Site Overlay

Ostatnia opowieść mojego dziadka – roz. 3

Rozdział 1

Poprzedni rozdział

– Kostek, jedź wolniej, bo się zakrztusisz – upomniała go mama. Ale Konstanty, jak to dziecko, nie słuchał. Przełknął jeszcze na szybko resztki groszku, popijając kompotem. Elżbieta tylko ciężko westchnęła, obserwując zachowanie syna.. Jej mąż tylko się uśmiechnął pobłażliwie, dotykając dłoń żony. Ta spojrzała na niego, rozluźniając się.

Chłopiec od razu podbiegł do swojego dziadka, gdy tylko jego talerz opustoszał.

– Dziadku! – chłopiec chwycił swojego dziadka za ramię. Spojrzał na niego wielkimi oczami, przypominając szczeniaczka. – Opowiesz mi więcej o tobie i babci?

– Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, odezwał się Andrzej.

– Kostek, daj dziadkowi spokojnie zjeść.

Chłopiec przestał się uśmiechać, lekko skruszony wrócił na swoje miejsce, mamrotając pod nosem przeprosiny. Reszta obiadu minęła we względnym spokoju. Dorośli rozmawiali, a Kostek tylko się im przyglądał. Nie za bardzo rozumiał te ich dorosłe sprawy. Wyłapał tylko pojedyncze słowa, które jako tako rozumiał. Dokumenty. Przeprowadzka. Walizki… Same nudne sprawy. Ciekawszym zajęciem było już liczenie wyhaftowanych kwiatków na obrusie. Doliczył się czterdziestu sześciu, zanim odezwała się jego mama.

– Kostek! Mówię do ciebie! – podniosła glos Elżbieta. Już któryś raz mówiła do swojego syna, a ten jej nie słuchał. Chłopiec podniósł głowę, zaskoczony wpatrywał się w mamę. – Pomóż nam posprzątać po obiedzie.

– Dobrze – powiedział grzecznie, zbierając talerze ze stołu.

– Wiesz, a potem opowiem ci co było dalej – powiedział na zachętę dziadek, uśmiechając się do chłopca. Ten on razu odzyskał rezon. Zebrał talerze ze stołu i ruszył w stronę zmywarki. W małej jadalni dzielonej z salonem został tylko Bogdan oraz Andrzej.

– Tato, jeśli jesteś zmęczony, mogę zając się Kostkiem. Odpocznij – powiedział Andrzej, przyglądając się swojemu ojcu. Widział zmęczenie na jego twarzy. Wiedział, że jego ojciec również na swój sposób przeżywa tę całą sytuację. Nie chciał tylko, aby ktoś to widział.

– Synu, nie martw się tym starym dziadygą. Daj mi się nacieszyć czasem z wnukiem – powiedział Bogdan, uśmiechając się. A w tym uśmiechu było coś przez, co Andrzej przez moment poczuł się jak małe dziecko. Przyjemne ciepło na sercu.

– Dobrze, tato. Zrobię wam gorącej czekolady – powiedział Andrzej, wstając z krzesła.

Bogdan rozsiadł się w swoim fotelu, a potem usadził sobie wnuka na kolanach. Andrzej zgodnie z obietnicą, przyszykował dwa kubki gorącej czekolady z bitą śmietaną. Kubki położył na stoliku przy fotelu. Bogdan od razu podał jeden z kubków swojemu wnukowi.

Dobrze, poczekaj, Gdzie to ja skończyłem… Po koncercie chciałem dowiedzieć się jak najwięcej o Karo. Jak wspomniałem pomógł mi w tym kolega Kostka. Myślałem, że jak będę coś o niej wiedzieć, czy pokaże się z jak najlepszej strony to uda mi się ją zaprosić na randkę. Chłopaki mówiły, że wpadłem po uszy. Karolina zawsze zwracała moją uwagę, gdy tylko się pojawia w zasięgu wzroku. Moi przyjaciele się trochę ze mnie nabijali, że straciłem głowę dla dziewczyny. W szczególności, że parę razy przyłapali mnie na tym, że wpatrywałem się w nią i zapominałem co się dookoła mnie dzieje. Śmiali się też, że jak taka nieśmiała nijaka dziewczyna mogła zawładnąć moim sercem. Raz mnie podpuścili, że powiedzieli jej o moich uczuciach. Powiedzieć, że się zdenerwowałem to jak nie powiedzieć nic. Skończyło się kolejną śliwą pod okiem i wizytą u dyrektora. Miałem obniżone zachowanie, ale tylko tyle. Z kumplami się później przeprosiliśmy.

