Site Overlay

Trylogia „Metro” Dmitrija Głuchowskiego – Gdzie kryją się prawdziwe potwory? 

Ostatnio udało mi się przebrnąć przez “Metro 2034” i “Metro 2035”. Uznałam, że to idealna okazja, aby jakoś podsumować tę trylogię. W szczególności, że pierwsza część bardzo mnie urzekła. Oczekiwałam fantastycznej przygody po moskiewskim metrze, mroku jaki czai się w opuszczonych tunelach, potworów nie tylko tych napromieniowanych pełzających po nieprzyjaznej powierzchni, ale też i tych kryjących się w owczej skórze. 

Oczekiwania były duże, w szczególności po tak udanym początku przygody Artema. 

Metro 2033

Dmitrij Głuchowski zabiera nas w podróż po moskiewskim metrze, gdzie ludzkość stara się jakoś przetrwać po apokalipsie nuklearnej. Poznajemy „Metro 2033” Dmitrija Głuchowskiego, które wciąga od pierwszych stron i trzyma w napięciu aż do samego końca. Od pierwszej chwili wchodzimy w tajemniczy, mroczny świat, w którym granice między rzeczywistością, a iluzją znikają. Artem – zwykły mieszkaniec metra, który ma tylko mgliste wspomnienie o życiu z powierzchni, musi udać się w podróż, która zaważy o przetrwaniu całego metra. 

Hunter oraz Artem dostrzegli jak wielkie zagrożenie stanowią Czarni. Misją Artema jest dotrzeć do Młynarza i poprosić o wsparcie w obronie WOGN-u – rodzinnej stacji Artema. Musi on udać się w samotną wyprawę przez Metro. Chociaż zdawać by się mogło, że ludzie w tych czasach będą sobie pomagać, a metro stanowi ich bezpieczne schronienie, zaczynają obracać się przeciwko sobie. Podróż przez stacje metra będzie istną walką o przetrwanie, gdzie Artem będzie walczyć nie tylko z nieznanym zagrożeniem, czy mutantami, ale też z ludźmi. Mimo, że mogłoby się zdawać, że Metro zgniło, na drodze Artema pojawią się ludzie godni zaufania, chętni mu pomóc. Chan to pełna tajemnic postać, która dodaje do historii mistycyzmu przez którą zaczynamy wątpić i zadawać pytania. 

Opis stacji, które odwiedza Artem, jest jednym z najbardziej fascynujących elementów powieści. Każda stacja to odrębny świat, z własną kulturą i historią. Są niezależne stacje takie jak WOGN, ale jest też Hanza, która stanowi związek stacji metra, głównie zajmujących się handlem. Mroczne tunele, pełne niebezpieczeństw, oraz niezwykłe postacie, które Artem napotyka, tworzą niepowtarzalny klimat tej książki. “Metro 2033”. 

“Metro 2033” stanowiło mocny początek dla trylogii oraz wysoko stawiało poprzeczkę, dla pozostałych części. Jawiło przed nami obietnicę przygody, gdzie poznamy świat po wojnie nuklearnej. Zobaczymy jak skończył świat przez ludzką zawiść i głupotę. Spotkamy zmutowane tajemnicze potwory, których moce zdają się wykraczać poza ludzkie pojmowanie. Ludzi, którzy zamiast się jednoczyć, walczą ze sobą, a Artem musiałby zastanawiać się, w kim powinien pokładać swoje zaufanie. 

Niestety na oczekiwaniach się skończyło. 

Jeśli kogoś ciekawi pełna recenzja “Metro 2033” to zapraszam tutaj. 

Metro 2034

“Metro 2033” to książka, która nie potrzebuje kolejnych części. Patrząc na historię Artema w pierwszym tomie możemy dostrzec, że jest to w pełni zamknięta historia, nawet gdy otrzymaliśmy otwarte zakończenie. Czy uwzględniając nowsze wydania książki rozbudowane o “Ewangelie wg Artema”, zdaje się przekazywać zupełnie inny morał niż pokazują kolejne tomy. 

