Site Overlay

Ostatnia opowieść mojego dziadka – roz. 1

“Nigdy się nie martwiłem…”

Pakowali się.

Chłopiec nie rozumiał, dlaczego jego rodzice nerwowo chodzili po domu. Rozglądali się, jakby czegoś szukali, potem coś brali i pakowali do walizek. Mama miała jakąś długą listę, na której odhaczała spakowane przedmioty.

Nie wiedział kim był mężczyzna, który poprzedniego dnia dał mamie tę listę. Domyślił się, że powiedział im coś jeszcze, ale ojciec kazał mu iść do pokoju i nie przeszkadzać dorosłym. Naprawdę chciał, dowiedzieć się co powiedział im mężczyzna w mundurze. Rodzice wydawali się potem tacy zdenerwowani i zmartwieni. Nie lubił jak jego mama się martwiła, chociaż dziwnie było widzieć też tą samą minę u jego ojca.

Wiele razy widział podobne mundury na zdjęciach, jakie pokazywał mu dziadek. A to znaczyło jedno.

Tamten człowiek był żołnierzem, a jeśli taki przychodzi do twojego domu to stało się coś ważnego. Żołnierz przekazał rodzicom coś złego. Tylko, że chłopiec nie rozumiał, dlaczego ta przeprowadzka jest tak istotna, czy w ogóle jej sensu. Mieli swój dom, nie potrzebowali innego.

Od kilku miesięcy wiedzieli, że mieli się przenieść do nowego domu. Ale wtedy wydawało się to tak odległe. Jego rodzice za dużo o tym nie mówili, a on o tym zapomniał. Dopiero gdy wczoraj żołnierz przyniósł listę, rodzice chcieli, aby im pomógł.

Na początku był zły. Zamknął się w pokoju, mówiąc, że nigdzie się nie wybiera. Mama i tata próbowali z nim rozmawiać, ale on nie chciał. Mówili, że muszą się przenieść. Nie mieli wyboru, a on musi to zrozumieć. Nie może się chować pod łóżkiem. Jest już za duży na takie wybryki, ale co miał zrobić?

Nie chciał ich słuchać. Nie ważne, co mówili, nic nie usprawiedliwiało przeprowadzki. Rozpłakał się i schował pod łóżkiem. Nie chciał mieć innego domu czy pokoju. Bardzo lubił swój obecny dom. Znał każdy jego zakamarek. Wiedział, że trzecia deska od okna pod jego łóżkiem była luźna. Mógł ją delikatnie odchylić i chować drobne przedmioty. Ulubiony długopis z rakietami i gwiazdkami, który dostał od swojego wujka z okazji pójścia do pierwszej klasy. Kilka zdjęć babci Karoliny. Bardzo za nią tęsknił. Wtedy, gdy dowiedział się, że będą musieli opuścić dom płakał właśnie z powodu babci Karoliny.

Gdy opuści dom, nigdy więcej nie będzie mógł poczuć jej obecności. Skryć się w jej starej pracowni krawieckiej i schować się w dużej skrzyni z materiałami. Były takie miękkie i delikatne. Lubił się tam chować, bo pachniały nią. Gdy zamykał oczy, czuł jakby znowu był w ramionach babci.

Był zły na rodziców, ponieważ nie pozwalali mu zabrać tak wielu jego rzeczy. Nie tylko starej maszyny do szycia babci i jej materiałów. Ale też nie może wziąć wszystkich swoich zabawek. Może spakować ze sobą tylko trzy zabawki. Jak on ma podjąć tak okrutną decyzję? Co z pozostałymi? Mają tu zostać same? Kto się nimi zajmie? A co jak ktoś je zabierze?

Co stanie się z jego ulubioną pościelą w kolorowe gwiazdy? Co z jego biurkiem, które pomalował zeszłego lata z dziadkiem na granatowy i nakleili razem naklejki w kształcie gwiazdek i księżyca, które świeciły w ciemności?

Rodzice nie chcieli mu powiedzieć. Tylko dziadek zachowywał się jak zwykle. Wtedy, gdy płakał pod łóżkiem, przyszedł do jego pokoju. Usiadł na łóżku i nie prosił wnuka, aby wyszedł. Po prostu zaczął snuć historię, którą tak kochał słuchać jego jedyny wnuk.

Nie była to opowieść o smokach, księżniczkach czy wojownikach, tylko historia o przeszłości. O minionym życiu i dawnych latach, o miłości i o błędach.