Mimo to nie ważne, że mijałem Karolinę na korytarzu nie umiałem się zebrać na odwagę, aby się do niej odezwać. Miałem plan, aby wybrać się z Karoliną do kina na jakiś nowy film fantastyczny. Była ich fanką, nawet kupiłem bilety. A potem zabrakło mi języka w gębie. Ostatecznie bilety oddałem bratu, aby poszedł ze swoją dziewczyną. Nie mogły się zmarnować, a Kostek oddał mi za nie kasę.

A gdy zebrałem się na odwagę, to akurat odmówiła. Spotkałem ją na świetlicy. Umówiłem się z Konstantym, że po jego zajęciach pójdziemy nad jezioro, dlatego tam poszedłem. Karolina akurat tam siedziała, odrabiając lekcje chemii. Uznałem to za szansę. Świat sam do mnie mówił, żebym w końcu zebrał się na odwagę. Wziąłem głęboki wdech, podszedłem i zaprosiłem ją na ciastko w nowej cukierni. Odmówiła. Wyglądała na speszoną moim zachowaniem, jakby w ogólne nie chciała ze mną rozmawiać. Szybko tylko powiedziała, że czeka na ciotkę, bo musi zając się młodszymi kuzynami. Zrobiło mi się trochę przykro, bo myślałem, że mnie zbywa. Takie kłamstwo, aby się mnie pozbyć.

Dużo później dowiedziałem się, że to jednak była prawda. Karolina sama mi o tym powiedziała, że musiała tego dnia pomóc swojej ciotce. I trochę prawdą było też to, że nie była przekonana do randki ze mną. Tylko, że nie mogłem się tak łatwo poddać. Karo nigdy nie była taka jak inne kobiety. Dla mnie była niezwykła.

Przez prawie pół roku starałem się ją gdzieś zaprosić. Do kina na jej ulubiony film, na koncert ulubionego zespołu, bo akurat był w mieście, albo na pizzę. Odmawiała za każdym razem. W pewnym momencie zrobiło się to dla mnie dziwne. Za każdym razem szukała jakieś wymówki i mówiła, że może innym razem. Nigdy wprost mi nie powiedziała, że mnie nie lubi, czy, że mam przestać. Za każdym razem też wyglądała jakby biła się z myślami, ale odmawiała.

Później, gdy byliśmy już razem Karolina pokłóciła się z Emilią – swoją najlepszą przyjaciółką. Okazało się, że Emilia była we mnie zakochana i robiła wszystko, aby zniechęcić Karo do randek ze mną. Okropne rzeczy jej o mnie opowiadała. Jedną z nich było to, że nie byłem stały w uczuciach i tylko próbowałem się z nią umówić dla zabawy czy zakładu. Nigdy też nie byłem sam na sam z Emilią, aby wiedzieć o jej uczuciach. Dwa, może trzy razy spotkałem ją na wyjściu klasowym na pizzę, bo była kuzynką mojego kolegi Damiana. Prawdopodobnie nawet słowa ze sobą nie zamieniliśmy. Na szczęście po maturze, kontakt między dziewczynami się urwał. Ta Emilia była strasznie wredna.

Ale mimo to, udało mi się umówić z twoją babcią na randkę. Chociaż ona zawsze mówiła, że lekcja, gry na pianinie nie liczy się jako pierwsza randka. Uśmiechała się wtedy zadziornie. Lubiła się ze mną droczyć.

