– Jesteś pewien, że dacie sobie radę? – zapytała Elżbieta, ubierając swój płaszcz.
– Jak zawsze – powiedział Bogdan, czochrajac swojego wnuczka po czuprynie. Ten tylko się zaśmiał.
– Zajmę się dziadkiem mamo! – powiedział wesoło Kostek, obejmują nogę dziadka.
– Chyba ja tobą maluchu! – dziadek schylił się, podnosząc wnuczka na ręce. Przytulił się do niego.
– Eli, musimy się pośpieszyć – powiedział Artur, podając żonie maseczkę. Może w ich regionie powietrze było czyste, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
– Właśnie, przyda wam się dzień odpoczynku – powiedział spokojnie Bogdan, nie zwracając uwagi na Kostka, bawiącego się starym metalowym medalikiem. Nieśmiertelnik.
– Może moglibyśmy zostać i…
– Elżbieto – powiedział spokojnie Bogdan, przyglądając się swojej synowej. – Potrzebujecie dnia, aby się oderwać. Po prostu dobrze bawić, nie martwiąc się tą całą przeprowadzką.
– Skarbie, tata ma rację – dodał Artur, kładąc żonie rękę na ramieniu. Wiedział jak bardzo to wszystko przeżywała. Prawie każdej nocy musiał uspokajać swoją żonę. Przytulał ją, mówił, że wszystko będzie dobrze. Dadzą sobie radę. Wierzył w to całym sercem. Przygotowania szły naprawdę dobrze. Wszystkie rzeczy Kostka były już spakowane. Oni też już prawie skończyli. Dokumenty zabezpieczyli i dostarczyli tamtemu kapralowi. Dostali identyfikatory dla całej trójki. Starczyło jeszcze tyko spakować parę rodzinnych drobiazgów i koniec. Całe ich życie zdefiniowane do kilkunastu pudeł. Czy czuł, że go to przytłacza? Pewnie, ale nie mógł pozwolić, aby to go osłabiło. Był ojcem i mężem, a niedługo będzie jedynym filarem tej rodziny. Jemu też przyda się odpoczynek, chociaż na jeden dzień. Później już mogą nie mieć takiego luksusu. Ale to będą myśli na później. – Chodźmy. Grzegorz i Kasia na nas czekają.
Jakby na te słowa, dobiegł ich uszu klakson auta.
– Mamo, nie ładnie się spóźniać – skomentował Kostek, patrząc na nią tymi maślanymi oczkami.
– I jaki ty chcesz dać przykład naszemu synkowi? – dołączył się Artur, uśmiechając się zadziornie do żony. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ich maluch już snuje plany dotyczące zabaw z dziadkiem. Pewnie zależało mu, aby jak najszybciej stąd wyjść. Może trochę się obawiał w jakim stanie zastaną dom po powrocie, ale czy to na dłuższą metę miało jakieś znaczenie? Za tydzień o tej porze już ich tu nie będzie. Młody może poszaleć z dziadkiem. Byleby tylko niczego nie podpalili.
– Och, niech już wam będzie – powiedziała Elżbieta. Zachowywała się jakby szła na ścięcie, a nie na miły wypad na kręgle z przyjaciółmi.
– Eli, pamiętaj, aby włączyć zegarek – powiedział Artur, do żony, która zdążyła zniknąć za drzwiami. – Pa, miłej zabawy – mrugnął jeszcze do nich, zanim pobiegł za swoją żoną.
Bogdan nie czekał ani chwili dłużej. Spojrzał na wnuka, a ten na niego.
– Fort?
– Fort – kiwnął powagą chłopczyk.
…
Nie mógł wyjść z zachwytu jak wielki fort udało im się tym razem zrobić. Zwykle nie mogli ruszać poduszek z kanapy. Mama się o to ostatnio wściekła, ale dziadek mówił, że tym razem mogą. To ma być wyjątkowy fork. Taki którego nie zapomni, według słów dziadka.