Była to historia życia jego ukochanego dziadka, Bogdana. Człowieka sędziwego, ale wciąż z pewnym błyskiem w oku. Nie chciał, aby jego wnuczek te ostatnie dni w domu, spędził smucąc się. Pragnął, aby jego wspomnienia o tym miejscu były dobre, nawet jeśli miałby tu już nigdy nie wrócić.

Bogdan rozsiadła się wygodnie, opierając się o ścianę. Spod łóżka dobiegało ciche łkanie, a para dziecięcych bucików wystawała z kryjówki.

Muszę przyznać, że gdy byłem w twoim wieku niczego mi nie brakowało. Mogę śmiało powiedzieć, że to były niesamowite czasy. Beztroskie i pełne radości.



Mój rocznik był ostatnim urodzonym w poprzednim wieku. Rocznik ‘99. Zawsze uważałem to za zabawne, chociaż trudno mi powiedzieć, dlaczego. Chyba dzięki temu czułem się wyjątkowy.

Mieliśmy jeszcze to szczęście, że nowoczesna technologia nie zawładnęła naszym małym dziecięcym umysłem. Nie mieliśmy jakiś smartfonów, czy tabletów. Swój pierwszy telefon dostałem dopiero pod koniec podstawówki, a była to Nokia 3310, chociaż częściej nazywaliśmy ją cegłą. W porównaniu do dzisiejszych telefonów, z cegły to mogłeś tylko dzwonić. Mówiło się, że jest niezniszczalna. Pamiętam, jak raz sprawdzaliśmy z przyjaciółmi jak wytrzymała jest cegła. Chcieliśmy to zrobić jak prawdziwi naukowcy. Pożyczyliśmy, a raczej ukradliśmy mojemu tacie miarę z późniejszym zamiarem jej oddania, rzecz jasna. Wzięliśmy kartki i ołówki z plecaka. Nasz test zaczęliśmy niewinnie. Najpierw zrzuciliśmy telefon z łóżka. Nic. Był cały. Później z biurka. Też nic. Zrzucaliśmy go też z wysokości szafki. To były by jakieś dwa metry może? Stałem wtedy na komodzie i wysunąłem ręce najwyżej jak mogłem, aby zrównać się z szafą. Też nic. Nie powiem, że nas to nie zdziwiło. Obstawialiśmy, że już z tej wysokości telefon będzie jakoś uszkodzony, ale nie. Trochę nas to znudziło. Wtedy jeden z moich kolegów uznał, że lepiej od razu wyrzućmy go przez okno. Jak on się nazywał? Alek? Olek?

Nie mogę sobie przypomnieć…

Ale to nie ważne.

Od pomysłu szybko przeszliśmy do realizacji. Niestety nie sprawdziliśmy czy nikogo nie ma w ogrodzie… I zamiast zrzucenia go z okna, to go wyrzuciliśmy przez okno. Trafiliśmy w ulubionego krasnala mojej matki, akurat jak pieliła klomb. Zorientowaliśmy się dopiero jak krzyknęła, gdy krasnal nagle się roztrzaskał. Mama spojrzała w naszą stronę i zobaczyła naszą trójkę wychylającą się z okna. Od razu połączyła fakty, gdy w resztkach krasnala znalazła mój telefon. To, że mieliśmy kłopoty to mało powiedziane. Matka była wściekła!

Zrugała nas za durne pomysły. Mieliśmy wykład o tym, że nie wolno rzucać niczego z okna, bo można zrobić komuś krzywdę. Miała rację, temu nie przeczę. Mogliśmy poważnie zranić moją mamę. Mogła dostać tym telefonem w głowę albo dostać odłamkami krasnala. Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. Za karę przez resztę tygodnia pomagaliśmy jej w ogrodzie. Nie narzekaliśmy, bo to była nasza wina.

Trochę bałem się reakcji mojego taty, ale bardzo mnie zaskoczył. Oczywiście też zmył mi głowę, za głupotę. Ale zapytał też czy telefon działa. Odparłem, że nie ma nawet rysy. Ojciec uśmiechnął się lekko, mówiąc tylko, że cela to z kolegami mamy niezłego, skoro trafiliśmy w najbrzydszego krasnala w ogrodzie.

To była niezła historia. Ale w dzieciństwie najgorsze było zawsze wstawanie do szkoły. Jak nam się nie chciało do niej chodzić, chociaż wątpię, aby to się bardzo zmieniło od moich czasów. Najbardziej okropne było wstawanie w poniedziałkowe ranki, a ty coś chyba o tym wiesz.

