Czasem pasja to coś, co towarzyszy nam od zawsze. Asia z profili SkrzAsie od dziecka miała ręce pełne twórczej energii . Przez lata życie prowadziło ją różnymi ścieżkami, ale to właśnie tworzenie zawsze dawało jej spokój i satysfakcję.
Jak to się stało, że z domowych eksperymentów z igłą i nitką powstał pomysł na własną markę? Jak wyglądała droga od pierwszego, nieco koślawego skrzata do biznesu, który dziś prowadzi razem z partnerem? W tej rozmowie Asia opowiada o wyzwaniach, odwadze do zmian i o tym, dlaczego warto doceniać swoją pracę!

Dominika: Jak zaczęła się Twoja przygoda z rękodziełem? Co zainspirowało Cię do tworzenia?
Asia: Powiem Ci tak: rękodzieło towarzyszy mi od dziecka. W mojej rodzinie wiele osób szyło – babcia, mama, ciocie – więc dla mnie było to czymś naturalnym. Pamiętam, jak mama szła do pracy, a ja wyciągałam maszynę do szycia, żeby uszyć sukienki dla lalek, a potem szybko wszystko chowałam przed jej powrotem. To była taka dziecięca magia twórczości.
W szkole również miałam kontakt z rękodziełem. Na zajęciach praktyczno-technicznych uczyliśmy się podstaw majsterkowania i różnych technik twórczych. Dużą inspiracją był też dla mnie telewizyjny program o majsterkowaniu prowadzony przez starszego pana – niestety nie pamiętam nazwiska. To było jeszcze w czasach, gdy nie mieliśmy internetu, więc takie źródła inspiracji były na wagę złota. Fascynowały mnie różne projekty, jak samodzielnie robione laleczki czy inne twórcze cuda.
Rysowanie, tworzenie wierszy i krótkich opisów również było ważną częścią mojego dzieciństwa. Marzyłam o zawodzie architekta lub nauczyciela, ale życie potoczyło się inaczej. Skończyłam matematykę, jestem nauczycielką, a dyplom pisałam z astrofizyki – co było dla mnie niesamowitą przygodą. Jednak rękodzieło zawsze było obecne w moim życiu, jak cichy, wierny towarzysz.
Dominika: Bardzo ciekawe.
Asia: Jeśli chodzi o pracę z ludźmi, to towarzyszyło mi to przez całe życie. Przez wiele lat byłam specjalistką ds. sprzedaży. Zaczynałam od rozdawania ulotek, jak większość, a z czasem awansowałam na kierowniczkę. To był intensywny czas – codzienny kontakt z ludźmi w każdym wieku, z różnymi historiami i oczekiwaniami. Myślałam, że to tylko sprzedaż usług, ale to było coś więcej. Nieraz te spotkania przypominały sesje psychologiczne.
Aby odreagować po pracy, wracałam do domu i siadałam do rękodzieła. Czasem haftowałam krzyżykami, innym razem rysowałam. Pamiętam, jak kiedyś, gdy mój syn był jeszcze mały, stworzyłam z papieru obraz przedstawiający dzień i noc. Materiały znalazłam w domu – po prostu coś mnie tknęło, żeby to zrobić.
Zresztą, wiesz, życie czasem przynosi niespodziewane zbiegi okoliczności. Pewnego dnia przyszła koleżanka i wspomniała, że w kwiaciarni szukają pracownika. Pomyślałam: „Czemu nie?”. Zgłosiłam się i pracowałam tam przez jakiś czas. Rękodzieło zawsze było obecne w moim życiu – dawało mi spokój i odskocznię od codzienności.
Prawdziwy przełom nastąpił siedem lat temu. Uświadomiłam sobie, że to, co robiłam do tej pory, było wspaniałe, ale nadszedł czas, by pójść inną drogą. Pomogła mi w tym pewna coach, pani Sylwia. Wspólnie przeanalizowałyśmy, co naprawdę chcę robić, z czego czerpać satysfakcję i dochód. To było kluczowe.
Tak rozpoczęła się moja przygoda ze SkrzAsiami. Tworzę i daje mi ogromną radość. Czuję, że jestem na właściwym miejscu.

Dominika: A jak dokładnie zaczęła się Twoja praca ze SkrzAsiami? Czy pamiętasz swoją pierwszą pracę?