– Specjalny fort – powiedział szeptem do siebie Kostek. Tak nazwał go dziadek. Oczka mu lśniły gdy tylko patrzył na ich dzieło.
Bazę stanowiła kanapa oraz regał. Rozwiesili na nich koce. Było tak wysoko, że Kostek nawet wyciagając ręce nie mógł go sięgnąć. Co innego jego dziadek. Poprzyklejał małe świecące gwiazdki. Wyglądało to jak nocne niebo. Mógł nawet znaleźć kilka konstelacji, które dziadek pokazywał mu w atlasie. Szkoda, że nie mógł ich zobaczyć na żywo. Niebo zawsze było takie ciemne. Brązowe, a w nocy takie mroczne. Dziadek mówił, że kiedyś było inaczej.
Mówił też, że niedługo sam zobaczy je na własne oczy. Nie bardzo rozumiał słowa dziadka, ale nie mógł się tego doczekać. Ale teraz co innego było dla niego najważniejsze.
Musiał ustawić resztę poduszek i jaśków na podłodze. To było jego bojowe zadanie od dziadka. Specjalnie wziął wszystkie poduszki jakie znalazł w domu, aby było im miękko i wygodnie. Rzucił poduszki na stosik. Dumny ze swojej roboty, wypiął pierś.
– Widzę, że wziąłeś nawet poduszki z sypialni swoich rodziców, co? – skomentował dziadek, wracając do salonu. W rękach niósł miskę pełną ciasteczek z kawałkami czekolady.
Kostek od razu podbiegł do dziadka, zgarnął jedno z ciastek. Jeszcze cieplutkie. Z zewnątrz trochę chupiące, a środek się rozpływał. Chociaż smakowały inaczej. Jakby były bardziej kremowe? Bardziej jakby czekolada była bardziej czekoladowa…
– Czo w nisz smeniles? – zapytał Kostek z buzią pełną ciastek. Dziadek tylko zaśmiał się.
– Wpierw przełknij, a potem mów. Jeszcze mi się tu udławisz, i co wtedy powiedzą twoi rodzice?
– Co w nich zmieniłeś? – zapytał jeszcze raz Kostek, jak uporał się z ciastkiem.
– A co nie smakują ci? – Bogdan zmartwił się trochę. Może jednak nie powinien tego dodawać.
– Nie – jego dziadek zmarszczył brwi. – Znaczy tak! – widzą coraz bardziej zmieszaną minę Bogdana, sam nie wiedział co ma już powiedzieć. – Zgubiłem się.
– To jak…? – dopytywał starszy pan. Jego wnuczek potrafił się czasem bardzo zakręcić.
– Smakują i to bardzo. Ale mają inny smak – powiedział Kostek biorąc kolejne ciastko i uważnie mu się przyglądając.
– A to dlatego, że dodałem prawdziwej czekolady! – powiedział dumnie dziadek. Kostkowi, aż oczy sie zaświeciły. To był jego pierwszy raz, gdy jadł prawdziwą czekoladę. Trudno było ją dostać, a jego dziadkowi udało się ją zdobyć. Jego dziadek był niesamowity.
– Spokojnie nikt ci nie ukradnie tych ciasteczek, w kuchni jest ich jeszcze sporo – powiedział, uśmiechając się lekko.
Uboje usadowili się w forcie, a miedzy nimi miska z ciasteczkami.
– Na czym to ja ostatnio skończyłem…
…
Karolina była na mnie bardzo zła, ale postanowiłem pójść za radą ojca. Dać jej czas. Mi zresztą też okazał się przydatny. Sam musiałem oczyścić głowę. Było naprawdę wiele rzeczy, którymi musiałem się zająć oprócz pakowania. Telefony od rodziny dawały w kość.
Nie wiem, które były gorsze. Ci wujkowie i ciotki, którzy gratulowali mi i gadali coś o tym, że wreszcie zmężnieję albo pójdę w ślady ojca. Początkowo próbowałem się odgrażać, że jestem wystarczająco męski. Wtedy Kostek krzyczał do telefonu, że muszę nabrać grubej skóry. Napędzał w ten sposób gadaninę po drugiej stronie.
