Rozbrzmiał dzwonek, a do sklepu wszedł młody chłopak. Niepewnie zamknął za sobą drzwi. Już w progu uderzył go aromat ziół, wśród których rozpoznać mógł tylko rozmaryn i tymianek. Od ilości nowych zapachów zrobiło mu się słabo, aż nieświadomie zakrył sobie twarz dłonią. Zastanawiał się, jak ktoś może spędzić tutaj cały dzień, skoro jemu już przy wejściu było niedobrze. Trochę zajęło mu przystosowanie się do tego miejsca, ale z zaciekawieniem zaczął rozglądać się po sklepie. U sufitu wisiało dużo zasuszonych roślin zebranych w pęczki, przewiązanych białą wstążką. Młodzieniec nie potrafił rozpoznać żadnych z nich, więc mogłyby to być chwasty zerwane z parku. Jego wzrok przykuły olbrzymie drewniane regały, niektóre wypełnione zostały książkami – od numerologii, przez chiromancje, po zaklęcia i czary. Nie mógł zrozumieć, jak ktoś może wierzyć w takie bzdury. Takie rzeczy jak magia nie istniały. Mimo rozwoju technologii ludzie dalej wierzyli w zabobony takie jak horoskopy czy kamienie szczęścia. W niewielkich pudełkach leżały przeróżne kamienie. Wszystkie zostały posegregowane rodzajami, zielony szmaragd, fioletowy ametyst, różowy kwarc oraz wiele innych, które lekko iskrzyły się od promieni słonecznych. Dobrze, że były podpisane, inaczej chłopak nie wiedziały, czy patrzy na jakiś kamień, czy pomalowane szkło. Musiał przyznać były ładne, ale to tylko kamyczki. Jego wzrok przykuł, ten, który mienił się różnymi barwami czerwieni. Nigdy nie widział takiego kamienia.
– To agat — chłopak wzdrygnął się, słysząc za sobą kobiecy głos. Natychmiast się odwrócił. Ujrzał kobietę po pięćdziesiątce, ubraną dość zwyczajnie. Jej kasztanowe włosy przyprószone siwizną. – Kamień równowagi. Leczy gniew oraz żal, dając przy tym odwagę do działania.
Kobieta, mimo pracy w takim specyficznym przybytku, wyglądała normalnie. Spodziewał się czegoś bardziej dziwacznego, czegoś w stylu starej hipiski albo jakieś strasznej zrzędliwej babci z haczykowatym nosem. Nie jakieś kobiety, która tak łatwo wtopiłaby się w tłum. Jedyną niecodzienną rzeczą w ubiorze kobiety był trójkątny naszyjnik skierowany w dół. Posiadał on też czarnym owalnym kamieniem. Po upływie chwili chłopak zorientował się, że przygląda się kobiecie, dłużej niż powinien. Speszył się, a na twarzy pojawiły się delikatne rumieńce. Odwrócił się, starając ukryć zawstydzenie.
– W czym mogę pomóc? – zapytała z uprzejmym uśmiechem sklepikarka.
– Ja… – Spanikował. Nie przemyślał tego. Jego powód był inny, ale nie mógł tego powiedzieć. Zaczął się rozglądać po sklepie. – Szukam… – Musiał coś szybko wymyślić. – Prezentu dla dziewczyny! – Czuł się coraz bardziej zażenowany. Większej głupoty nie mógłby wymyślić. Miał nadzieję, że kobieta tego nie zauważyła.
– Jak uroczo! – powiedziała kobieta, klaszcząc w dłonie. – A jaka ona jest? – spytała kobieta, odwracając się do chłopaka. Musiał dalej brnąć w tym kłamstwie.
– Ona jest bardzo nieśmiała — rzekł chłopak. Czy nie brzmi zbyt głupio? Chyba każdy przejrzałby jego kłamstwo. Nie czuł się pewnie. Co chwila błądził rękami, nie wiedząc, co z nimi zrobić. Trzymać w kieszeniach, czy nie?