Asia: Oj, powiem Ci, że pierwszą pracę pamięta się zawsze. Ale muszę się trochę cofnąć, bo zanim zaczęłam szyć skrzaty, pracowałam jako doradca biznesowy w sieci Play. Jeździłam do różnych klientów, to był 2012–2013 rok. Miałam tam koleżankę, która zajmowała się sprawami księgowymi. I wiesz, przy okazji różnych firmowych imprez, zawsze byłam jej wdzięczna za pomoc z papierkową robotą – bo ja za tym nie przepadam. W ramach podziękowania raz zrobiłam jej jajko decoupage, potem jakieś gwiazdy z papieru… takie drobiazgi.
Przełom nastąpił na między 2017 i 2018 rokiem, kiedy ta koleżanka, Magda, powiedziała do mnie: „Słuchaj, chciałabym dać na prezent skrzata. Uszyłabyś go dla mnie?”. Zaskoczyła mnie tym pytaniem, bo nigdy wcześniej nie szyłam skrzatów. Ale odpowiedziałam bez wahania: „Dobra, spróbuję. Pokaż mi, o co dokładnie chodzi”. Magda przyniosła wydrukowane zdjęcie, na którym skrzat miał nos i czapkę – resztę musiałam sobie wyobrazić, bo to zdjęcie gdzieś później zgubiłam.
Wtedy mieszkaliśmy jeszcze w Siedlcach, niedaleko Warszawy. To moje rodzinne strony, choć przeszłam w życiu 17 przeprowadzek. Mieliśmy też działkę nad Bugiem, w pięknej, malutkiej miejscowości. To tam powstał mój pierwszy skrzat. Wzięłam jakieś materiały, które zostały mi z wcześniejszej działalności – prowadziłam kiedyś sklep i miałam sporo tkanin w belkach. Usiadłam, uszyłam… i, powiem Ci, teraz mnie to bawi, bo ten skrzat wyszedł koślawy. Ale Magda była nim zachwycona! Chodziła z nim po biurze i wszystkim pokazywała. Inne dziewczyny od razu zapytały, czy też mogą zamówić.
Zaczęłam szyć więcej skrzatów i pomyślałam, że wrzucę kilka zdjęć do internetu. Dołączyłam do grup rękodzielniczych, podałam ceny – i wtedy dostałam pierwszą ważną lekcję. Inne rękodzielniczki zwróciły mi uwagę, że wyceniam swoje prace zbyt nisko. Tłumaczyłam, że materiały miałam już wcześniej, ale one powiedziały jasno: „Nieważne, skąd masz materiały. Ważny jest Twój czas i praca”.
Początkowo miałam z tym problem. Wydawało mi się, że najlepiej by było, gdybym uszyła, oddała za darmo i jeszcze podziękowała, że ktoś to wziął. Ale z czasem zrozumiałam, że jeśli sama nie docenię swojej pracy, nikt tego nie zrobi. Równolegle pracowałam na etacie, a po godzinach szyłam skrzaty. Część prac przekazywałam na aukcje charytatywne. I tak trafiłam na coaching z Sylwią, która pomogła mi uwierzyć, że mogę rzucić etat i skupić się na pasji.
To była długa droga, pełna obaw. Bo wiesz, etat daje poczucie bezpieczeństwa, a własna działalność – to wielka niewiadoma. Ale stres związany z pracą był coraz większy, a szycie skrzatów dawało mi radość i energię. W końcu powiedziałam sobie: „Dziękuję, było miło, ale czas robić swoje”. I tak to się zaczęło.
Dominika: W sumie to ciekawy temat, takie przejście z etatu na własną działalność. Teraz utrzymujesz się wyłącznie ze SkrzAsi, tak?
Asia: Tak, teraz to nasza wspólna praca, nie jestem w tym sama. To jest coś, co zawsze polecam, zwłaszcza jeśli ktoś nie ma wsparcia w najbliższym otoczeniu – wtedy warto szukać go gdzieś indziej. W tym momencie prowadzimy działalność razem z moim partnerem. Oficjalnie firma jest na Darusia, a ja pełnię rolę top menadżera. Ogarniam wszystko od A do Z, łącznie z szyciem, a on zajmuje się innymi obowiązkami. Dzielimy się pracą po równo, czasami trzeba ogarnąć coś w domu lub załatwić wysyłkę.
Mamy też taką zasadę, że nawet jeśli coś nie idzie zgodnie z planem, to wierzymy, że wydarzy się coś lepszego. Był czas, kiedy ja prowadziłam działalność, a mój partner pracował gdzie indziej. W końcu stwierdziliśmy, że trzeba to połączyć, żeby osiągnąć lepszy balans finansowy i czasowy. To ważne, żeby nie tylko jedna osoba ciągnęła wszystko na swoich barkach.
