oddech potwora na swojej twarzy. Przytłaczająca mroczna aura biła od niego. Powinna uciec. Ruszyć się. Nie mogła. Kreatura była coraz bliżej.
– Uciekaj, głupia!
Krzyk rozproszył bestię. Odwróciła się. Cień skoczył na nią. Chwycił ją za kark. Wbił w podgardle ostrze. Bestia zawyła. Próbowała zrzucić mężczyznę. Wiła się. Rzucała po całym pokoju. Mężczyzna zacieśnił uścisk. Ostrze z tatuaży wbiło się głębiej. Z rany sączyła się czarna posoka. Im więcej jej ciekło, tym bestia bardziej słabła. Po kilku minutach padła na ziemię. Mężczyzna wstał z niej, dysząc ciężko.
Domasława miała idealną okazję, aby mu się przyjrzeć. Jego szaty, a raczej czarny płaszcz był pełen dziur, a w niektórych miejscach przesiąkał krwią. Próbował się wyprostować, ale gwałtownie zgiął się w pół, łapiąc za żebra. Odniósł ciężkie rany, oparł się o najbliższą ścianę. Siły opuszczały go, wizja zamazywała, ziemia była coraz bliżej. Świat się kręcił. Oddał się w odmęty mroku, ze świadomością, że przynajmniej ocalił tę kobietę.
Domasława wstała i rozejrzała się po pokoju. Czarna kreatura rozpadła się albo rozpłynęła zostawiając na środku pokoju wielką czarną plamę mazi. Po salonie walały się fragmenty kanapy, części dębowego stolika do kawy. Jedna część szafki leżał pod oknem, a druga pod drzwiami. Chyba nic szklanego nie uchowało się przed tą walką. Kobieta zrobiła parę kroków do przodu, starając się nie wpaść w resztki szklanej szafy. Musiała sprawdzić co z tym mężczyzną. Uratował jej życie, a teraz leżał nieprzytomny pod ścianą.
– Błagam nie bądź martwy – mówiła do siebie Doma, kucając obok niego.
Powtarzała to jak mantrę, dopóki nie wyczuła pod palcami pulsu. Jeden problem z głowy. Przynajmniej nie musi martwić się trupem, chociaż jeśli go tak zostawi ten stan może się zmienić. Będzie musiała się nim zająć. Gdzieś w resztkach kuchni powinna znaleźć apteczkę, a jeśli czegoś jej zabraknie weźmie zioła ze sklepu.
Trzymając apteczkę w rękach, ponownie objęła wzrokiem pokój. Totalne pobojowisko. Będzie musiała kupić nowe meble, chociaż jeden z problemów stanowiło to jak wyjaśni śmieciarom co stało się z jej meblami. Będzie musiała też uszczuplić budżet domowy, podchodząc do mężczyzny zastanawiała się czy znajdzie jakieś tanie meble na wyprzedaży.
2 thoughts on “Opowieść o Pewnym Cieniu – roz. VI – Echa przeszłości”