Zazwyczaj budził mnie budzik jaki dostałem od ojca w pierwszej klasie. Wtedy telefony nie posiadały takich bajerów. Mój budzik był czarną kostką. Jego dzwonek brzmiał jak takie piszczenie i z czasem robiło się coraz głośniejsze. Mimo, że bardzo nie lubiłem tego dźwięku, to budził mnie od razu.

Codziennością stały się też pertraktacje z moją matką – Anną. Piękna z niej była kobieta. Ale cóż się dziwić? Dla każdego dziecka jego matka jest uosobieniem piękna. Czarne włosy odziedziczyłem właśnie po niej. Nie zawsze byłem siwy!

Ale za bardzo odchodzę od historii.

Zawsze wyglądało to tak samo. Zaczynało się od udawania. Zakrywałem się kołdrą, udając, że śpię jak suseł. Na każde nawoływania mamy, reagowałem chrapaniem albo milczeniem. Wtedy siadała przy mnie, delikatnie głaszcząc po wystającej czarnej czuprynie. Namawiała mnie do wstania. Próbowała różnych rzeczy. Na pierwszy ogień szło, powiedzenie, że w szkole czeka mnie wiele ciekawych rzeczy. Na początku roku się na to łapałem. Lubiłem czytać i uczyć się nowych rzeczy. Z biegiem czasu – tak po pierwszych tygodniach już to na mnie nie działało. Szkoła nie wydawała się taka jak z obietnic rodziców. Trzeba było się uczyć i być grzecznym na lekcji – co było nie małym wyzwaniem dla tak “energicznego” dzieciaka jak ja. Już po pierwszym tygodniu nauczyciele mieli mnie dość. Jak to określali ““nie dało się mnie utemperować”. Wolałem rozmawiać z kolegami na lekcjach i wygłupiać się z nimi. Kilka uwag do dzienniczka też zarobiłem, ale raczej za drobne rzeczy. Na dywanik do dyrektora nigdy nie trafiłem.

Ale znowu przeskakuję do innej opowieści.

Postaram się tego za często nie robić. Ale pamiętaj, że jestem już stary. Czasami coś pomylę. Wracając do mojej mamy. Gdy moja ciekawość względem szkoły, gdzieś się ulotniła. Anna próbowała się mnie przekupić. A to zrobi mi kanapki z miodem do szkoły albo spakuje mi czekoladowego batona. Raz działało, a raz nie. To zależało od mojego humoru. I chęci ugrania czegoś więcej. Od dwóch batonów do szkoły, po lody po obiedzie. Czasami wytargowałem dwa mleka czekoladowe, zamiast wody. A niekiedy mama miała dość mojego targowania się i odchodziła, mówiąc, że jeśli nie zejdę na śniadanie w ciągu 5 minut, to nie zobaczę grama czekolady przez tydzień.

Gdy to nie pomagało wtedy do akcji wkraczał mój starszy – o cztery lata – brat Konstanty. Wszyscy pieszczotliwie nazywali go Kostek. On wybierał bardziej brutalne metody. Jedyna przyjazna dla mnie była ta, gdy tylko zabierał mi kołdrę. Gorzej było, gdy postanawiał zabrać mnie z okryciem do kuchni. Stawałem się ludzkim naleśnikiem. Przeciągał mnie od naszego pokoju, przez korytarz do kuchni. Nie było to zbyt przyjemne. Darłem się wtedy na mojego brata, że ma mnie zostawić.

Zwykle wymijał nas ojciec, który prześmiewczo mówił, abyśmy nie urwali progów.

Po porannej higienie, odbywało się wspólne śniadanie. Nikt z nas nie patrzył w ekran telefonu, tylko rozmawiał. Dzisiaj niewielu umie się odkleić od holoekranu. Teraz rzadko widuję, aby ludzie rozmawiali ze sobą twarzą w twarz…

Szkoda…

A szkoła?

Nie różniła się zbytnio od twojej. Zawsze wpajano nam ten sam materiał. Rzadko trafiało się na nauczyciela z pasją, który potrafił opanować dzieciaki oraz przyciągnąć ich uwagę. Ale to w starszych klasach. Na przerwach przebywaliśmy na świeżym powietrzu. Przez większość roku graliśmy w piłkę. Woźny miał przy nas masę roboty, gdy prawie codziennie jakaś piłka lądowała na dachu szkoły. Okna nie wybiliśmy żadnego, tylko dlatego, że były zakratowane od strony boiska. A jak nie mieliśmy piłki to graliśmy w berka. Epizodycznie bawiliśmy się z dziewczynami. Mało, którego chłopaka interesowała skakanka albo klasy. Za to wspólna gra w dwa ognie zawsze nas jednoczyła.