Znam sporo rękodzielniczek, które nie mają wsparcia w domu. Czasami dzwonią do mnie na taką „gorącą infolinię” i pytają: „Asia, co robić?”. Często są to kobiety, które słyszą od bliskich, że robią głupoty albo, że rękodzieło to strata czasu. W takich sytuacjach naprawdę ważne jest otaczanie się osobami, które rozumieją naszą pasję i potrafią dodać otuchy.
Praca na etacie często daje poczucie bezpieczeństwa finansowego, ale jeśli wpędza nas w stres, nerwice czy depresję, to jest sygnał, że to nie jest dla nas. Bogactwo mamy w sobie, a praca powinna nam dawać radość, a nie wyłącznie wypłatę. Oczywiście, nie trzeba od razu rzucać wszystkiego – można przez jakiś czas łączyć etat z własną działalnością, żeby zobaczyć, jak to działa w praktyce.
Dziś istnieje mnóstwo możliwości, są dofinansowania i wsparcie dla nowych biznesów. Kluczowe jest, żebyśmy czuły, że to, co robimy, sprawia nam przyjemność. Wtedy i świat to zauważy. Jeśli będziemy się zmuszać do czegoś, co nas nie cieszy, to nie przyniesie to żadnych pozytywnych efektów. To oczywiście to jest moje zdanie, ale myślę, że wielu twórców się z tym zgodzi.
Dominika: To bardzo trafne zdanie — pozytywne, ale też takie, które adaptuje się do sytuacji, nie tracąc przy tym własnego kierunku.
Asia: Tak, dokładnie. I wiesz, patrzymy na to, jak działamy i widzimy, ile nam to daje. Czasami to są takie momenty, takie „kliknięcia”, błyski. Ja to nazywam „momentami olśnienia”. Na przykład robię coś i nagle klient odzywa się z reakcją: „Chyba pani oszalała, to nie tak miało wyglądać!” Albo pyta: „Czy pani umie liczyć?”. A ja na to: „Tak, jestem magistrem matematyki”.
Czasami śmieję się, że ścieżka rękodzielnika nie jest prosta. To nie jest tak, że siadasz, szyjesz i już. Znam dziewczynę, która dziś robi wianki, jutro maluje, a pojutrze prowadzi warsztaty. Trzeba podążać za tym, co w danym momencie czujemy, co nas woła. Warto sobie zwizualizować cel — wtedy łatwiej go osiągnąć. Ludzie często boją się wyzwań, ale ja widzę je jako ciekawe doświadczenia. Zdarza mi się pomyśleć: „Nie, to niemożliwe, żebym to zrobiła”. A potem okazuje się, że jednak się da.
Pamiętam, jak klientka chciała pacynki. Znałam dziewczynę, która je robi na co dzień, więc odesłałam ją do niej. Nie czułam, że to moja technika. Wiem, że czasem można się z czymś zmierzyć i odkryć w tym coś dla siebie, ale jeśli intuicyjnie czujemy, że to nie nasza droga — lepiej odpuścić. Ja często działam intuicyjnie: wiem, co chcę robić, a czego nie.
W tej pracy jest dużo poszukiwań, prób i błędów. Mój partner Darek, bywa moim kontrolerem jakości. Pyta: „A czemu robisz to tak, a nie inaczej?”. Najpierw mam odruch obronny: „No co ty mi tu będziesz mówił?!”. Ale potem przyznaję mu rację. Czasem wywracam cały schemat do góry nogami, bo okazuje się, że coś można zrobić prościej.
Warto sprecyzować swoją ścieżkę, nawet jeśli mamy szerokie zainteresowania. Ja robię różne rzeczy, ale moja strona poświęcona jest skrzatom. Na początku nazywała się „Skrzatowisko Asiulkad”. Pewnego dnia zjawił się pan, który zaczął mnie atakować, że „podrabiam polskie skrzaty”. Dał mi jedynkę w opiniach, a ja trzy noce płakałam. Ale potem pomyślałam: „Nie, nie poddam się”. Zadzwoniłam do niego, porozmawialiśmy. W efekcie pojawiło się sporo osób, które wsparły mnie, zauważyły różnice między naszymi pracami i doceniły moją twórczość.
Inspiracje są naturalne. W grupach rękodzielniczych dziewczyny pytają mnie o rady. Chętnie im podpowiadam, bo wierzę we wspieranie innych. Czasami mamy opory, by coś pokazać światu. Wtedy warto działać tak, jakby sukces był tuż za rogiem. Bo często on naprawdę na nas czeka — wystarczy zrobić ten pierwszy krok.