Zrobiłbym wszystko, aby móc się rozłączyć, ale po pierwszym razie miałem dość. Trzy godzinny wykład o jaki to brak szacunku okazuję w ten sposób krewnym. Starczył mi jeden taki wykład i groźny wzrok matki, aby nie rozłączać się więcej.
Inne osoby dzwoniły, aby wyzwać mnie od największego idioty. Znajdowali przy tym najróżniejsze epitety od tych łagodnych do tych, które jakbym powtórzył to twoja matka umyłaby mi buzię mydłem.
Twoja matka to niesamowita i niezależna kobieta. Jestem pewien, że dałaby w kość niejednemu rosłemu mężczyźnie. Ale wracając, ci drudzy byli łatwiejsi do uspokojenia. Głównie takie przykre słowa pochodziły z emocji. Tego, że się martwili i czasem nie umieli wyrazić tego inaczej niż wyzywając mnie za głupotę. Zwykle starczyła rozmowa. Jedna ciotka popłakała się przez telefon. Podziękowałem jej za rozmowę. Mimo to, to niektóre rozmowy były pokrzepiające.
Dodatkowo pomagałem też ojcu na polu. Zwykle miał od tego pracowników, ale uznaliśmy, że trochę ruchu mi się przyda. Trenowałem koszykówkę, ale nigdy nie byłem tak sprawny jak mój ojciec. Przez większość życia pracował na roli, więc był w naprawdę dobrej kondycji. W szczególności, że od zdania matury nie trenowałem z drużyną. Może jakieś drobne mecze z Kostkiem, ale to nie to samo co porządny trening. Praca na roli z ojcem była równie jeśli nie bardziej męcząca niż trening.
Jako dzieciak latem pomagałem ojcu na polu, ale to była pestka patrząc na to co robiłem wtedy.
Praca na polu nie jest łatwa i patrząc na to teraz był to naprawdę pracowity okres w moim życiu. Potem jeszcze parę razy pomagałem ojcu, ale nigdy nie była to dla mnie stała praca.
Wstawałem razem z ojcem przed świtem. O tej porze o wiele łatwiej zbierało się warzywa czy owoce. Było o wiele chłodniej niż za dnia, więc mogliśmy pomóc w zbieraniu. Ojciec był już na nogach gdy wstałem z łóżka. Szybko się ogarnąłem, zbiegając ze schodów usłyszałem rozmowy w kuchni. Zaskoczyło mnie to. Myślałem, że rano spotkam się tylko z ojcem.
– Cześć, mamo – powiedziałem niepewnie. Nie myślałem, że spotkam ją tak wcześnie.
– Cześć skarbie – powiedziała do mnie roześmiana mama. Tata stał obok niej z kubkiem w ręku. Drugi miała ona. Od razu jak mnie zobaczyła podała mi go. – Dla ciebie.
– Dzięki – powiedziałem niemrawo, odbierając kubek. Kawa była jeszcze ciepła. Musiała zostać zaparzona chwilę temu.
– A teraz wybaczcie, niektórzy idą spać dalej – mama ziewnęła, przeciągając się. – Dobranoc.
Lekko zaskoczony przyglądałem się temu jak znika na schodach.
– Coś ty taki zaskoczony? – zapytał ojciec, a potem wziął duży łyk kawy.
– Nie myślałem, że będzie wstawać specjalnie dla nas,
– Naprawdę myślisz, że twoja matka wstała by specjalnie, aby zrobić ci kawę? – ojciec zaśmiał się. – Twoja mama robi to codziennie odkąd została moją żoną! – spojrzałem na ojca zaskoczony. Nie miałem o tym pojęcia. – A gdy ją spytasz dlaczego to robi, to powie zwyczajnie, że ją budzę, nie ważne, że sama zaczęła już wstawać w tym samym czasie, a nawet chwilę przede mną.