Pamiętam jakby to było wczoraj. Czwartkowy trening kosza przeciągnął się, bo trenerowi zależało, abyśmy byli dobrze zaznajomieni ze strategią na kolejny mecz. Nie bardzo mi to odpowiadało, bo umówiłem się ze znajomymi, że wypróbujemy nową grę na konsolę, a ci już do mnie wypisywali. Miałem załatwić przekąski. Wypadła moja kolej, więc co miałem poradzić. Tuż po wyjściu z sali napisałem im, że się spóźnię. Chciałem wyjść od razu na boisko przed szkołą, ale tamto wyjście było zamknięte. Musiałem przejść przez całą szkołę, aby dostać się do głównych drzwi. Tamte drzwi miały być dla nas zawsze otwarte, aby jak to określił dyrektor nie szwędali się po szkole, gdy nikogo nie ma. Niestety sprzątaczki miały inne zdanie. Ale dzięki temu mogłem ponownie usłyszeć jej grę.

Wracałem głównym korytarzem obok szkolnej hali. Drzwi były lekko uchylone, mimo to słyszałem ją doskonale. Dźwięki pianina rozchodziły się już na schodach. Od razu je rozpoznałem, nawet jeśli nie wiedziałem jaki dokładnie to był utwór. Ale ta lekkość, ta elegancja.

Szedłem jak zaklęty przez szkolny korytarz, ale zatrzymałem się przy auli. Zerknąłem przez szczelinę. Karolina siedziała przy szkolnym pianinie. Lekko podniszczony instrument sytuował się przy oknie obok sceny w zupełnie innym miejscu niż podczas koncertu mikołajkowego. Jej to nie przeszkadzało, zawsze powtarzała, że z tamtego miejsca jest lepszy widok na stary dąb na placu. Mówiła, że to jest wyjątkowy widok napawający ją inspiracją. Sam nie rozumiałem, co ciekawego mogło być w starym drzewie, oprócz tabliczki “pomnik przyrody”, ale to Karo miała artystyczną duszę. Potrafiła dostrzec piękno tam, gdzie inni go nie widzieli. To w niej kochałem. Miała dobre serce i wiele razy podniosła mnie na duchu.

Chociaż będąc szczerym, czego to ja w niej nie kochałem? Dla mnie w każdym calu była idealna – jako przyjaciółka oraz jako żona. Mogłem na nią liczyć, a ona mogła polegać na mnie. Jasne, kłóciliśmy się. Schrzaniłem parę rzeczy w swoim życiu, za co Karolina była na mnie wściekła. I nie dziwiłem się jej, bo te kilka akcji to naprawdę była moja wina. Mogłem pomyśleć o konsekwencjach, zamiast uważać siebie za pana wszystko wiedzącego. Ale nawet wtedy, gdy byliśmy na siebie o coś źli, na koniec dnia Karo przytulała się do mnie w łóżku albo ja do niej. Szeptaliśmy sobie cicho, kocham cię. To starczyło.

Ale wróćmy do tamtego dnia, gdy samotnie grała na pianinie w szkolnej auli. Przyglądałem się jej z zapartym tchem. Wygrywała melodię, która docierała do mojego serca, a nawet nie zdawała sobie wtedy z tego sprawy. Poczułem, jak zrobiło mi się gorąco. Karo powiedziała, że strasznie się wtedy zarumieniłem. Każdy skrawek mojej duszy wzywał mnie do wyznania swoich uczuć. Miałem wrażenie, że jeśli wtedy bym do niej nie podszedł wszystko bym stracił. Wziąłem głęboki wdech. Ręce mi się spociły. Wytarłem je szybko w spodnie, aby nic nie było widać. Serce waliło mi jak szalone. Próbowałem ją wcześniej zapraszać na jakieś wyjścia, ale odmawiała. Czułem, że jeśli odmówi mi ten jeden raz więcej, to nie będę miał nic innego jak tylko się poddać.

