Postapokalipsa w średniowiecznej Rzeczypospolitej, czyli jak świat skończył się w XIII wieku… i trwa dalej
Wyobraźcie sobie świat, w którym nie ma słońca. Ziemia jest martwa, zwierzęta zmieniają się w potwory, a ludzie… cóż, ludzie walczą o przetrwanie, choć nie wszyscy mają jeszcze siłę, by naprawdę w to wierzyć. Marian Baczal zabiera nas do Rzeczypospolitej Narodów, która nigdy nie doczekała renesansu, bo zanim zdążyła przeżyć swój złoty wiek, świat ogarnęła czernia – tajemnicza substancja, która pożera wszystko, co napotka. W tym świecie ludzkość trwa już od wieków, uczepiona religii i resztek nadziei, jak ostatnie świece płonące wśród popiołów.
Czernia to nie tylko zagłada – to plaga, która stopniowo przekształca zwierzęta w krwiożercze czerniaki, a tych, którzy dopiero zaczynają mutować, nazywa się zczerniałymi. Ludzie nauczyli się z tym żyć, tak jak można nauczyć się żyć z nieustannym strachem – adaptacja zamiast buntu. Czernia boi się światła, ale to nie ma większego znaczenia, bo przez unoszący się w powietrzu popiół słońce rzadko przebija się przez gęste chmury.
Baczal kreśli świat w szczegółach – tu nic nie dzieje się przypadkowo. Ludzie przestali ufać czemukolwiek, poza Bogiem i ogniem. Religia jest tu kluczowa – wiara trzyma przy życiu tych, którzy nie znaleźli jeszcze powodu, by porzucić resztki człowieczeństwa. Nie jestem fanką książek, które przesadnie skupiają się na religijnym aspekcie, ale tutaj działa to inaczej – zamiast moralizować, autor pokazuje, że świat, w którym nie było oświecenia, nigdy nie wyzbył się myślenia o końcu dni.
Bohaterowie – między grzechem a ocaleniem
Na pierwszym planie mamy Kira – szabrownika, który nosi maskę doktora plagi, by nie czuć unoszącego się wszędzie smrodu rozkładu. Nie jest typowym bohaterem, nie ma w nim szlachetności, ale też nie jest bezsensownie okrutny. Kieruje się logiką i własnym interesem, a jego moralność jest związana głównie z lękiem o własną duszę – bo choć świat jest piekłem, on nie chce skończyć w jeszcze gorszym miejscu. Kir zbiera czerń – i nie jest to przypadkowe. Jego historia odsłania się powoli, a relacja z siostrą Szczurek, która marzy o Pożoni, mieście znanym jej tylko z listów, dodaje mu głębi.
Maurycy Firlej, rotmistrz – jego totalne przeciwieństwo. To człowiek, który żyje obowiązkiem, choć doskonale wie, że sprawa jest przegrana. Jest kimś, kto wciąż wierzy, że warto przestrzegać prawa, mimo że świat, w którym przyszło mu funkcjonować, już dawno zapomniał, czym jest sprawiedliwość.
Na drugim planie mamy Berthę i Buckera – swego rodzaju strażników Pożoni. Bertha to postać, która szczególnie zapada w pamięć – bo oto mamy kogoś, kto ściga uzależnionych od czerni, a sama przez lata była jedną z nich. Czernia działa jak narkotyk – na początku pozwala przetwarzać więcej bodźców, skupiać się lepiej niż kiedykolwiek… aż w końcu odbiera zmysły. Wątek jej wychodzenia z nałogu to coś, czego nie spodziewałam się w takiej książce, a jednak został poprowadzony doskonale – nie tylko pod względem fizycznych trudności, ale też psychicznych zmagań i poczucia winy.
Są też ci, którzy żyją na marginesie – szabrownicy i wędrowcy, ludzie chwytający się każdego sposobu, by przetrwać. Choć nie odgrywają kluczowej roli, ich obecność podkreśla, jak bardzo ludzkość musiała się dostosować do świata, który już dawno przestał być przyjazny.
Światło w ciemności?
W tym świecie nie ma łatwych dróg. Istnieje broń buchająca światłem magnezji, stworzona do walki z czerniakami – jej blask nie rani ludzi, ale to nie oznacza, że można poczuć się bezpiecznie. Ktoś zawsze zginie, ktoś inny przetrwa, ale nie dlatego, że tak miało być – po prostu dlatego, że tym razem to nie on miał pecha.
„Źródło czerni” to książka ciężka – nie tylko klimatem, ale też atmosferą, która wręcz osacza czytelnika. Nie znajdziecie tu hollywoodzkich bohaterów ani prostych odpowiedzi. To świat, w którym nadzieję porzucono dawno temu, a mimo to ludzie wciąż próbują przetrwać. Jeśli podobało Wam się Metro 2033, to ta książka ma w sobie coś podobnego – mrok, fatalizm i świat, który już nie próbuje udawać, że da się go uratować.
Czy warto?
Gorąco polecam fanom postapokalipsy, ale ostrzegam – nie jest to lektura lekka, ani pełna epickich przygód. To bardziej studium życia w świecie, który nigdy nie powinien taki być, ale stał się codziennością. Marian Baczal stworzył rzeczywistość dopracowaną w najmniejszych szczegółach – taką, w której brud, smród i zmęczenie biją z każdej strony.
Czy to książka dla każdego? Nie. Ale jeśli lubicie historie, które nie oszczędzają bohaterów – i czytelników – to „Źródło czerni” od wydawnictwa Warbook dostarczy Wam dokładnie tego, czego szukacie.
Mroczna, gęsta i duszna opowieść, która mimo kilku niedociągnięć zostaje w głowie na długo.