Nie miałem o tym bladego pojęcia. Nigdy nie zauważyłem, aby mama wstawała o tej porze razem z tatą. Chociaż za dzieciaka nigdy nie musiałem wstawać tak wcześnie. Nawet gdy jeździłem do liceum do sąsiedniego miasta, nie wstawałem o czwartej. Szybko dopiłem kawę. Pognałem do ojca pomóc mu w pracy.
Na zewnątrz czekał już tata z paroma swoimi pracownikami. Stali przy dwóch traktorach z przyczepionymi platformami sadowniczymi. Kojarzyłem ich, bo pracowali dla taty, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć ich imion. Chociaż to nie jest istotne. Nie było zbytnio czasu na uprzejmości, bo śliwki same się nie pozbierają.
Tamci dwaj mieli się zająć zbiorem jabłek. Nie mieliśmy wielkich sadów, chociaż zebranie samych śliwek zajmie nam kilka dni, nawet jeśli w kolejnych dniach mieli pojawić się inni pracownicy, aby nam pomóc. Usiadłem obok ojca w traktorze, a on wyjechał. Ustawił platformę przy drzewach i zaczęliśmy pracę. Podnieśliśmy ją za pomocą przycisku na odpowiednią wysokość. Nie było tu żadnej wielkiej filozofii, zrywaliśmy śliwki, a potem wkładaliśmy je do skrzynek. Śliwki były naprawdę dorodne, aż kusiło, aby jedną skosztować.
Mój ojciec jakby czytał mi w myślach.
– Przestań tak się na to gapić, tylko spróbuj – powiedział ojciec. – Jako dzieciak nie bałeś się z bratem podbierać mi śliwek.
Miał racje. Kostek często zabierał mnie do sadu ojca, skąd podkradaliśmy jabłka, gruszki, śliwki, czy wiśnie. Każde z nich było niesamowicie smacze. Soczyste. Mama mówiła, że to dlatego, że są skąpane w słońcu i dbano o nie z miłością. Nie wiem na ile to było trafne, ale żadne inne nie smakowały tak dobrze jak te z sadu ojca. Chociaż jak byłem dorosły wiśni już nie mieliśmy. Szpaki za bardzo dawały w kość, aby ojciec chciał dalej się tym zajmować.
Ze smakiem zjadłem śliwkę. Z chęcią zjadłym taką w tej chwili. Pamiętam jeszcze ten smak. Soczysta. Słodkia. A ciasta i konfitury jakie z nich powstawały były jeszcze lepsze. Moja mama robiła zawsze kilka słoików konfitur na użytek własny. Robiła je z jabłek i śliwek. Lubiłem jej w tym pomagać jak byłem w twoim wieku.
Wybieraliśmy z mamą kosz z najładniejszymi śliwkami, chociaż nietrudno było taki znaleźć. Czyściliśmy je, usuwaliśmy pestki, a pokrojone wkładaliśmy do takich dwóch wielkich misek. Zanosiliśmy je do kuchni. Mama przygotowywała cukier, cynamon i sok z cytryny. Dorzucała śliwki do garnka, a ja przynosiłem ze schowka słoiki oraz zakrętki. Ustawiałem je na stole, a mama nuciła piosenki z radia. Bardzo lubiłem tamte chwile. Mogłem być z moją mamą. Śmiać sie, rozmawiać, a do tego ten słodki zapach.
Ach, tak…
Przepraszam. Za bardzo odbiegłem od historii, co nie?
Mówiłem o zbieraniu śliwek. Nie zauważyłem, jak zrobiła się dziewiąta. Ojciec obniżył platformę. Znieśliśmy pełne skrzynie do przyczepy. Potem zjedliśmy śniadanie jakie ojciec przygotował rano.
– Jutro już sam będziesz musiał sobie zrobić kanapki – stwierdził ojciec, dojadając druga bułkę.