Przecież nie mogłem jej do niczego zmusić. Dlatego otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Nie usłyszała mnie. Była tak skoncentrowana na grze, że cały świat dla niej nie istniał. Nie chciałem jej przestraszyć, ale nie chciałem też przerywać jej gry. Usiadłem na jednym z krzeseł i po prostu jej słuchałem. Mogłem poczekać, aż skończy ten utwór. Nawet nie wiem, kiedy zamknąłem oczy, wsłuchując się w melodię. Gdy ucichła otworzył oczy. Karolina wpatrywała się w niego wyczekująco. Wyprostowana, z założoną nogą na nogę. Spuściłem wzrok. Mówiła, że wyglądałem jak dojrzały pomidor. Robiła wszystko, aby się nie zaśmiać. Zdradziła, że lekko gryzła się we wnętrze policzka, aby powstrzymać śmiech.

– Czekasz na jakieś zaproszenie? – odezwała się po chyba najdłużej minucie ciszy w moim życiu. – Bo wcześniej wszedłeś jak do siebie.

Ta powaga w jej głosie zmroziła mnie. Nie potrafiłem spojrzeć w jej oczy. Miałem wrażenie jakbym do końca się zbłaźnił. Z nerwów zacząłem skubać skórki przy paznokciach. Zły nawyk. Twoja babcia starała się go przez lata wyplenić, ale jej się nie udało.

Nie wiedziałem co mam wtedy zrobić. Powiedzieć coś, ale co? Może wyjść? Najchętniej zapadłbym się wtedy pod ziemię. Wtedy ona się roześmiała. Tym perlistym śmiechem, który rozbrzmiał po całej sali. Podniosłem głowę zaskoczony, jeszcze mniej rozumiejąc co się dzieje. Straciłem dla niej głowę. Mogłem nie wiedzieć o co jej chodzi, ale śmiech Karoliny był tak piękny. Nie obchodziło mnie z czego się śmieje, byle bym tylko znowu mógł go usłyszeć.

– To urocze, że tak się peszysz – powiedziała, gdy jej śmiech zelżał. Wytarła pojedynczą łzę na policzku. Zaśmiałem się nerwowo, patrząc na nią. – I co myślałeś o moim występie? – rozluźniła się. Mimo to nie potrafiłem się odezwać. Jak głupek się w nią wpatrywałem. – Śmiało, nawet jeśli było okropne. Przyjmę każdą…

– Cudownie – wydukałem, ledwo słyszalnie.

– Co mówiłeś?

– Było cudownie – powiedziałem nie patrząc jej w oczy.

Wolałem podziwiać czubki własnych tenisówek. Ona też milczała. Momentalnie zrobiło mi się zimno. Czy do końca się zbłaźniłem? Z lękiem podniosłem głowę, a ona dalej tam siedziała. Miała opuszczoną głowę, ale i tak widziałem te rumieńce. Gdy babcia się rumieniła jej uszy też robiły się czerwone. Zwykle przysłaniała je włosami, ale ja uważałem to za niezwykle urodziwe. Bawiła się kosmykiem swoich włosów.

– Naprawdę tak myślisz? Nie żartujesz jak reszta? – zapytała cicho, ledwo słyszalnie.

– Tak – powiedziałem, bo tylko tyle umiałem z siebie wydukać.

To chyba była nasza najbardziej niezręczna rozmowa. Jedno dukało, a drugie z trudem odpowiadało. Dobrych kilka chwil zajęło nam przeprowadzenie normalnej rozmowy. Obydwoje byliśmy bardzo speszeni.

– To ten sam utwór co na koncercie?

– Tak! To sonata księżycowa. Powstała w 1800 roku, a…

– To Bethoven ją napisał, co nie?

– Znasz ten utwór? – zapytała podekscytowana. Karo naprawdę lubiła rozmawiać o muzyce, ale wtedy byłem jeszcze zielony w tym temacie.

– Nie bardzo – zawstydziłem się. – Po prostu sprawdziłem jaki utwór grałaś na koncercie.