Dominika: Trochę już odpowiedziałaś na to pytanie, ale skąd jeszcze czerpiesz inspirację do swojego projektu? Wspomniałaś na przykład o grupach rękodzielniczych, na których się skupiasz.
Asia: Tak, tak, jeśli chodzi o grupy, to teraz już bardziej to wygląda tak, że czasem pokazuję coś na nich, czasem wyskakują mi posty, to dołączam się, jeśli mam chwilę, żeby coś zobaczyć. To takie momenty, gdy można się zainspirować lub porozmawiać z kimś o podobnych pasjach. Czasem deleguję to komuś, bo tworzymy dalej tę społeczność, a nie zawsze mam czas na wszystko.
Natomiast dla mnie osobiście największym źródłem inspiracji jest natura. Idę na spacer i nagle widzę jakiś patyk – „O, to mógłby być fajny kijek dla dziadka skrzata!” Albo liście: „Jakie piękne kolory, mogłabym je połączyć w jesiennej kolekcji!” Natura jest niesamowita. Mieszkamy nad Bugiem, więc czujemy tę zmienność pór roku, tę magię przyrody. A wyjazdy do miasta to dla mnie wyzwanie. Beton, beton i jeszcze raz beton. Przyzwyczaiłam się do bliskości natury i to ona daje mi najwięcej pomysłów.
Jeśli chodzi o inne źródła inspiracji, to polecam różne programy, warsztaty, szkolenia organizowane przez dziewczyny z branży rękodzielniczej. Czasem ktoś stworzy piękny wisior, a ja myślę: „O, to mogłabym wykorzystać jako element zdobienia na sukience”. I zawsze zaznaczam, od kogo pochodzi inspiracja, bo to dla mnie ważne. To jest forma docenienia tej osoby i okazania szacunku dla jej pracy.
Warto wspomnieć o Pintereście – to kopalnia pomysłów, choć łatwo tam przekroczyć cienką granicę między inspiracją a kopiowaniem. U nas mamy zastrzeżony znak towarowy „SkrzAsie”, bo mieliśmy problemy z kopiowaniem. Ludzie myśleli, że można po prostu wziąć pomysł i zrobić po swojemu bez podania źródła. To boli. Ale właśnie dlatego stworzyłam konkurs na nazwę – i tak powstało „SkrzAsie” od skrzatów Asi. To taki nasz znak rozpoznawczy.
Inspiracja to jedno, ale ważne jest, by nie kopiować. Miałam sytuację z dziewczyną, która uszyła zająca identycznego jak mój. Porozmawiałyśmy i wyjaśniłam jej, że wystarczy napisać w poście: „Zainspirowałam się pracą Asi” – i to wszystko. Wspierajmy się nawzajem, bo nie ma czegoś takiego jak konkurencja. Każdy twórca ma swoją niepowtarzalną wizję i warto się nią dzielić.
Na koniec podzielę się jeszcze jedną historią. W 2016 roku oglądałam program o Renacie Gołaszewskiej-Adamczyk, która tworzy lalki. Pomyślałam: „Chciałabym ją kiedyś poznać”. Minęło trochę czasu, lajkowałam jej posty, aż w zeszłym roku pojechałam na jej warsztaty. Chciałam zobaczyć, jak pracuje, jakie ma techniki i podejście do materiałów. To było niesamowite doświadczenie, które nadal we mnie żyje.
Inspiracji jest wokół nas mnóstwo, wystarczy otworzyć się na nowe doświadczenia i doceniać to, co tworzą inni.
Dominika: Bardzo fajne jest takie otwieranie się na nowe techniki. Też uważam, że czasem pomaga to przy twórczych zastojach, gdy nie ma się siły lub pomysłu, a próbowanie czegoś innego pozwala się odstresować i pójść dalej.
Asia: Dokładnie! I wiesz, wracając do tego, co powiedziałaś o słuchaniu siebie — warto zachować balans. Nie chodzi o to,żeby u pięćdziesięciu twórców kupować pięćdziesiąt warsztatów i szukać inspiracji na siłę. Znam osoby, które gromadzą materiały, nie zaglądają do nich, a potem czują frustrację. To marnowanie zasobów. Lepiej skupić się na jednej rzeczy, zrealizować ją do końca i dopiero potem ruszyć dalej. Warto czasem zrobić krok w tył, spojrzeć na to, co już mamy, i wykorzystać to w pełni.