Pokiwałem głową, przeżuwając swoje śniadanie. Nie widziałem w tym problemu. Rozumiałem, że ojciec na początku traktował mnie ulgowo. Normalnie powinniśmy przez resztę dnia zrywać śliwki, ale zawieźliśmy zebrane owoce do chłodni, bo zaczynało być coraz cieplej. Cóż nie mogliśmy pozwolić, aby śliwki zaczęły się psuć.
Rozmawialiśmy z ojcem o planach na resztę dnia, gdy wracaliśmy traktorem do gospodarstwa. Byłem już zmęczony i mimo tego, że lato już się kończyło, to słońce naprawdę mocno grzało. Ale to był dopiero początek dnia, a czekały nas jeszcze zbiory warzyw oraz dostawy.
Przełożyliśmy skrzynie ze śliwkami do chłodni, jedną odstawiając na bok dla mamy.
Ojciec dał mi kluczyki do traktora z przyczepą, a on sam wsiadł do kombajnu. Nie mieliśmy wielkich pól. Całe gospodarstwo miało niespełna 10 hektarów. A pole marchwi było największe, chyba 2 albo 3 hektary miało. Praca na dwa dni roboty, ale ojciec powiedział, że my będziemy pracować do trzynastej albo czternastej, a popołudniu miliśmy zająć się dostawami..
Tata nie tylko był rolnikiem, ale też wynajmował maszyny rolnicze. Gdy wrócił z wojska, dogadał się z jednym kumplem, który miał chyba ze 100 hektarów. Często tam też przyjeżdżaliśmy, bo uznawałem pana Mieczysława za wujka. Wujek Mietek kupił kilka maszyn rolniczych za namową ojca, a on przekonał innych rolników, że taniej dla nich będzie wynajmować je od Mietka. Ojciec stworzył coś w stylu listy kontaktów, ustalał umowy, początkowo też zajmował się księgowością. Głównie na tym się dorobił.
Nie wspominam o wujku Mietku bez powodu, ponieważ po zebraniu marchwi, Wróciliśmy pełnym ciągnikiem do nas, aby posortować warzywa. Wiesz, chodzi o sprawdzenie, czy nie są jakoś uszkodzone albo niedojrzałe. Później przygotowaliśmy nasze auto dostawcze.
– Dzisiaj pojedziemy tym większym, ale ty będziesz brał tę małą furgonetkę. Bo niestety komuś nie chciało się zrobić prawa jazdy na większe pojazdy – skwitował ironicznie ojciec, poprawiając lusterka.
– Może już przestaniesz, co? – powiedziałem lekko urażony. Wiedziałem dokładnie do czego to zmierza.
– Nie, to idealnie pokazuje, jak zaniedbujesz pewne rzeczy – stwierdził ojciec tym swoim wyniosłym tonem.
– Naprawdę muszę wysłuchiwać teraz wykładu?
Ojciec milczał przez dłuższą chwilę, prowadząc auto. Odezwał się dopiero jak podjeżdżaliśmy do sklepu pani Iwony.
– Masz rację, wykład nic nie przyniesie, bo mleko już się rozlało – powiedział ojciec, wyłączając auto. – A ty jakoś dobrze sobie z tym radzisz.
Wysiadł z auta. Poszedłem w jego ślady, w końcu skrzynie same by się nie wyładowały, a Pani Iwona czekała na świeży towar. Daliśmy jej kilka skrzynek warzyw oraz owoców i jechaliśmy do kolejnych. Do jeszcze jednego sklepu w drugiej wsi, paru klientów indywidualnych oraz pobliskiej szkoły. Pamiętam zadowolone twarzy tych ludzi jak dostarczaliśmy im warzywa. Zawsze byli tacy uśmiechnięci. Najbardziej z pracy u ojca lubiłem dostarczać towar. I na tym zwykle ojciec pozwalał mi skończyć robotę.
Zwykle wtedy nie miałem już sił na nic. Pierwszego dnia położyłem się na łóżku po wzięciu prysznica i od razu odpłynąłem. Było jeszcze jasno, a ja przespałem cały dzień. Obudził mnie dopiero ojciec jak zbierał się do roboty. Nieźle się ze mnie uśmiał. Kolejne dni wyglądały dla mnie podobnie. Wczesna pobudka. Zbieranie owoców, potem praca na polu i dostawy. Tylko popołudnia się różniły. Czytałem ksiażki, albo grałem w gry na konsoli. Niewiele ciekawego się działo.