Chociaż ja miałem wrażenie, że zaraz zapadnę się pod ziemię. To było żenujące. Chciałem pokazać się z jak najlepszej strony, a na razie wychodziłem na jakiegoś głąba. Przynajmniej w moim mniemaniu. Wtedy tego nie zauważyłem, ale Karo powiedziała mi, że tym całym zawstydzeniem, zaczęła myśleć, że jestem uroczy. Później jakoś tak zacząłem się rozluźniać. Przegadaliśmy chyba z godzinę, a może i więcej. Zdradziłem, że trochę grałem w dzieciństwie na gitarze i coś o muzyce wiedziałem. Pokazałem jej też kilka swoich składanek na telefonie. Może nie była to muzyka klasyczna, ale znaleźliśmy kilka utworów, które nam się podobały. Dowiedziałem się, że Karo nie tylko grała na pianinie, ale też na keybordzie. Lubiła eksperymentować ze stylami muzycznymi. Według mnie miała niesamowity talent. Przerwała nam jedna ze sprzątaczek. Wygoniła nas z sali, mówiąc, że o tej porze nie powinno nas w ogóle być w szkole. Od razu zebraliśmy się do domu. Niestety nie mogłem dłużej z nią rozmawiać, bo chłopacy się do mnie dobijali na telefon. Byłem sporo spóźniony. Szybko im naskrobałem, że byłem z Karoliną. Chwilę się nabijali, ale napisali, że jak postawię im pizzę to mi wybaczą. Jacy się oni mieli za łaskawych.

Mimo to byłem zadowolony. Zanim z Karo rozstaliśmy się za bramami szkoły, zdążyliśmy zaprosić się do znajomych na facebooku. Zaproponowała też, że skoro jestem tak ciekawy muzyki klasycznej, to może spróbować nauczyć mnie gry na pianinie i pokazać mi kilka innych utworów. Stwierdziła, że skoro tak przypadła mi do gustu Sonata Księżycowa to spodobają mi się też utwory Franza Liszta. Zachwycała się jego Rapsodią Węgierską. Mówiła, że jest to niezwykle emocjonalny utwór ze względu na swoje kontrasty. Tak to się zaczęło. Od czwartkowych lekcji gry na pianinie.

Nie zaczęliśmy ze sobą chodzić od razu. Karo poważnie potraktowała nasze lekcje. Ustaliliśmy, że nie mogę się spóźniać. Głównie dlatego, że nie mogliśmy siedzieć w szkole dłużej niż do siedemnastej.

Praktycznie nic nie wiedziałem na temat pianina czy muzyki klasycznej. W sumie tylko jedną rzecz wiedziałem, jak rozróżnić pianino od fortepianu. Karolina zaśmiała się, że to sprawiło, że stałem się lepszym muzykiem niż większość szkoły. Miała rację. Większość moich kumpli, aż do matury nie mogła spamiętać, czy gram na pianinie czy fortepianie. Ale wracając do czwartkowych spotkań. Tego dnia miałem też trening koszykówki do trzeciej. Cóż powiedzmy, że szybko się z niego wymykałem. Trener przymykał na to oko jak i reszta drużyny, póki osiągaliśmy dobre wyniki jak i nie zaniedbywałem ćwiczeń. Było to trudne do osiągnięcia, bo czas nie był z gumy. Nie raz przybiegłem zdyszany na spotkanie z Karoliną. Robiła mi wtedy wyrzuty, że ją lekceważę, ale lubiła się ze mną drażnić. Mówiła, że wyglądałem uroczo jak się przeszyłem jej poważnym karcącym tonem. Rozmawialiśmy też o muzyce. Karo naprawdę sporo o niej wiedziała, nie tylko o tej klasycznej. Historię muzyki miała w małym palcu. Opowiadała mi o Elvisie, Davidzie Bowim, czy The Beatles. Wcześniej tylko wiedziałem o ich istnieniu, ale nie słuchałem ich muzyki. Moja mama miała gdzieś na strychu winyle z Pink Floyd. Karolina o mało co nie rzuciła mi się na szyję, gdy to usłyszała.