Zimą rozgrywały się zacięte bitwy na śnieżki. Razem z kolegami budowaliśmy fortece, które wydawały nam się nie do zdobycia. Zza nich lepiliśmy masę śnieżek, a potem przypuszczaliśmy zmasowany atak na wrogą bazę – czyli inną klasę. Nasze bitwy trwały do końca przerwy albo gdy ktoś nieuczciwy nie wpakował lodu do śnieżki albo kamienia. Wtedy nasze boje zostawały wstrzymane na parę dni, dopóki nauczyciele trochę nie ochłonęli. A ofiara trafiała do pielęgniarki. Raz albo dwa razy zostałem ranny w takiej bitwie, ale oprócz śliwy pod okiem czy krwi z nosa nic poważnego się nie stało.

A nasze wakacje letnie. One były z tego wszystkiego najlepsze.

Jako dzieciak mieszkałem na wsi. Każdy znał każdego. Niewielki park nieopodal mojego domu stał się naszym placem zabaw. Parę drzew i krzaków stanowiło dla nas boiskiem piłkarskich rozgrywek. Czasami, gdy plac zajmowały starsze dzieciaki chodziliśmy do pewnego kolegi. Nie chcieliśmy zacierać ze starszymi dzieciakami. Raz już przez nich piłkę straciliśmy, na powtórkę nikt się nie pisał.

Eh…

Nie mogę przypomnieć sobie jego imienia. To było tak dawno…

To chyba był ten Alek, co z nim przez okno telefon wyrzuciliśmy.

Rodzice Alka mieli duży sad. Pełny rozłożystych jabłoni, wysokich grusz oraz śliw. Idealne miejsce do zabawy w chowanego. Jedna gra potrafiła trwać cały dzień jak znalazło się dobrą kryjówkę. Urządzaliśmy też zawody w wspinaniu się na drzewa. Tylko raz skończyło się złamaną nogą. Szkoda tylko, że moją. Przeliczyłem się, myśląc, że gałąź mnie utrzyma.

Na szczęście był wtedy z nami Kostek. Pobiegł po ojca Alka, gdy tylko spadłem z drzewa. Leżałem na ziemi, zwijając się z bólu. Z tego okresu niewiele pamiętam. Tylko fragmenty. Jak przybiegł ojciec Alka. Zabrali mnie do szpitala. Założyli gips. Biały, chociaż chciałem czarny. Skończyło się na tym, że miałem prawie dodatkowy miesiąc wakacji. Tylko, że jedyne co mogłem robić to leżeć w łóżku. W tamtym czasie dopiero wchodziły kanały dla dzieci. Ale oglądać mogłem tylko, gdy ojca nie było w domu albo gdy zrobiłem wszystkie zaległe zadania ze szkoły. Niestety te dwie sprawy bardzo rzadko się ze sobą zgrywały.

Wtedy też moja matka zaproponowała mi czytanie książek jako formę spędzania czasu. Pierwszą książką – przeczytaną z własnej woli, a nie z przymusu – był “Pies, który jeździł koleją” autorstwa Romana Pisarskiego. Cudowna opowieść przedstawiająca więź jaka tworzy się między człowiekiem, a psem. Siła przyjaźni oraz lojalności. Do dzisiaj lubię ją sobie przeczytać. Nawet gdy kości się zrosły, nie porzuciłem swojej nowej pasji. Chociaż mój dziecięcy grafik był już napięty, bez wyrzutów sumienia zrezygnowałem z kilku meczy piłkarskich. Koledzy mieli mi to za złe, ale po jakimś czasie odpuścili. Podstawówka i gimnazjum minęły naprawdę spokojnie, nie licząc paru żartów. My robiliśmy to z umiarem, wywracaliśmy plecaki na lewą stronę albo chowaliśmy piórniki gdzieś po klasie. Czasem przewieszaliśmy kurtki w szatni. Niewielu z nas nosiło telefony do szkoły. Bo i po co?

A te wasze dzisiejsze? Praktycznie się z nimi nie rozstajecie. Twoi rodzice jako jedni z niewielu mieli dość oleju w głowie, aby ci go nie dawać jako prezent na rozpoczęcie pierwszej klasy jak niektórzy. Przynajmniej nie musisz się martwić, że go zgubisz czy zniszczysz.

W czasach, gdy jesteśmy dziećmi nie martwimy się o nic. Ani o przyszłość. Ani o pieniądze. Ani o środowisko. To inni martwią się za dzieci, dając im szansę na szczęśliwe i bezproblemowe dzieciństwo. Nigdy się nie martwiłem, gdy byłem dzieckiem.