Ja jestem osobą, która lubi działać, ale zawsze poprzedzam to analizą. Intelekt jest u mnie na pierwszym miejscu, więc zanim coś wdrożę, rozważam różne warianty. Nawet jeśli coś mnie zachwyci, nie rzucam się od razu w wir nowości. Wolę być w drodze, niż pędzić bez refleksji. Myślę, że w obecnych czasach łatwo wpaść w pułapkę ciągłego rozwoju i szkoleniowej mody — mentoring, coaching, warsztaty… To wszystko może być wartościowe, o ile nie tracimy z oczu siebie i tego, co już umiemy.
I to dotyczy nie tylko rękodzielników. Nawet osoby, które nie mają talentu manualnego, mogą czerpać inspirację z różnych warsztatów. Weźmy przykład szydełkowania — można pójść na takie warsztaty nie po to, by dziergać, ale by podpatrzeć sposób prowadzenia zajęć i wykorzystać go w swojej dziedzinie, np. organizując warsztaty o księgowości. W końcu kreatywność nie ogranicza się do jednej formy ekspresji.
A wspólnota twórcza potrafi zdziałać cuda. Wspieramy się, wymieniamy materiałami, pomagamy sobie nawzajem. Miałam sytuację, gdzie pani Dorota z grupy networkingowej wysłała mi paczkę z koronkami i kołnierzykami. Aż mi dech zaparło! Oczywiście nie zostawiłam tego bez odpowiedzi — też jej coś odesłałam. Na grupach scrapbookingowych dziewczyny również wymieniają się papierami. To pokazuje, że nie tylko tworzymy przedmioty, ale też relacje. Te energie się łączą i wzmacniają naszą pasję.
Dominika: Myślę, że to bardzo fajne podejście, bo siostrzeństwo w rękodzielnictwie brzmi naprawdę miło. Z zewnątrz tego nie widać i czasem odnosi się wrażenie, że dominuje konkurencja zamiast wzajemnego wspierania się. W końcu to rynek, konkurencja, podbieranie klientów, powielanie pomysłów…
Asia: Bo tak właśnie jest, Dominiko, jak mówisz. Nie wszyscy jednak są tacy sami. Jest grupa osób, która działa w ten sposób, ale nie ma sensu się na niej skupiać, bo tego nie unikniemy. Tak samo jak hejtu — im większa popularność, tym większy hejt. W mediach społecznościowych to się rozwija, bo teraz można anonimowo dodać komentarz lub założyć fałszywe konto i napisać komuś coś przykrego. Czasami ludzie nawet nie mówią o swoich wartościach, bo się boją. Niektórzy patrzą, co się dobrze sprzedaje i nagle robią to samo. Ale to wraca. Widzę, co się dzieje z tymi kontami później — dziś torebka, jutro anioł, potem skrzat, zając, a na końcu malowanie. To nie ma sensu. Tak samo jak w życiu: klient znajdzie się dla każdego, bo jest cała kula ziemska pełna ludzi. Chodzi o znalezienie swojej niszy i autentyczność, choć to słowo ostatnio jest nadużywane.
Siostrzeństwo w rękodzielnictwie widać na grupach. Kiedy widzę kogoś na etapie, na którym ja byłam siedem lat temu, nie piszę „co to za badziewie?”, jak niektóre osoby. To niczemu nie służy. Komuś może się ta praca spodobać, bo ją rozczuli lub przyciągnie jakiś szczegół. Jeśli coś nam się nie podoba, warto zastanowić się, dlaczego. Często to nasz problem, nie tej drugiej osoby. A dziewczyny się boją krytyki, hejtu… niepotrzebnie. Tamta osoba nas nie zna, a my musimy wiedzieć, że jesteśmy wyjątkowe i wartościowe. Wsparcie można znaleźć w rodzinie lub wśród innych rękodzielników.
Takie relacje buduje się długo, ale są bardzo cenne. W naszej grupie mówimy o sobie „siostry artystyczne”, choć ostatnio zażartowałam, że już jesteśmy królowymi. To świetne, wspierające relacje, które dają siłę. Czasem ktoś porobi coś chwilę i odchodzi, bo życie się zmienia, ale o dobre relacje zawsze warto dbać My, jako rękodzielnicy, uczymy się od siebie i tworzymy wspólnotę, która pomaga przetrwać trudniejsze chwile.
Dominika: To jest bardzo ciekawe! A może opowiesz trochę o swoim procesie twórczym? Czy masz jakieś rytuały lub zwyczaje, które pomagają Ci skupić się na pracy?
Asia: Wiesz co, rytuały… Myślę, że każdy twórca ma jakieś swoje małe nawyki. U mnie było podobnie. W tamtym roku odeszła moja Wena — tak nazywałam swojego psa. Zawsze śmiałam się, że Wena jest ze mną, a ona patrzyła na mnie tymi swoimi oczami i machała ogonem. Po jej stracie musiałam na nowo odnaleźć rytm pracy.