Chwała, że mój ojciec nigdy nie wyrzucił tego starego gramofonu. Inaczej nasza pierwsza randka nigdy by nie wypaliła. Umówiliśmy się z Karoliną na sobotnie popołudnie. Nie miałem problemu z przełożeniem treningu z Kostkiem. Rozumiał, że wreszcie mam okazję wyjść na randkę z Karo. W przeciwieństwie do moich szkolnych kolegów, mój brat nigdy się z tego nie nabijał. Może na samym początku, ale dość szybko zrozumiał, że moje “zauroczenie”, takim nie było. Dał mi też parę rad jak się nie zbłaźnić. Powiedział, że po pierwsze i najważniejsze to szanować swoją dziewczynę. Ogólnie szanować każdą kobietę. Ale tu chodziło przede wszystkim o partnerkę. Po drugie to nikogo nie udawać. Kostek powiedział mi wprost. Jeśli kobieta ma mnie za coś polubić, to za bycie sobą. Udawanie kogoś kim nie jestem, niczego dobrego mi nie przyniesie, a jedynie skrzywdziłoby nas oboje. Czasem zdarzało się mojemu bratu powiedzieć coś mądrego. Chociaż nie bardzo byłem pewien skąd taka rada od niego. Taka głęboka i prawdziwa, jakby mówił z doświadczenia. Niestety nie miałem odwagi go o to spytać. Wiem, że Konstanty wywinął wcześniej parę numerów. Nie był idealny. Cała sprawa z maturą, czy kilka bójek jakie miał w gimnazjum. Z tego co wiem, to jego bójki skończyły się gorzej niż moje. Szczegółów nie znam, bo Kostek wylądował wtedy na rok u dziadka. Nigdy się nie dowiedziałem, dlaczego do niego wyjechał. Pamiętam jedynie, że raz natknąłem się na płaczącą mamę. Drzwi sypialni rodziców były lekko uchylone. Cicho szlochała w poduszkę. Ojciec mnie wtedy nakrył i odciągnął na bok. Powiedział, że mama potrzebuje chwili spokoju. Mimo to martwiłem się. Spytałem go co się dzieje, ale nie powiedział mi nic konkretnego. Konstanty miał spędzić kilka miesięcy u dziadka, aby przemyśleć kilka kwestii. Mieliśmy od siebie odpocząć i zrozumieć kilka spraw jak stwierdził ojciec. Po roku Kostek wrócił domu, rzeczywiście odmieniony.

Pamiętam co zrobili, gdy Kostek przyprowadził Beatę, była jego dziewczyną na początku liceum. Zaprosił ją do nas, bo chcieli urządzić sobie wieczór filmowy. Konstanty zgrał jakiś film na komputer, ale zamiast oglądania filmu rodzice zaprezentowali Beacie album rodzinny ze zdjęciami małego Kostka. Beata zrobiła im kilka zdjęć, uznając je za urocze. Niestety skończyło się na tym, że jakaś jej koleżanka wrzuciła te zdjęcia na Instagrama. Cała szkoła je zobaczyła. Kostek długo męczył się z łątką maminsynka, a jego zdjęcie w różowym kostiumie kąpielowym zdobyło sporo komentarzy. Kostek miał pretensje do rodziców, że wyjęli ten album oraz do Beaty, że zdjęcia trafiły do neta. Z tego co pamiętam zerwali kilka tygodni po tej całej aferze. Mimo to, Konstanty wolał mi pomóc niż pomagać mi mierzyć się z ewentualnymi długofalowymi konsekwencjami wstydliwych numerów rodziców. Na szczęście nasz wieczór przebiegł bez problemów. Rodzice zamówili pizze na kolację. Wdaliśmy się w małą dyskusję z Kostkiem i tatą, że pizza z ananasem to bluźnierstwo i powinna być zakazana. Karo mnie poprała, a Kostek się obraził, że nie umiemy docenić prawdziwego smaku. Tata za to powiedział, że za taką obrazę jego ulubionej pizzy kolejnej nie zamówi. Dużo śmialiśmy się tego wieczora. Karo przypadła do gustu moim rodzicom. Często powtarzali mi, że trafiłem na wspaniała kobietę, o którą muszę zabiegać i każdgo dnia pokazać jak bardzo mi na niej zależy. Wziąłem sobie ich radę głęboko do serca.