Tak minął mi tydzień. Potem wróciła Karolina. Jeden z kilku najpiękniejszych dni mojego życia, chociaż na taki się nie zapowiadał. Wstałem rano lekko obolały. Od kilku dni miałem zakwasy od pracy. Ojciec mówił, że to normalnie na początku, a z czasem człowiek się przyzwyczaja. Ale to nie znaczy, że mnie to nie męczyło. Zrywaliśmy ostatnie śliwki z sadu, a w kolejnych dniach mieliśmy pomóc reszcie przy zrywaniu jabłek.
– Dzień dobry
Rozległy się cichy nieśmiały głos za naszych pleców z dołu. Zamarłem. Czułem się… Jakby to opisać. Chyba przytłoczony. Zdezorientowany. Powoli odwróciłem się w jej stronę. Stała tam. Przed platformą z lekko zadartą głową. Nie wiedziałem, jak mam się czuć. Być szczęśliwym, bo wreszcie mogłem ją zobaczyć. Czy może zacząć rozpaczać, bo przyszła ze mną zerwać. Miecz Domoklesa wisiał nad moją głową i nie wiedziałem, czy Karo chce mi go spuścić na głowę. Jedynym sposobem było z nią rozmawiać, bo gorsze od zerwania, była tylko ta niewiedza.
Spojrzałem na ojca i nie zdążyłem powiedzieć słowa.
– Dobra, idźcie porozmawiać.
Od razu zszedłem z platformy, naprzeciw Karoliny. Wyprostowałem się, otrzepując z kurzu. Spojrzałem w jej oczy. Tak piękne, skupione na mnie.
– To… może się przejdziemy? – zaproponowałem niemrawo. Chciałem dać jej trochę prywatności, nawet jeśli kręcili się wokół nas ludzie. W końcu nie tylko ja i tata zbieraliśmy śliwki.
Szliśmy razem w ciszy. Obok siebie krok w krok. Zabrałem ją do części sadu, gdzie nie powinno już być nikogo.
– To… dawno się nie widzieliśmy – zacząłem, przystając przy jednym drzewie. Stanie w pełnym słońcu było zbyt męczące.
– Ja… potrzebowałam czasu – zaczęła Karolina, nie patrząc mi nawet w oczy. Zdawała się lekko przestraszona.
– Nie dziwię się. Powiedziałem ci wtedy wiele rzeczy i sam musiałem je poukładać – powiedziałem, przesuwając dłonią po włosach. – Znaczy… Dalej je układam.
– Też musiałam przemyśleć parę kwestii. Z dala od wszystkiego – powiedziała Karolina, a potem westchnęła.
Przeszedł mnie dreszcz. Widok jej z czymś się zmagającej był okropny. Chciałem jej jakoś pomóc, ale nie wiedziałem jak. To ona przybyła tu z taką a nie inną decyzją. Cóż, żeby było jasne. Byłem święcie przekonany, że Karo chce ze mną zerwać. Zdawało mi się to logicznym posunięciem. Nie wiadomo było ile tak naprawdę czasu spędzę w wojsku. Na pewno rok, ale co potem? Czy w między czasie nie dostanę powołania albo mnie gdzieś nie wyślą?
Zamknąłem oczy. Wziąłem głęboki wdech.
– Karolina, wiem, że zerwania są trudne
– Ożenisz się ze mną?
Powiedzieliśmy to równocześnie. Obydwoje patrzyliśmy na siebie zaskoczeni. Karolina klęczała przede mną, a ja patrzyłem na nią i pierścionek, który trzymała w dłoniach.
– Chcesz ze mną zerwać? – zapytała Karolina, marszcząc brwi.