Może nie tyle co morał, a odbiór historii. Co jest jeszcze bardziej dziwne, to to, że “Ewangelia…” powstała po wydaniu “Metra 2035” i miała być niejako dopełnieniem tomu I-go.  Stanowi ona idealne dopełnienie pierwszego tomu, ale jednocześnie sprawia, że dwa kolejne zdają się mieć coraz mniej wspólnego z “Metro 2033”. 

“Metro 2034” kontynuuje historię metra rok po pokonaniu przez Artema Czarnych. Tym razem nie on jest głównym bohaterem, a Homer. Na standardy metra już sędziwy człowiek, który raczej powinien cieszyć, że ma lekką pracę na pustej stróżówce i kochającą żonę, a nie samemu zgłaszać się na niebezpieczną ekspedycję. A dlaczego to robi?

Jak by to powiedziała moja siostra “dla fabuły”. I to stwierdzenie idealnie to oddaje, Homer pragnie przeżyć przygodę, którą będzie mógł zapisać. Napisać książkę, która sprawi, że będzie żył wiecznie w umysłach ludzi, a nie tak długo jak żyją jego opowieści. Pragnie on utrwalić historię metra oraz własne wspomnienia o powierzchni. 

Nie wychodzimy na powierzchnię, lecz zagłębiamy się w ciemne zakamarki metra, odkrywając jego mroki i nowe zagrożenia. Nieznana choroba zaczyna trawić metro, zmuszając mieszkańców do podjęcia drastycznych kroków. Pytanie tylko, czy nie mają innego wyjścia, czy nie chcą go widzieć. Homer pragnie uwiecznić historię Huntera, którego zadaniem jest ochrona metra przed kolejnym zagrożeniem, a towarzyszy im w tym niewinna Sasza, która dopiero poznaje jak funkcjonuje metro. 

Niewinna Sasza, pełna nadziei, oraz doświadczony Hunter, który zmaga się z własnymi demonami, tworzą ciekawy duet. Ich historia, choć mniej mistyczna niż w pierwszym tomie, jest głęboko poruszająca i wciągająca. Ukazuje kolejny obraz moskiewskiego metra, pełnego zgnilizny, ale też i trudów codziennego życia jak i tlącej się nadziei. Ten tom mógłby stanowić samodzielną historię, i raczej tak jest, a drugim tomem jest tylko z nazwy oraz przez postać Artema.

Sam Artem pojawia się naprawdę sporadycznie. Fragmenty, w których się pojawia niewiele wnoszą do historii, oprócz i tak już podkreślonych decyzji bohaterów – tego, że czasem nie ma dobrych i złych decyzji. Są po prostu decyzje i ich konsekwencje, z którymi trzeba żyć. Książka nie straciłaby na wartości gdyby Artema w niej nie było. Jego postać stawia bardziej pytania – co on tu robi, dlaczego akurat tym się zajmuje, skoro poprzedni tom pokazywał co innego? 

W tym tomie nie uświadczymy walki z mutantami, a z wewnętrznymi demonami. Jest w nim też więcej melancholii przez wspomnienia Homera. Sprawia, że czujemy żal i tęsknotę głównego bohatera za dawnym, straconym życiem. Nadaje to tej książce innego wydźwięku niż ma “Metro 2033”, ale nie odejmuje jej to wartości. To wciąż dobra książka.  

Metro 2035

W „Metro 2035” powracamy do Artema, który od roku poszukuje sygnału od innych ocalałych, ale jest uważany za wariata. Może zabrzmi to trochę ostro, ale dla mnie to po prostu nie ma sensu. W pełni popieram zarzuty wobec tej książki, że autor po prostu zapomniał o czym wcześniej pisał, przez co książka została wręcz obdarta z całego mistycyzmu i fantastyki. Straciła swój urok, który mnie do niej przyciągnął. 