Jeśli chodzi o sam proces twórczy, to potrzebuję konkretnego momentu. Muszę sobie jasno powiedzieć: „Dziś siadam i to robię”. Bo praca w rękodziele to nie jest tylko tworzenie. Jest cała masa dodatkowych zadań: kontakt z klientami, przyjmowanie wpłat, ustalanie terminów, zamawianie materiałów, konserwacja sprzętu… A do tego dochodzą niespodziewane sytuacje. Mieszkamy blisko granicy z Białorusią i zdarzało się, że przez zakłócenia sygnału internet przestawał działać.
Moje rytuały? To proste rzeczy: zapalam świeczkę, włączam ulubioną muzykę, czasem idę na spacer. Prywatnie lubię oglądać horrory i czytać kryminały z humorem. Najważniejsze jest to, że pozwalam sobie podążać za wewnętrznym impulsem. Czasem planuję uszyć zająca, a nagle dochodzę do wniosku, że to będzie jednak Mikołaj — nawet jeśli jest środek sierpnia.
Moja pracownia jest obok domu, co ma swoje plusy i minusy. Osoby, które do nas przyjeżdżają, często myślą, że my tu mamy wakacje — las, natura, spokój. Nie widzą jednak, że czasem potem pracuję w nocy, bo w ciągu dnia były inne obowiązki.
Najlepsze chwile twórcze? To te momenty, gdy świat przestaje istnieć. Jestem wtedy w swoim twórczym transie, czas znika, a ja po kilku godzinach orientuję się, że minęło pięć czy sześć godzin. To dla mnie jak medytacja.
No i na koniec — wycena. Rękodzieło to nie tylko pasja, ale też praca. Czasem śmieję się, że przydałby się osobny rzeczoznawca do wyceny: „To będzie 5 zł, tamto 10, a tu 20…”. Ale tak serio, trzeba znać wartość swojej pracy i nie bać się wyceniać jej adekwatnie do włożonego wysiłku.
Dominika: Jakie były największe wyzwania podczas tworzenia SkrzAsi?
Asia: Wyzwania… Słowo „wyzwanie” to dla mnie ciekawe doświadczenie, coś, co traktuję jako zjawisko, a nie problem. Wspominałam już wcześniej o sytuacji, kiedy przyszła do mnie pani chcąca coś zamówić. Odesłałam ją do innej osoby, bo intuicyjnie czułam, że może lepiej, żeby ktoś inny się tym zajął. Jednak ta pani wróciła i powiedziała: „Nie, ja chcę, żeby to pani zrobiła”. To był dla mnie moment, kiedy zdałam sobie sprawę, że ludzie mają do mnie zaufanie i wierzą, że właśnie ja najlepiej wykonam daną pracę.
Podobnie było z tworzeniem lalek personalizowanych. Pewna klientka przyszła do mnie z zamiarem podziękowania komuś, kto odegrał ważną rolę w jej życiu. Wiedziała, że ta osoba ma duży dystans do siebie i ogromne poczucie humoru, więc chciała coś absolutnie wyjątkowego. Powiedziałam: „Dobrze, spróbuję, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie”. I właśnie tak to działa – ja nie do końca wiem, jaki będzie efekt końcowy, bo każda praca po prostu się „wyskrzasiuje” i na koniec tworzenia nabierze kształtu.
Największe wyzwanie polega na tym, że zdjęcia, którymi się posługuję, nie zawsze oddają prawdziwy wygląd danej osoby, a potem nawet zdjęcie gotowej lalki nie do końca oddaje jej charakter. Dlatego zawsze podkreślam, że nasze prace są dla ludzi z dużym dystansem i poczuciem humoru. Najwięcej radości przynoszą nam właśnie te projekty, bo dostajemy od klientów cudowne filmiki i reakcje – czasem ludzie płaczą ze wzruszenia, czasem śmieją się do łez.
Każda praca to dla mnie kolejne doświadczenie. Czasami pojawiają się wyzwania logistyczne, jak transport czy potrzeba ulepszania techniki, ale nie traktuję tego jako przeszkody, tylko jako część procesu. Lalki personalizowane to dla nas zawsze coś nowego, ale nie w znaczeniu problemu – raczej ekscytacji i ciekawości, co z tego wyjdzie.