Sklepikarka kiwnęła tylko głową, odwracając się w stronę półek z naszyjnikami. Zaczęła opowiadać o różnych właściwościach kamieni szlachetnych. Pytała też potencjalnego klienta o to, jaka jest jego dziewczyna. Czy jest wrażliwa na otaczający ją świat? Czy lubi zwierzęta? Chłopak nie bardzo rozumiał sens tych pytań. Niby jak takie pytania mają pomóc w znalezieniu prezentu? To bardziej brzmiało jak przesłuchanie, ale widział, jak kobieta jest w to zaangażowana. Zrobiło mu się trochę głupio przez to, co zamierzał zrobić, ale nie miał wyboru. Musiał tylko odczekać chwilę na ten idealny moment. W tym samym czasie pewna studentka psychologii przyglądała się pewnej grupie nastolatków pod sklepem. Grupka uczniów siedziała wokół ławki przy wejściu do parku. Bacznie obserwowali jeden sklep z dość specyficzną wystawą. Co chwila szturchali się albo śmiali. Kobieta, wchodząc do środka, wyjęła z uszu słuchawki. Silny aromat nie przyćmił jej zmysłów, ponieważ była do niego już przyzwyczajona. Większość książek znała już na pamięć, a parę talizmanów ochronnych trzymała w swoim pokoju. Nie lubiła ich ze sobą nosić. Część z nich wyglądała naprawdę dziwnie, a ona nie chciała przykuwać uwagi innych. Miała w życiu już wystarczająco problemów. Nie musi jeszcze robić za uczelnianego dziwaka.
– Cześć, mamo! – powiedziała, zamykając za sobą drzwi. Jej wzrok przykuł lekko poddenerwowany chłopak, stojący obok sklepikarki.
– Witaj, Domasławo! – rzekła radośnie kobieta, zerkając na moment na córkę. – Może pomożesz mi w wyborze prezentu dla partnerki tego młodzieńca?
Studentka zlustrowała chłopaka od dołu do góry. Domasława zbliżyła się do niego. Patrzyła mu prosto w oczy, gdy stanęła przed nim na wyciągnięcie ręki. Chłopak nie bardzo rozumiał takiej postawy u kobiety. Czyżby wiedziała? Szybko wyrzucił tę myśl z głowy. Nie było jej tutaj, a sklepikarka była zbyt zajęta. Ścisnął mocniej palce na jakiś kamyczku, który trzymał w kieszeni. Zwędził go chwilę temu, gdy właścicielka stała do niego plecami. Nie ma co się denerwować. Rozluźnił ramiona. Nie mogą nic mu udowodnić.
– Słuchaj, młody — zaczęła kobieta przyjaźnie. – Możemy załatwić to po dobroci, czyli oddasz to, co próbowałeś ukraść albo dzwonię na policję.
– Co?
– To, co słyszałeś — rzekła dosadnie studentka. – Widziałam, jak kradniesz jeden z kamieni przez witrynę sklepową…
– Oglądałem je tylko — chłopak cofnął się, a ręce schował głębiej w kieszeniach bluzy.
Adrenalina krążyła w jego żyłach. Nie mogła go widzieć! Nie było jej tutaj! Nie spodziewał się tego. Młoda kobieta szybko chwyciła go za prawą rękę. Pociągnęła go. Wyrwała jego rękę z kieszeni. Upuścił kamień, który uderzył o ziemię. Kryształ górski potoczył się prosto pod nogi starszej pani. Spojrzała na kamień, a potem na chłopca lekko zszokowana. Po chwili jej usta ściągnęły się w wąską kreskę. Widział, jak zmarszczyła brwi, podnosząc kamień z ziemi.
– Myślę, że policji spodoba się nagranie z kamer bezpieczeństwa — powiedziała studentka, puszczając rękę chłopaka. Szybko odskoczył od kobiety, masując obolały nadgarstek. Nie spodziewał się, że jakaś baba może mieć tyle siły w rękach.
– Ja…
– Zapomnimy o całej sprawie, jeśli już nigdy nie pojawisz się tutaj z koleżkami, zrozumiano?
Chłopak speszony kątem oka spojrzał na sprzedawczynię, a potem szybkim krokiem udał się do wyjścia. Przez szybę sklepową widać było jeszcze grupę chłopaków oraz niedoszłego złodzieja. Naśmiewali się z kolegi, odchodząc w stronę pobliskiego parku.
– Dlaczego jesteś taka nieostrożna? – zapytała Domasława, podnosząc kamyk z podłogi. – Miałyśmy szczęście, że uwierzył w atrapy. – dodała, podchodząc do regału. – Musimy wreszcie kupić prawdziwe.
– Ale kochanie, o co się gniewasz? – zapytała kobieta, wracając za ladę. – Przecież udało ci się zapobiec kradzieży.