Ta część trylogii jest bardziej polityczna, ukazując skomplikowane intrygi i konszachty władz metra. Mistycyzm ustępuje miejsca brutalnej rzeczywistości, gdzie największym zagrożeniem stają się ludzie.

Wiele wątków z poprzednich części pozostaje niewyjaśnionych, co może frustrować czytelników.

Zacznijmy od Artema i jego szaleńczej pogoni za sygnałem innych ocalałych. Jest to raczej logiczne, że go szukał, skoro słyszał go na wieży. Niestety nikt zdaje się mu nie wierzyć. Nikt nie chce dać wiary Artemowi, gdy mówi, że słyszał innych ludzi i że jest życie poza Moskwą. Dla mnie nie ma tu po prostu logiki, ponieważ osoby które w sytuacji życia i śmierci potrafią oddać swoje życie w ręce Artema, nie mogą mu zaufać w takiej kwestii – nawet jeśli nie są wtajemniczeni w cały spisek. A im dalej tym bardziej negujące postawy postaci zdają się po prostu sztuczne. Kochająca żona, nie uwierzyłaby własnemu mężowi? Ojciec nie wierzy synowi? 

W ich relacjach nigdy nie stało się coś co mogłoby naruszyć to zaufanie między Artemem, a jego bliskimi. Zostaliśmy wręcz wrzuceni w moment ich relacji, gdzie rodzina i przyjaciele nie ufają Artemowi, chociaż nie mają ku temu szczególnego powodu. A motyw jaki ludziom przypisuje autor zdaje się również wymuszony.

Naprawdę rozumiem, że chciał ukazać stagnację rosyjskiego społeczeństwa i to jak jest stłamszone, ale zdaje mi się to źle zaprezentowane przez co odnosi się wrażenie wyolbrzymienia. Często odnosiłam wrażenie, że to na tym zależy bardziej autorowi niż na pokazaniu spójnej historii. Postacie – zwłaszcza pod koniec – zdawały się przeczyć ich wcześniejszym działaniom czy ich charakterom. Żołnierz, który pragnie tylko chronić tych na których mu zależy, dostarcza broń swojemu wrogowi wierząc, że ten nie wykorzysta jej przeciwko im (co stało się niespełna kilka minut później). Sytuacja zdawała się bardzo nierealna, a takich jest naprawdę wiele. Odniosłam też wrażenie, że autor na siłę rzucał też Artemowi kłody pod nogi, aby zrobić z niego takiego Don Kichota, próbującego przekonać mieszkańców metra do wyjścia na powierzchnię. Wymuszona walka z wiatrakami. Na wielu postaciach się zawiodłam. 

Inną sprawą jest zniknięcie potworów z powierzchni, czy samego metra. Autor wyjaśnia to na samym początku tym, że wzrosło stężenie promieniowania, które zabiło mutanty albo zmusiło je do emigracji poza Moskwę. Naprawdę? Wszystkie, co do jednego? Nagle w ciągu roku bez żadnego powodu wzrosło promieniowanie? Co stało się z potworem z elektrowni? Co z Kremlem i wieżami, w których stronę nie wolno patrzeć? Nic.

Po prostu nic. Nie ma ich. Autor dał jedynie szczątkowe informacje o wzroście promieniowania, uważając, że to wszystko wyjaśni. Niestety nie wyjaśnia nic, a wręcz zaczyna przeczyć całemu pomysłowi mutantów, skoro powstały z promieniowania. Biorąc to na logikę, skoro promieniowanie wzrasta (nie ważne, że nie ma do tego powodu) to czy mutanty nie powinny być silniejsze? Bardziej agresywne? A nie uciekać, skoro ono im nie szkodzi? 

Brakuje też odpowiedzi na temat drugiego metra, czy kultu. Jakby nigdy nie istnieli. Jedyne co łączy tą część z poprzednią to Artem, historia z Czarnymi oraz Homer. Gdyby zastąpić postać Artema kimś innym, jakimś nowym bohaterem, który mógłby być zainspirowany jego działaniami odbiór całości byłby zupełnie inny, przynajmniej do czasu ujawnienia intrygi. 

