Słowa policjanta docierały do Domasławy zza szyby. Nie czuła, aby kierowano je do niej. Słyszała go, ale nie rozumiała tego, co do niej mówił, a przecież nie mówił w obcym języku. Znała znaczenie każdego z nich z osobna, ale razem jakoś go traciły.
Pani matka nie żyje.
Co było w tym trudnego do zrozumienia. Cztery proste słowa wypowiedziane po polsku. Mimo to odbijały się echem w głowie Sławy. Wypierała to, co do niej mówiono. Powtarzała sobie, że to nie jej matka. To ktoś inny. Ona żyje. Zejdzie po schodach jak co wieczór, trzymając w dłoniach filiżankę z rumiankiem. Zawsze ją dla nie parzyła, gdy Doma późno wracała z biblioteki. . Uśmiechnie się delikatnie, patrząc wyrozumiale i poda filiżankę. Za chwile koszmar minie… Sława za chwilę ujrzy matkę pełną życia.
Tak się nie stało. Wokół niej chodziła tylko policja, badając miejsce zbrodni. Przy schodach na zapleczu wisiała żółta taśma, a za nią stało dwóch funkcjonariuszy. Jeden z nich kucał z aparatem w ręku. Robił zdjęcia zwłok matki Sławy. Domasława patrzyła na niego, a raczej starała się dojrzeć swoją matkę, ale nie była w stanie. Policjanci zasłaniali ją. Czy to jakoś by jej pomogło? Zobaczenie jeszcze ciepłego ciała matki, powykręcanego przez upadek z pustymi oczami.
– Proszę, pani — odezwał się sierżant, który stał obok Domasławy. Od kiedy powiedział jej, co zaszło, kobieta pustym wzrokiem wpatrywała się w dal. Była obecna ciałem, ale nie duchem. Widział już takie reakcje. Nie było to nic nowego. – Czy mogłaby pani udostępnić nam materiał z kamer?
Głos mężczyzny wybudził Sławę z letargu, odwracając wzrok od swojej matki. Tępo spojrzała na policjanta przed sobą. Jego mina nic nie wyrażała. Zero strachu. Zero współczucia. Zero jakiejkolwiek emocji. Te guziki do siebie nie pasują, była to pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, gdy na niego spojrzała. Abstrakcyjna jakby wyjęta z innej bajki. Tylko nietrudno jej się dziwić, skoro cała obecna sytuacja zdawała się oderwana od rzeczywistości. Facet z biegiem lat nabrał przysłowiowej „grubej skóry”. Już nie ruszały go takie sytuacje, wdział już wiele trupów w swoim życiu. Spotykał się z rodzinami ofiar i wiedział, że każdy reaguje inaczej. Jedni zalewają się łzami, nie mogąc zebrać tchu. Inni milczeli, nie pozwalając sobie dostrzec prawdy. Zachowywali się jak zaprogramowane roboty. Ta sprawa stanie się dla niego jedną z wielu w jego karierze, czy jakoś się wyróżni? Wątpił w to. Sprawa wyglądała jak wiele poprzednich, jakie prowadził. Po zakończeniu śledztwa zapomni imiona świadków, czy samej ofiary, a może nawet wcześniej. Innego wyboru nie miał. Jeśli za bardzo zżyłby się z kimś, nie mógłby wykonywać swojej pracy, a ona jako jedyna mogła dać ukojenie zranionym duszom.
– Atrapy — powiedziała prawie bezgłośnie. Spostrzegła zirytowanie, malujące się na twarzy policjanta. Zrozumiała, że nie usłyszał. – To atrapy — dodała głośniej.
Sierżant westchnął ciężko. Już myślał, że będzie to prosta sprawa. Przejrzy – a raczej zleci komuś – materiał z kamer. Zidentyfikuje sprawcę, złapie, wypełni stos dokumentów i zaniesie karton do archiwum, a tu już pierwsza przeszkoda. Już chciał powiedzieć kobiecie, co myśli na temat takich atrap, lecz ugryzł się w język. Nie chce mu się marnować na nią czasu. Nie zostało mu nic innego jak przeprowadzić przesłuchanie. Pierwsze wspomnienia był ważne dla śledztwa. Potem będzie ją musiał wezwać ponownie na komisariat, ale to w niedalekiej przyszłości. Nie kryjąc się z tym, zerknął na posrebrzany zegarek, który dostał od żony na rocznicę ślubu. Wpół do dwudziestej pierwszej. Od pół godziny nie wolno już odwiedzać pacjentów. Był zły, że wezwali akurat jego do tej sprawy. Czemu nie wzięli kogoś innego? Przemknęło mu przez myśl. Nie był jedyną osobą, która miała kwalifikacje do przeprowadzania śledztwa. Największy imbecyl poradziły sobie z włamaniem i prawdopodobnie nieumyślnym spowodowaniem zabójstwa. Raczej szybko znajdą faceta, który to zrobił, mimo to mogli wziąć kogoś innego. Tej nowej narwanej baby przeniesionej z sąsiedniego miasta albo tego faceta o dziwnym nazwisku, którego nie potrafi wymówić.