Po kolacji poszliśmy do mojego pokoju i przez większość wieczoru słuchaliśmy starych winyli mojej mamy, a później moich składanek. Karolinie bardzo podobało się moje połączenie klasyków różnych gatunków z nowymi utworami. Mocne brzmienie przeplatane spokojnymi utworami. Muzyka folkowa z hard rockiem. Z niektórych połączeń się śmialiśmy, bo były naprawdę dziwaczne i komiczne, inne za to wpadały w ucho. Karo zapisała sobie nawet kilka playlist na Spotify. Zachęcała mnie też do napisania czegoś swojego. Rzeczywiście miałem parę swoich tekstów, a raczej fragmentów. Podobały jej się, a ja czerwieniłem się jak burak. Czułem się jednocześnie zażenowany, ale też podekscytowany, że podoba jej się ta część mnie.

To był jeden z cudnych wieczorów jakie z nią spędziłem. Jeden z pierwszych z wielu. Spotykaliśmy się kiedy tylko mogliśmy. Czwartki spędzaliśmy na wspólnej grze na pianinie. Wiele się nauczyłem pod czujnym okiem mojej Karoliny. Jako nauczycielka była niezrównana, mimo to Karo uważała, że mam prawdziwy talent. Chciała, abym razem z nią zagrał kiedyś na scenie. Zawsze ceniłem naszą wspólną grę. Nawet wiele lat później często graliśmy razem. Co niedzielę graliśmy razem w naszym domu. Twój ojciec bardzo to lubił, a gdy był w twoim wieku często zasypiał w tym starym fotelu, słuchając naszej gry. W liceum byliśmy dla siebie całym światem.

Naszej miłości nie osłabił nawet jej wyjazd na studia. Karo była ode mnie o rok starsza, więc poszła na studia szybciej niż ja. Wyjechała na studia, a ja przygotowywałem się do matury. Dość sporym wyzwaniem okazało się zorganizowanie czasu na jakiekolwiek nasze spotkania. Karolina przeniosła się do Krakowa. Mieszkała tam w akademiku w ciągu tygodnia, a na weekendy wracała do domu. Nie miałem własnych pieniędzy, więc rzadko udawało mi się wpaść do Krakowa. Parę razy wyszliśmy do jakiś kawiarni, a raz udało nam się pójść na koncert. Ale częściej wpadałem do niej w weekendy albo ona do mnie. Rzecz jasna jak nie miała jakiś projektów na studia. Chciała też spędzać czas z rodziną, więc częściej w tamtym czasie rozmawialiśmy na Discordzie niżeli wychodziliśmy gdzieś razem.

Ja też musiałem się uczyć. Przede mną była matura. Zależało mi na tym, aby zdać ją jak najlepiej, aby mieć możliwość w wyborze studiów. Nawet jeśli za bardzo nie wiedziałem jakie chciałbym wybrać. Mimo skończenia 18 lat nie wiedziałem, co chcę robić w życiu. A każdy tego ode mnie wymagał. Matka przynajmniej raz w miesiącu przychodziła do mnie i prowadziła rozmowę jak ważne są studia. Miały być moją przepustką do lepszej pracy. Na szczęście Karolina dużo mi pomogła. Nie tylko w nauce. Dzięki niej uznałem, że chcę iść na politechnikę. Chciałem studiować informatykę, ale tylko dlatego, że był to zawód przyszłości. Technologia rozwijała się naprawdę szybko. Niestety wszelkie moje plany pokrzyżował obowiązek służby wojskowej.

W liceum nie przywiązywałem zbyt dużej wagi do polityki i nie bardzo wiedziałem co dzieje się na świecie. Na swoje usprawiedliwienie mogłem powiedzieć, że byłem młody. Miałem inne rzeczy na głowie. Poza tym, kto w tamtym czasie mógłby przewidzieć, że wszystko się tak potoczy.

