Krótko o „Kirke”...
Tytułowa bohaterka to właśnie Kirke, która pojawiła się również w „Odysei”. Kirke to nimfa – córka boga Słońca i tytana Heliosa oraz nimfy Perseidy.
Fabuła kręci się wokół tytułowej Kirke. Poznajemy jej losy od czasu jej narodzin.
Mamy okazję dowiedzieć się jakie sekrety panują w pałacu samego Heliosa oraz, że życie bogów nie jest takie usłane różami jak początkowo się zdaje.
A teraz … znowu Kirke?
Tym razem nie o fabule tylko o samej Kirke. Poznajemy jej historię od innej strony niż zwykle. Nie są to tylko mity i legendy. Kirke w tej książce staje się prawdziwą żywą osobą, której historię poznajemy.
Od dnia narodzin musi mierzyć się z trudami życia bogów. Z fałszywością. Obłudą. Iluzją.
Kirke od dziecka jest poniżana za to kim jest. Za bycie nikim. Za dziwny głos. Za brak jakichkolwiek mocy.
Ona jest jak dziecko we mgle. Nawet mając kilka setek lat jest zagubiona. Nie zna swojego miejsca we wszechświecie.
Coś więcej?
Jest to książka oparta na mitach dotyczących Kirke oraz jest rodu. Jednak nie jest to zwykły zbiór mitów czy legend. Jest wzbogacony o uczucia oraz przemyślenia Kirke. Jak wcześniej wspomniałam autorka tworzy z niej żywą osobę.
Czytając książkę Madeline Miller czułam emocje jakie targały Kirke. Jej ból, rozterki oraz miłosne zagwozdki.
Można powiedzieć, że znowu poczułam się jak dziecko. Zagubione w labiryncie bez czerwonej nitki, która wskazuje drogę.
Z każdą stroną Kirke coraz lepiej rozumie działanie świata oraz powoli odkrywa kim jest. Dorasta. Poznaje uczucia obce bogom.
Sama książka trzyma w napięciu. Człowiek oczekuje się, a przynajmniej ja oczekiwałam jakiegoś zwrotu akcji. Dramatycznego. Wielkiego. Jednak książka jest wierna legendom.
Po przeczytaniu ma się ochotę na więcej. Pozostaje pewien niedosyt, jednak ten pozytywny.
„Kirke” to dobra książka, która w zupełnie nowy sposób pokazuje mity, nadając postacią głębię.
Z chęcią przeczytam inne książki tej autorki.