On — sierżant K. Jankowski ma ważniejsze sprawy do roboty. Zrzuci na kogoś przesłuchanie i wróci wcześniej do domu. Przynajmniej żona odpuści mu dzisiaj kazanie, że się przepracowuje. Przesłuchania nie można spierdolić, bo pierwsze pytania najczęściej są takie same w przypadku większości spraw. Jak nazywał się ten napalony młodzik, którego mu niedawno przydzielili?
– Kowalski! – krzyknął sierżant Jankowski. Zareagował na oko dwudziestoparoletni chłopak, odsuwając się od szafek na kamienie. Podszedł do Sławy. – Przesłuchaj tą panią — dodał na odchodnym.
Młody mężczyzna spojrzał na kobietę. Zrobiło mu się jej żal. Sam nie potrafił wyobrazić sobie ogromu bólu, jaki teraz czuła. Świadomość, że już więcej nie spotka się tak bliskiej osoby, poruszyła Kowalskiego. Uśmiechnął się do Domosławy, chcąc dodać jej trochę wsparcia w tych ciężkich chwilach. Kobieta w tym stanie nie potrafiła tego docenić. Chciała mieć to już wszystko za sobą. Pójść do łóżka i spać. Może jak wstanie jutro, wszystko wróci do normy. Musi, bo to tylko koszmar, ale na jawie. Policjant wyciągnął z kieszeni mały notatnik oraz długopis.
– Przyszła pani na miejsce zbrodni jak zjawiła się już policja, tak? – zaczął mężczyzna. Sława pokiwała tylko nieznacznie głową. – Dobrze. Zwłoki odkryła pani Katarzyna Nowicka. Zna ją pani?
– To jest… – zaczęła Sława, ale ugryzła się w język. – Była. Jej przyjaciółka. – poprawiła się. – Ona przyszła do mamy na herbatę. Spotykały się co tydzień. – dodała, nawet nie utrzymując kontaktu wzrokowego z policjantem Kowalskim. Temat spotkania nie był znany Sławie, wiedziała tylko, że to coś wiązanego z magią. Dawno temu to porzuciła, więc nie zwracała uwagi na ekscentryczne towarzystwo swojej rodzicielki.
– Czy jest pani zdolna, powiedzieć kto dzisiaj odwiedzał sklep? – zapytał chłopak, notując pozostałe odpowiedzi.
– Nie było mnie tu dzisiaj.
– Czy nie możecie sprawdzić rachunków? Może ktoś płacił kartą? – dopytywał policjant. Wiedział, że świadkom czasami trudno zebrać myśli. Trzeba im trochę pomóc, układając pytania w odpowiedni sposób.
– Zeszyt. Jest pod ladą — odrzekła Sława.
Policjant zanotował to w notesie. Później spisze klientów. Ich też będzie trzeba przesłuchać. Może wniosą coś do śledztwa, ale jest na to mała szansa. Spodziewał się, że będzie to raczej kilka starszych osób, które przychodziły po herbatę albo ziółka na bóle. Reszta przesłuchania minęła spokojnie. Nie trwało to długo. Policjant nie chciał męczyć kobiety. Jej odpowiedzi i tak były zdawkowe. Męczenie jej teraz nic by nie wniosło. Poinformował ją, aby w przeciągu tego tygodnia udała się na komisariat złożyć ponowne zeznania. Może sobie coś przypomni?
– Nie może pani tu nocować przez kilka najbliższych dni. Czy ma pani jakiś zastępczy nocleg? – zapytał policjant, chowając notatnik do kieszeni. Sława pokiwała tylko nieznacznie głową. – Może panią zawiozę? – zaproponował. Obawiał się, że kobieta w tym stanie może spowodować wypadek. Umyślnie bądź nie. – To chodźmy.