Nie chcę żałować swoich decyzji, więc zawsze starałem się nie rozmyślać o tym co by było gdyby. Wolałem zmierzyć się z konsekwencjami. Tak też było wtedy. Trafiłem na badania i dostałem kategorię A. Zdolny do służby wojskowej. Każdy doradzał mi, abym udał się do innego lekarza, aby zmienili mi przydział. Złożyć jakieś papiery o zmianę przydziału, ale udawałem mądrzejszego niż byłem. Można byłoby mi zrobić zdjęcie i wstawić do słownika obok słowa “idiota”. Dowiedziałem się też, że jeśli nie podjąłbym nauki to musiałbym odbyć roczną służbę. Jakieś szkolenia i ogólne przygotowanie do służby w wojsku.

Karolina bardzo się o mnie martwiła. Snuła najróżniejsze scenariusze, że obleję maturę. Nie dostanę się na studia. Albo, że mimo dobrych wyników na żadne mnie nie przyjmą. Naprawdę nie chciała, abym szedł do wojska, bo to oznaczało rozłąkę. Jak i pewne inne nieprzyjemne konsekwencje. Mi też się to nie widziało, w szczególności po opowieściach mojego dziadka. Nie miał stamtąd za dobrych doświadczeń. Pomiatanie nowymi, poniżanie. Życie zgodnie z harmonogramem co do minuty. Musztry.

Ale chciałem wszystkim pokazać, że jestem mądrzejszy. Rodzice proponowali mi nawet udanie się do lekarza. Mieli jakiegoś znajomego, który wisiał ojcu przysługę. Miał wpisać mi problemy z błędnikiem. Nie poszedłem na to. Chciałem wszystkim pokazać, że sam potrafię o siebie zadbać. Zdać maturę oraz dostać się na dobre studia.

Jaki był mój szok, gdy dostałem list z uczelni. Wielki napis, że odrzucili moją kandydaturę. Przeszedł mnie zimny pot, ale nie traciłem nadziei. Póki nie przyszedł list z wezwaniem, miałem jeszcze szansę na drugi nabór. Zapisałem się na kilka innych kierunków, gdzie było jeszcze miejsce, ale to były głównie kierunki humanistyczne, a z polskiego za dobrze mi nie poszło. Liczyła się dla mnie tylko matematyka, informatyka i angielski.

Całe wakacje próbowałem coś zrobić. Nawet umówiłem się do tego lekarza. Niestety szybciej przyszedł list z wojska.

– A resztę raczej opowiem ci jutro – powiedział dziadek do wnuczka, który gdzieś w ciągu opowiadania zdarzył zasnąć.

Wtulał się teraz w gruby kraciasty sweter swojego dziadka. Drobne rączki miał zaciśnięte w piąstki. Bogdan masował go lekko po plecach, wsłuchując się w miarowy oddech wnuka. Sam poczuł się senny.

– Tato, może go zabiorę? A ty położysz się spać – usłyszał głos Andrzeja, który przebił się do niego, zanim zdążył odpłynąć. Podniósł głowę, przyglądając się synowi.

– Przynieś nam tylko jakiś koc – powiedział Bogdan. – Dzisiaj zrobimy sobie nocowanie na fotelu.

– Ale tato – Andrzej zamilkł, gdy tylko spadł na niego ciężki wzrok ojca. Wiedział, że nie przyjmie żadnej odmowy. A on nie miał serca odbierać im ostatnich chwil razem. Zostało im tylko kilka dni.

Andrzej przyniósł swojemu ojcu jeden z tych grubszych kocy. Okrył nim swojego ojca i syna. Bogdan uśmiechnął się delikatnie.

– Dobranoc.

– Dobranoc, tato – powiedział Andrzej, gasząc światło.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Copyright © 2024 Cień Pisarza. All Rights Reserved. | Catch Vogue by Catch Themes