Nie boję się zmian. Wiele osób traktuje je jako coś trudnego, ale ja uważam, że wszystko, co się dzieje, dzieje się po coś. Wszechświat układa nam rzeczy w taki sposób, że finalnie wszystko nam sprzyja. Czasem intuicyjnie coś wizualizuję, myślę: „A może zrobię to w taki sposób, a może dodam ten detal?” – i tak właśnie powstają kolejne projekty.
Pamiętam moment, kiedy zostałam zaproszona do programu Beaty Boruckiej. Uszyłam dla niej lalkę personalizowaną i zastanawiałam się, czy na pewno jej się spodoba. Okazało się, że była zachwycona! Reagowała jak dziecko – „Ojej! Ma nawet okulary!” – i to było dla mnie niesamowite przeżycie. Kiedy wręczam komuś lalkę osobiście, widzę tę autentyczną radość – to nawet lepsze niż o niż dostanie filmu z reakcją obdarowanej osoby.
Każdą pracę tworzę z pozytywną intencją i uśmiechem, dlatego zawsze czekam na ten uroczy feedback. I zazwyczaj się nie zawodzę!

Dominika: Czy jest jakiś projekt, z którego jesteś szczególnie dumna, który zapadł Ci w pamięć?
Asia: Tak, zdecydowanie! Każda lalka personalizowana zostaje mi w pamięci, bo każda z nich niesie ze sobą jakąś historię. Jest ich naprawdę dużo, ale jeśli miałabym wskazać ten jeden, który zapoczątkował całą moją drogę, to byłby to właśnie ten pierwszy – projekt, który skłonił mnie do dalszego działania w tym kierunku.
Szczególnie zapamiętałam lalkę, którą zamówiła kobieta chcąca podziękować komuś wyjątkowemu. To był moment, w którym zrozumiałam, że to, co tworzę, ma głębszy sens – buduje relacje, wywołuje emocje i zostaje z ludźmi na dłużej. Każdy taki projekt to dla mnie kolejne „schodki”, które pozwalają mi rozwijać się w tym, co robię.
Mam też wiele historii pełnych wzruszeń. Może to zabrzmi dla kogoś dziwnie, ale naprawdę zdarza się, że kobiety do mnie piszą i opowiadają, jak te lalki wpływają na ich życie. U nas istnieje taka symboliczna tradycja – mówi się, że SkrzAsie spełniają marzenia po głaskaniu i nadaniu imienia. Wierzę, że jeśli mamy jakieś marzenie, to ono już w nas istnieje – trzeba je tylko pielęgnować i o nim myśleć. Dlatego zawsze, kiedy komuś składam życzenia, mówię: „Oby Twoje marzenie , które masz w sercu na dnie się spełniło.”
Zdarzają się momenty, które szczególnie mnie poruszają. Pamiętam panią, która zamówiła lalkę swojego zmarłego dziadka dla jego prawnuków. Wysłała mi zdjęcia, opowiedziała jego historię – był to człowiek, który służył w armii, chodził po górach z plecakiem. Kiedy skończyłam pracę, okazało się, że lalka niesamowicie przypominała pana ze zdjęcia. Rodzina była wzruszona, a dla mnie było to potwierdzenie, że to, co robię, ma wartość nie tylko emocjonalną, ale też rodzinną – pomaga zachować wspomnienia dla przyszłych pokoleń.
Była też klientka, która zamówiła lalkę dla swojej mamy, a później napisała mi: „Wiesz co, ten prezent stał się bardziej dla mnie niż dla niej. Mama się ucieszyła, ale teraz, kiedy choruje, myślę o tym, ze gdy odejdzie będę mogła do tej lalki mówić, jakby mama nadal tu była.” Początkowo wydawało mi się to niezwykłe, ale potem zrozumiałam, że dla niej to nie było nic dziwnego – tak samo, jak wieszamy zdjęcia bliskich, tak samo taka lalka może być czymś symbolicznym.
Zdarzały się też bardziej nietypowe zamówienia – jedna pani zamówiła SkrzAsie dla swoich córek na grób. To było zupełnie inne doświadczenie, bardzo poruszające. Wiem, że moje prace pomagają ludziom w różnych emocjonalnych momentach – czasem w radości, a czasem w przeżywaniu straty.
W tamtym roku dużo myślałam o tym, jak bardzo rozwijamy się razem z tymi projektami. Samorozwój, intuicja, emocje – to wszystko jest częścią naszej pracy. Mam w planach nowy, osobisty projekt, który będzie czymś zupełnie innym, ale na razie to jeszcze melodia przyszłości. Chciałabym też otworzyć przestrzeń do nauki dla innych – planuję warsztaty, e-booki, tak aby ludzie mogli uczyć się różnych technik i rozwijać swoje pasje. To kolejny krok, który chcę zrobić w najbliższych dwóch latach.
