Cień nie oddalił się zbyt daleko od kamienicy Domasławy. Świadomy, jak ważne jest, aby pozostać w pobliżu, jeśli pojawi się jakaś spaczona dusza, przechadzał się po pobliskim parku. Emocje Domasławy były jak huragan – nie do przeoczenia. Czuł je wyraźnie, nawet jeśli dzielił ich już spory dystans. Były takie głośne, dobitne. Miał wrażenie jakby w jego głowę wbijały się małe igiełki. Nie rozumiał, dlaczego akurat na jej emocje jest tak wrażliwy. Co takiego miała w sobie Domasława, że Cień tak silnie odczuwał jej emocje?
Pewne przeczucie podpowiadało mu, że fakt bycia wiedźmą jest tu mało istotny. To było coś innego, co go z nią powiązało. Nie potrafił tylko tego pojąć. Miał za mało wskazówek, aby znaleźć odpowiedź. Ale czy tak nie było ze wszystkim co miało z nim związek?
Poczuł drobne ukłucie w skroniach. Odruchowo zaczął je masować. Chciał tylko chwili spokoju, aby pomyśleć. Przetrawić to co stało się u wróżki. Tylko, że to dziwne połączenie między nim a Domasławą nie pozwalało mu się skupić, nie ważne jak bardzo się starał. Jej emocje przesiąkały na niego. Wcześniej udawało mu się je uciszyć, ale czuł się dziwnie ociężały. Mógłby powiedzieć zmęczony, ale on nie potrzebował snu.
Spojrzał w kierunku kamienicy, gdzie mieszkała Domasława. Wziął głęboki wdech, starając się wyczuć jakąkolwiek złowrogą energię. Taką, jaką zwykle wydzielały spaczone dusze. Na szczęście niczego takiego nie było w pobliżu. Zamiast tego spostrzegł dwie osoby, wchodzące do kamienicy. Nie wyglądały podejrzanie. Tylko dwójka młodych dorosłych, pewnie studentów jak Doma.
Cień odetchnął. Skoro zapowiadało się, że Domasława będzie miała towarzystwo to raczej nic się nie stanie, gdy sam wybierze się na przechadzkę.
Chodził tak bez celu po parku. Wiał lekki wiatr poruszając mieniące się w odcieniach rdzy liście. Zewsząd otaczali go ludzie. Jakaś młoda para trzymająca się za ręce, ćwierkając słodko do siebie. Mijał dzieciaki bawiące się na placu zabaw. Chłopcy biegali między huśtawkami. Jakaś dziewczynka na zjeżdżalni wskazała na niego palcem, ale pozostali nie zdawali sobie sprawy z jego obecności. W końcu był tylko cieniem. Czymś czemu za nadto nikt się nie przygląda.
Nie zwracał uwagi na ćwierkające ptaki. Nie obejrzał się nawet w stronę zaciekle szczekającego psa.
Po prostu szedł przed siebie. Pozwalał myślom błądzić. Dał im wolną rękę i czekał, gdzie go zaprowadzą. Bez znaczenia było to, że robiło się coraz chłodniej. Wiatr zawiał mocniej, a słońce znikało już za budynkami. On go nie czuł. Palce mu nie drżały. Dreszcz nie przebiegł po plecach. Na moment zatrzymał się, gdy w jego głowie pojawiła się myśl.
Spojrzał na swoje dłonie. Przemykały po nich te dziwne zygzakowate symbole.
Cień nie czuł chłodu jesiennego wieczora, a mimo to miał wrażenie jakby znajdował się w lodowatej wodzie. Zimno i pusta było jedynym co czuł.
Nie był pewien czy pochodzi to od niego, czy może od Domasławy. To było coś do czego bał się przyznać.
Zacisnął dłonie w pięści.
“Wasze losy są splecione.”
Zamknął oczy.
“Stoicie na rozdrożu.”
Czuł, że coś w nim narasta.
“Jedna decyzja może odmienić wszystko.”
Zabiera dech.
“Pytania piętrzą się…”
Zabrakło mu sił.
“…ale odpowiedzi na nie są bliżej, niż myślicie.”
Starał się skupić. Wziąć głęboki wdech. Ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Padł na kolana. Podparł się rękoma. Drżał. Coś zaciskało się na jego piersi jak wąż. Chciał zaczerpnąć powietrza, ale z jego ust dobywał się tylko świst.
Miał wrażenie jakby tonął, a świat dookoła niego gnał dalej.
Nagle poczuł czyjąś drobną dłoń na ramieniu. Ciepły, delikatny dotyk. Tak bardzo znajomy. Otworzył oczy. Strach odszedł. Ta dziwna pusta zniknęła.
Miał wrażenie, że słyszy kobiecy głos.
– … Idziesz?
Brzmiał jakby był gdzieś bardzo daleko, a jednocześnie słyszał wyraźnie jej pytanie. Podniósł powoli głowę, ale dotyk zniknął.
– Chodź! Nie ociągaj się! …!
Czarne loki mignęły mu przed oczami. Jej sylwetka, która była tak wyraźna, a jednocześnie przezroczysta. Rozpływała się, biegnąc przed siebie.