Policjant ruszył w stronę drzwi. Domasława wstała powoli z krzesła, podążając za mężczyzną. Lekko zgarbiona dotarła do drzwi. Kowalski odtworzył je, przepuszczając kobietę, lecz zanim opuściła pomieszczenie ostatni raz, rozejrzała się po sklepie. Ludzie w niebieskich mundurach badali każdy najmniejszy kąt pomieszczenia. Przestawiali regały czy szafy. Robili zdjęcia miejsca zbrodni, a na zapleczu leżała ona. Sława westchnęła ciężko, przecierając oczy rękawem bluzy. Skierowała się w stronę radiowozu Kowalskiego.
…
– Dojechaliśmy — oznajmił Kowalski, parkując pod starą kamienicą.
Sława nawet nie spojrzała na kierowcę. Po prostu wyszła z samochodu. Zamknęła drzwi, podnosząc głowę. Na schodach oparta o balustradę, stała średniego wzrostu młoda kobieta. Parę rudych kosmyków, wychodziło z koku. Ubrana w zbyt duży T-shirt oraz spodnie dresowe. Wyglądała, jakby przed chwilą wstała z łóżka. I to była prawda. Karolina dostała telefon od Sławy koło pierwszej nad ranem. Gdy tylko dowiedziała, co się stało, zaproponowała pomoc. Nie tylko w kwestii noclegu na najbliższe dni, ale w innych sprawach. Podeszła, a nawet wręcz podbiegła do Sławy, stojącej na chodniku. Objęła ją. Doma przez chwilę stała w bezruchu. Zdawała się bez życia jak nie ona. Dawny śmiech zdawał się zniknąć i może nigdy nie wrócić na jej twarz, lecz w tej chwili coś w niej pękło. Nie płakała, gdy policja powiadomiła ją o śmierci matki. Nie płakała, gdy zobaczyła czarną płachtę, którą była przykryta jej matka. Nie płakała, podczas przesłuchania. Ale teraz…
Karolina zrobiła coś, czego Sławie brakowało, a nie zdawała sobie sprawy. Ludzki dotyk. Wsparcie, jakie można przez niego przekazać. Nie, puste słowa, które może powiedzieć każdy. Tylko coś tak prostego jak przytulenie. Zaczęła płakać. Łzy wsiąkały w T-shirt Karoliny. Sława objęła przyjaciółkę, wtulając się w jej ramiona. Chciała w tej chwili ukryć się przed całym światem. Ramiona Karoliny stały się dla Sławy bezpieczną przystanią.
– Wejdźmy do środka — powiedziała Karo, odsuwając się od Sławy.
Rękawem delikatnie przetarła łzy przyjaciółki. Położyła jej rękę na ramieniu, prowadząc do mieszkania. W środku Karolina usadowiła Domasławę na kanapie. Dała jej wielki, puchaty koc, którym kobieta się okryła, a potem doniosła kobiecie herbatę z rumiankiem oraz melisą. Podała Sławie kubek, który ta przyjęła. Wpatrywała się przez chwilę w substancję tak znajomą. Taką herbatę można było kupić w sklepie jej matki. Westchnęła ciężko, a potem wzięła łyk naparu. Zamknęła oczy, aby choć przez chwilę poczuć się jak w domu. Tylko po to, aby wspomnienie matki było z nią chwilę dłużej.
Sława pamiętała te dni jak przez mgłę. Działała na autopilocie, pozwalając innym się prowadzić. Wizyta na policji, potwierdzenie tożsamości matki, sprawy związane z pogrzebem – wszystko to działo się jak w transie. Musiała obdzwonić całą rodzinę i przyjaciół, których matka Domy, niezwykle poważana i kochana przez wielu, miała mnóstwo. Dzielnie pomagała jej w tym Karolina. Bez niej kobieta nic by nie zrobiła – owinęła się w koc i zamknęła w ciemnym pokoju. Jak na razie policja milczała. To jedyna rzecz, jaka nie dawała Domasławie spokoju. Po co ktoś zabił jej matkę?
Chciała wiedzieć, kto to zrobił. Poznać tego potwora, który odebrał jej wszystko. Chęć zemsty pozwalała jej wrócić do normalności.
…
A tymczasem nasz Cień zawędrował pod starą kamienicę. Wyczuwał stamtąd silną, mroczną aurę. Musiał ją szybko unicestwić, zanim dojdzie do najgorszego. Nie mógł pozwolić wygrać potworom.
2 thoughts on “Opowieść o Pewnym Cieniu – roz. III – Otępienie”