– Nie zachowuj się, jakby nic się nie stało — studentka podniosła głos, podchodząc do swojej matki. – Nie możesz pozwalać się bezkarnie okradać.
– Ale mnie nigdy nie okradli, kochanie — odrzekła spokojnie sprzedawczyni. – Nie ma tu nic cennego dla zwykłych ludzi. A tamten kamyk sprzedałby jedynie za dwadzieścia złotych. – dodała, wyjmując spod lady ścierkę. – Wątpię, aby to powtórzył. Wystarczająco go nastraszyłaś.
– Kamery ułatwiłyby ci życie…
– Jak przejmiesz sklep, możesz zamontować — przerwała córce, wycierając blat z kurzu.
– Ile razy mam ci powtarzać, że nie chcę tu pracować?! – krzyknęła zdenerwowana Domasława. Już sama nie pamięta, jak wiele razy powtarzała matce, że nigdy nie przejmie od niej rodzinnego interesu. Młoda kobieta nie chciała pracować w miejscu, gdzie wszystko kłóciło się z jej przekonaniami. Duchy, upiory czy inne maszkary nie były już częścią jej życia. Wątpiła, aby jakikolwiek kamień mógł pomóc komuś z chorobą czy w szukaniu miłości. Karty nie przepowiadały przyszłości. Nie chciała okłamywać ludzi, a tym bardziej wyjść na jakąś wariatkę. Dość już się nasłuchała za dzieciaka. Studentka odwróciła się napięcie, kierując się w stronę drzwi. Nie chciała ciągnąć tej bezsensownej rozmowy. – Wrócę wieczorem.
Po pomieszczeniu ponownie rozbrzmiał dzwoneczek. Trzask drzwi, a potem cisza. Sprzedawczyni dalej patrzyła na zamknięte drzwi, gdzie parę minut temu zniknęła jej córka. Westchnęła ciężko.
– Kiedyś było to twoje marzenie.
Wyjęła z kieszeni małe, poszarzałe zdjęcie. Przedstawiało ono sklepikarkę, ale paręnaście lat młodszą. Trzymała ona na rękach kilkuletnią dziewczynkę, uśmiechniętą od ucha do ucha. Stara kobieta westchnęła ciężko, chowając zdjęcie. Musiała wrócić do normalności, mimo bólu jaki zadała jej córka. Kobieta dalej miała nikłą nadzieję, że przejmie rodzinny interes. Jako dziecko Domasława kochała się bawić w tym sklepie. Pomagać swojej matce oraz słuchać o magicznych właściwościach różnych przedmiotów. Uczyć się tego, czego powinna, a dzisiaj nie chciała nawet o tym słyszeć. Chciała, tylko aby jej mała córeczka była ze sobą szczera. Nie można się całe życie okłamywać. Nie da się wyrzec swojej prawdziwej natury. Stara kobieta musiała wrócić do swojej szarej codzienności. Poszła na zaplecze, gdzie znajdowały się kartony z nowymi książkami. Znalazła parę zniszczonych, które odłożyła na bok, a pozostałe ułożyła na półkach. W międzyczasie do sklepu przyszło paru klientów. Kobieta, która zamówiła parę książek o zielarstwie. Pewnego starszego pana, który poprosił o ziołową herbatkę na bóle kości. Staruszka, która szukała prezentu dla wnuczki. Po półgodzinnym debatowaniu na temat ochronnych kamieni wybrały bursztyn, jako miał dodać siły schorowanemu dziecku.
Pomogło jej to w zrelaksowaniu się. Lubiła to robić. Lubiła tę codzienność. Chciała też kiedyś podzielić się tym szczęściem ze swoją córką. Pokazać jej świat, który znają nieliczni.
Słońce chyliło się już ku zachodowi. Pora było zamknąć sklep. Kobieta zasłoniła okna stalowymi roletami oraz przekluczyła zamek w drzwiach. Mieszkanie jej i Domasławy znajdowało się na drugim piętrze. Aby się do niego dostać, wystarczyło użyć schodów na zapleczu albo wejścia od strony bocznej uliczki, które prowadziło prosto do mieszkania.
Kobieta wolnym krokiem poszła na zaplecze. Gdy znalazła się u szczytu schodów, usłyszała głośny huk. Potem ujrzała przed sobą wysokiego barczystego mężczyznę. Przemknęła jej tylko jedna myśl, że jej ostatnia rozmowa z córką to kłótnia.
2 thoughts on “Opowieść o Pewnym Cieniu – Roz. 2 „Codzienność””