Niestety tobie tego nie dano. Nie mieliście tej szansy. Wy młodzi macie teraz wiele zmartwień.

Eh…


– Ale to nie znaczy, że musicie je tłamsić w sobie, smyku. Więc powiedz, dziadkowi co się dzieje.

Chłopiec już w trakcie opowieści swojego dziadka, którą wręcz chłonął całym sobą, wyszedł spod łóżka. Zdążył wtulić się w ramię swojego dziadka. Spojrzał na niego, zastanawiając się co odpowiedzieć. Nie chciał mówić nic rodzicom, ale dziadkowi to już co innego. Na niego nie był zły.

– Bo ja nie chcę wyjeżdżać – powiedział w końcu, słabym głosem. Miał wrażenie, że za chwilę znowu się rozpłacze. – Nie chcę zostawiać moich rzeczy. Nie rozumiem, dlaczego nie wolno nam wziąć wszystkiego.

– W waszym nowym domu, będzie mniej miejsca niż tutaj. Większość rzeczy by się po prostu nie zmieściła – powiedział spokojnie dziadek, głaszcząc wnuczka po czarnych loczkach.

– A co z resztą rzeczy? Co z moimi zabawkami? Co, jeśli ktoś tu przyjdzie i je zabierze, bo nas nie będzie? Albo co z maszyną do szycia babci? Naprawdę nie możemy ich wziąć? – chłopiec spojrzał na swojego dziadka, a jego oczy się zaszkliły. Dziadek przez chwilę milczał, wpatrując się w przestrzeń. Trwało to zaledwie chwilę, wyglądało jakby nad czymś się zastanawiał.

– Ja tu będę. Myślisz, że nie dam rady obronić twoich ukochanych pluszaków? Albo nie zajmę się maszyną Karolci? Nie wierzysz w swojego dziadka?

– Naprawdę? Zająłbyś się nimi? – zapytał z nadzieję chłopczyk, a na jego twarz wszedł wreszcie uśmiech.

– Pewnie! Dla ciebie wszystko! – powiedział dziadek, tuląc wnuka. Ten rzucił mu się na szyję. – A jutro razem wybierzemy te, które pojadą z tobą, dobrze?

– Tak! – powiedział chłopczyk, lekko ziewając.

– Ktoś tu chyba musi iść spać – powiedział dziadek, przyglądając się wnukowi. Nie dziwił się, że chłopak był zmęczony. Dorosłych mogła ta sytuacja stresować, a co dopiero dziecko, które niewiele z tego rozumiało.

Pomógł przebrać się wnukowi w piżamę, utulił do snu. Zapalił lampkę, zanim wyszedł z pokoju.

– Dziadku?

– Tak?

– A jutro opowiesz mi więcej?

– Oczywiście – powiedział, a potem zamknął drzwi.

Sam również był zmęczony, chociaż godzina wcale nie była taka późna. Starość. Coraz szybciej się męczył. W młodości mógłby nawet zarwać kilka nocek, a teraz? Westchnął. Pójdzie się położyć. Na korytarzu spotkał swojego syna, Andrzeja. Domyślił się, że musiał na niego czekać.

Andrzej bardzo martwił się o swojego syna, ale cała sytuacja z przeprowadzką bardzo go pochłaniała. Nie mieli dużo czasu na pakowanie. Mieli się wynieść do końca tygodnia, nie mogli z tym zwlekać. Nie ważne jak bardzo by chciał, nie wiedział, jak wytłumaczyć całą tę sytuację synowi. Na szczęście miał obok swojego ojca. Bogdan zawsze służył mu pomocą i miał bardzo dobrą relację z wnukiem.

– Jak on…

– Dobrze. Trochę mu opowiedziałem, jak załatwiliśmy krasnala mojej matki cegłą. Bardzo lubi te historię – powiedział dziadek, uśmiechając się. Widział jak Andrzej lekko prychnął ze śmiechu. Bogdan doskonale zdawał sobie sprawę, że ta historia była też ulubioną jego własnego syna. – Pogadaliśmy też trochę. Obiecałem, że pomogę mu wybrać zabawki jakie spakuje, a te które zostaną będą pod moją opieką. – Andrzej posmutniał na moment, ale nie powiedział nic na temat decyzji swojego ojca. Wie, że jej nie zmieni, dlatego postanowił odpuścić.

– Dzięki, tato.

– Nie ma za co. Te stare kości muszą iść się położyć.

Następny rozdział

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Copyright © 2024 Cień Pisarza. All Rights Reserved. | Catch Vogue by Catch Themes