Dla mnie zbyt zagmatwanej i trochę stworzonej na siłę, aby ukazać mrok i stagnację rosyjskiego metra. 

Nawet jeśli zapowiadało się to na bardziej polityczną książkę, chciałam przeczytać ją do końca, ponieważ do końca wierzyłam w autora. Nie chodziło mi o jakieś mega pozytywne, szczęśliwe zakończenie, gdzie Artem jednoczy całe metro i razem wychodzą na powierzchnię, zakładając osadę poza Moskwą na terenach, gdzie nie ma skażenia. Oczekiwałam realistycznego, zgodnego z charakterami i działaniami postaci zakończenia, gdzie może nie wszystko pójdzie po myśli Artema, ale chociaż bliscy będą po jego stronie. Osoby, którym sam zawierzył swoje życie jak i one jemu – najwyższa forma zaufania – została po prostu złamana. Czytając tą książkę można ją podsumować jako jeśli coś mogło pójść źle to po prostu poszło źle. 

Rozumiem, próbę autora ukazania tej brutalnej rzeczywistości, pokazania różnych stopni zgnilizny jaka trafi metro, ale została ona pokazana w bardzo sztuczny sposób. Zakończenie – nawet jeśli spójne z historią – to zostawia bardzo gorzki smak oraz tą sztuczność. 

Czy polecam trylogię “Metro”? 

Trylogia „Metro” zaczyna się niezwykle obiecująco, wciągając czytelnika mistycznym i tajemniczym klimatem pierwszej części. Z czasem jednak, mistycyzm ustępuje miejsca polityce, co może rozczarować tych, którzy oczekiwali więcej fantastyki (jak np. mnie). Zresztą co się dziwić takim oczekiwaniom. Porównując ze sobą pierwszą i trzecią część ma się wrażenie jakby te książki były pisane w dwóch różnych gatunkach. Drugi tom natomiast to takie uzupełnienie, bardzo poboczna historia. 

“Metro 2033” wywiera silne i przytłaczające wrażenie, prowadząc do refleksji nad mrocznymi aspektami ludzkiej egzystencji, ale pozostawia tę nadzieję. Małą bo małą, ale jest szansa na naprawienie swoich błędów. 

Natomiast reszta trylogii miała za zadanie pogłębić te odczucia, ale wyszło to zbyt ponuro, zbyt przytłaczająco. Jakby Głuchowski starał się wziąć to co dobre z pierwszego tomu i podkręcić do parokrotnie, myśląc, że osiągnie lepszy efekt. Niestety moim zdaniem się przeliczył. 

Trylogia “Metro” ma mocne wejście, przyzwoity drugi tom, ale rozczarowujący koniec.  Dmitrij Głuchowski stworzył uniwersum, które skłania do refleksji nad ludzką naturą w obliczu ekstremalnych warunków. To nie tylko opowieść o przetrwaniu, ale także głęboka analiza społeczeństwa, która mimo swoich wad, pozostawia czytelnika z głębokimi przemyśleniami, czasem wręcz przytłaczającymi myślami na temat ludzkiej natury. Tylko czy ludzkość jest, aż tak przegniła, jak ukazuje to Głuchowski? 

A może tak wygląda rosyjskie społeczeństwo?

Niestety na te pytania nie odpowiem, to już leży w waszej ocenie. Trudno jest mi jednoznacznie polecić/nie polecić tej trylogii ze względu na jej specyfikę. Nie jest to lektura dla każdego. Jest bardzo ciężka do udźwignięcia przez filozoficzne rozterki bohaterów i daje czytelnikowi sporo do przemyślenia.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Copyright © 2024 Cień Pisarza. All Rights Reserved. | Catch Vogue by Catch Themes