Dominika: Czyli można powiedzieć, że rozwój na piątym biegu?
Asia: Tak, dokładnie! Teraz mocno przyspieszamy. A razem z nami jadą ludzie, którzy wsiadają do tego samego „wagonu”, wymieniają się „biletami” i dołączają do naszej podróży. U nas zawsze coś się dzieje, zawsze idziemy do przodu i wiem, że to zmierza w dobrym kierunku. Nie wychodzę z założenia, że można po prostu usiąść i czekać.
Poza pracą bardzo ważna jest dla mnie natura. Często jeździmy w Tatry, mamy już zdobyte wszystkie szczyty – oprócz tych wymagających łańcuchów. Myślę, że nawet po sześćdziesiątce można się na nie wspiąć, więc kto wie! Kocham też Bieszczady, a jednocześnie uwielbiam morze – dlatego staram się znajdować czas na reset i równowagę.
Wszystko sprowadza się do balansu. Praca, rękodzieło – to jedno, ale równie ważne są rodzina i natura. Trzeba pamiętać o tym, by znaleźć czas na wszystko.
Dominika: Na koniec – jakie miałabyś wskazówki dla początkujących rękodzielników, którzy chcą zacząć sprzedawać swoje prace?
Asia: Słowo „rada” to nie do końca moje klimaty – wolę mówić o inspiracjach,bo wiesz, jak to mówią, „dobrymi chęciami piekło wybrukowane”. Jeśli miałabym coś przekazać, to przede wszystkim: ,,jeśli czujesz w sobie tę pasję, po prostu rób to co czujesz,,
Najważniejsze to być dla siebie samego wsparciem. Jeśli nie znajdziesz tego wsparcia w sobie, trudno będzie znaleźć je na zewnątrz. Jeśli masz w sobie tę pewność, że chcesz tworzyć, to podążaj w tym kierunku, bo to jest zgodne z Tobą.
Jeżeli interesuje Cię kilka technik – próbuj! Rób to stopniowo, systematycznie, a z czasem sama zobaczysz, która ścieżka jest dla Ciebie najlepsza. Potem warto skupić się na jednej, by doskonalić się w niej coraz bardziej. Można spojrzeć na swoje stare prace i zobaczyć, jaką drogę się przeszło – to proces, który trwa latami. Nawet jeśli ktoś skończy kurs, to i tak dopiero lata praktyki przynoszą mistrzostwo. Ale jeśli czujesz, że chcesz mieszać techniki – rób to! Ważne, by było to spójne z Tobą i wynikało z Twojej potrzeby.
Czerp inspirację od ludzi, którzy nadają na podobnych falach – czy to w grupach online, czy w społecznościach rękodzielniczych. Warto otaczać się osobami, które nie tylko wspierają nas prywatnie, ale także inspirują zawodowo. Naprawdę wtedy dzieje się magia!
U nas często powtarzamy: „Usiądź w ciszy, zamknij oczy i pozwól, by świat SkrzAsiowej wyobraźni również Ciebie zauroczył.” Myślę, że to odnosi się też do naszej własnej twórczości – warto otworzyć się na to, co w nas najlepsze, bo to wszystko potem procentuje.
Rękodzieło to coś więcej niż tylko tworzenie. Jeśli wkładasz w swoją pracę dobrą energię, intencję i serce, to ono pójdzie w świat i wróci do Ciebie jak bumerang. Także to nie rady, a raczej inspiracje – rób to, co czujesz i pozwól, by świat na to pozytywnie reagował, bo to co wykonane z serca, z czułością zawsze odnajdzie swoich pozytywnych odbiorców.

Niech wieść o SkrzAsiach® ✨️✨️✨️
w świat się niesie ✨️✨️✨️
Niech inspirują Was w procesie. ✨️✨️✨️
Jakim jest życie, pasja, praca ✨️✨️✨️
co komu bardziej się opłaca ✨️✨️✨️
Zapraszam serdecznie do poczytania o nas ✨️✨️✨️dziękuję Dominika „DodoDan” Danieluk za piękny artykuł, wsparcie i cudowną energetyczną rozmowę. ✨️✨️✨️
Dziękuję za piękny czas ✨️✨️✨️
Zachęcam do inspiracji moją historią. ✨️✨️✨️
Wkrótce pojawię się w tv oraz na YouTube.
Pozdrawiam serdecznie
Jeśli masz pytania 📩 napisz do nas✨️✨️✨️
#wywiad #SkrzAsie #lalkapersonalizowana #skrzaty #reportaż #inspiracja