– …!
Cień bez namysłu ruszył przed siebie. Ignorując wcześniejszy atak paniki. Każda komórka w jego ciele kazała mu biec. Złapać ją. Odzyskać. Te czarne loki, które co rusz wymykały mu się z dłoni.
Co kilka chwil kobieta odwracała się w jego stronę. Słyszał jej aksamitny głos, ale nie mógł zrozumieć słów. Widział jej twarz, ale nie mógł dostrzec szczegółów. Widział tylko uśmiech. Miał ją na wyciągnięcie dłoni…
Chciał ją złapać za ramię. Zatrzymać. Gdy już czuł pod palcami jej ramię, ta przyśpieszała. Odwracała się na moment poganiając go. Śmiała się przy tym tak perliście.
Tak jak zawsze, przemknęło mu przez myśl mimowolnie. Potem znowu się oddalała, a śmiech się kończył.
Cień pragnął usłyszeć go jeszcze raz. Zatrzymać ją, ale gdy tylko otwierał usta nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Chciał krzyknąć jej imię.
Ale w jego głowie była tylko pusta. Ukłuło go w piersi.
Wiedział, że nie pamięta jej imienia. Wiedział to… Tylko dlaczego to tak rozrywało mu serce. Dławiło. Nawet nie spostrzegł, kiedy się zatrzymał. Próbował złapać oddech. Na moment spuścił z niej wzrok, a gdy go podniósł jej już nie było.
Dreszcz przebiegł mu po karku. Był na kładce. Pod nim znajdowała się ruchliwa ulica. Widział centrum miasta. Kilka wieżowców w oddali i znikające słońce za horyzontem.
– Nasze miejsce – wymsknęło mu się.
– Wygrałam!
Usłyszał ją. Odwrócił się i zobaczył, jak zwalnia kroku odwrócona do niego plecami. Podskoczyła na jednej nodze. Uniosła pięść w geście zwycięstwa. Cieszyła się jak dziecko. Obok tego poczucia tęsknoty Cień poczuł ciepło w piersi.
– Całkiem nieźle ci poszło – wyrwało mu się. Jego głos brzmiał jak zwykle, ale było w nim coś dziwnego. Nawet nie był pewny, dlaczego to powiedział. Dotknął ręką swoich ust. Zmarszczył brwi…
– Dzięki! – Kobieta odrzekła radośnie, odwracając się w jego stronę. – Mówiłam, że w końcu cię pokonam
– Wiem, jesteś niezwykle uparta – powiedział Cień. Czuł się jakby to się już działo. Jakby już to mówił. Jego ciało mimowolnie zrobiło krok w jej stronę.
Kobieta przechyliła lekko głowę, marszcząc nosek. Cień nie mógł się napatrzeć na jej uśmiech. Wiedział, że bardzo go uwielbiał. Każdy jej cal.
– Wygrałam, więc coś mi obiecałeś – powiedziała kobieta, podchodząc do Cienia powoli. Nie spuszczał z niej wzroku. Obserwował każdy jej ruch. Wizja napawała go dziwną radością. Spełnieniem, ale też przerażeniem.
Była tak blisko. Zaledwie centymetry od niego, a nie dostrzegał jej twarzy.
– Musisz tylko zamknąć oczy – znowu się odezwał. Bezwolnie. Jego głos brzmiał tak żywo. Pełen emocji jak nigdy przedtem.
– Co ty znowu kombinujesz…? – zapytała kobieta, przyglądając się mężczyźnie. Po chwili zamknęła oczy, cmokając.
Cień spojrzał na swoje dłonie. Coś w nich zabłyszczało. Coś w nich trzymał…
Podniósł w jej stronę drżące dłonie. Tak bardzo chciał ją przytulić. Być obok niej. Gdy tylko jej dotknął, przez moment poczuł ciepło jej ciała. Tak znajome, rozpadło się w jego rękach.
Ona rozmyła się. Zniknęła. Desperacko rozglądał się za zjawą. Widmem. Czymkolwiek była ta kobieta, ale nigdzie jej nie było. Tylko ludzie, którzy nawet nie wiedzieli, że tam był. Jego wzrok się rozmył.
W jego piersi wzbierał ucisk. Uczucie jakie dręczyło go wcześniej wróciło, atakując ze zdwojoną siłą. Padł na kolana, łkając. Z jego gardła dobywał się tak zdesperowany ryk. Rzewnie płakał jak nigdy dotąd, czując jak jego serce rozpada się.
Czuł, że coś mu odebrano. Kogoś niezwykle ważnego. Krzyczał, dławiąc się własnymi włazami. Dreszcze wstrząsały jego ciałem.
Ale nikt nie był wstanie go usłyszeć. Nikt go nie widział. Życie toczyło się wokół niego, tak jakby go nie było.
Ta myśl dobijała go jeszcze bardziej, przypominając mu, że jest tylko cieniem.
Tylko czyim?
2 thoughts on “Opowieść o pewnym cieniu – roz. XI „Tułaczka””