– A ty się ożenić?! – spytałem, ją siadając obok. – Nie odzywałaś się. Myślałem, że chcesz to skończyć, bo idę do wojska. Że jesteś zła
– Jesteś durniem – skwitowała Karo, gdy skończyłem gadać. – Potrzebowałam chwili, aby to przemyśleć. – Wrzasnęła zirytowana Karolina. – Bo wszystko co zrobiliśmy spełzło na niczym, bo byłeś debilem – powiedziała, pstrykając mnie w czoło.
– Ała – powiedziałem, rozmasowując czoło. Miała rację. – Przepraszam.
Nie miałem jej nic więcej do powiedzenia. Słowa i tak nie ukazałyby mojego żalu. Karolina podkuliła nogi pod brodę.
– Na początku byłam zła. Nie na ciebie, ale bardziej na sytuacje – zaczęła. Przechyliła lekko głowę, aby katem oka na mnie patrzeć. – Zdałam sobie sprawę, że nie ważne co zrobiliśmy oni i tak wysłaliby ci to powołanie. I tak by cię zabrali – odwróciła głowę, chowając ją. – Dlatego uznałam, że nawet jeśli wyjedziesz to wrócisz. Nie chciałam się też rozstawać. Dlatego wyszłam z takim pomysłem. I tak planowaliśmy wspólną przyszłość, więc dlaczego nie oświadczyć się teraz?
W sumie miała trochę racji. Tylko, że mieliśmy inne plany. Inaczej to wszystko miało wyglądać. Ale na niektóre rzeczy nie mamy takiego wpływu jakbyśmy chcieli. Karo miała rację. Nie ważne co myśmy zrobili, i tak by mnie powołali. Znaleźli by dla mnie jakieś inne miejsce, bo oni byli wtedy bardzo zdesperowani. NIe trudno im się dziwić, patrząc po tym co było dalej.
Kochałem Karolinę. Nie chciałem się z nią rozstawać, ale też nie chciałem jej do niczego zmuszać. Nie chciałem wiązać jej ze sobą na siłę. Powiedziałem jej to. A ta tylko się roześmiała.
– Czasem to serio jesteś niedomyślny – powiedziała. Uśmiechnęła się. – Chcę się z tobą ożenić. Być twoja żona i chcę ciebie za męża. Nie ważne, gdzie będziemy chcę być twoja – powiedziała Karolina, wyciągając w moją stronę pierścionek. – Chyba, że ty zmieniłeś zdanie.
…
– Raczej wiadomo co tata wtedy powiedział – powiedział Andrzej, zaglądając do fortu.
– Tata – powiedział Kostek, zaskoczony. Od razu rzucił się na swojego ojca.
– A ze mną to się nie przywitasz? – zapytała Elżbieta, również wchodząc do fortu. Chłopiec od razu rzucił się na jej szyje. Oboje wtulili się w siebie.
– Niezły zamek tu zbudowaliście – Andrzej rozglądając się po budowli z poduszek i mebli. – Tak dużego to ja jeszcze nie widziałem.
– To prawda, postaraliście się – zawtórowała mu Karolina wciąż trzymając swojego synka. – Widzę też, że zrobiłeś swoje ciastka – wzięła jedno z talerza.
– Przynajmniej już wiem, bo co chciałeś tę czekoladę – również poczęstował się ciasteczkiem. – Jezu, jak dawno nie jadłem czekolady – powiedział zjadając całe ciastko.
– Spokojnie, nigdzie nie uciekną – powiedział Bogdan, podsuwając synowi talerz z ciastkami. Była ich jeszcze cała góra.
– Wiem, ale to wynagradza trudy z jakimi je zdobyłem – wziął kolejne ciastko, ale tym razem nie zjadł go w całości.
– Tylko odebrałeś paczkę od Pawła – powiedziała Elżbieta przewracając oczami. – I to tylko dlatego, że nie miał czasu sam do nas przyjechać.
– Ale musiałem załatwić przepustkę na wyjazd do innego miasta! – tłumaczył się Andrzej.
– Którą zawsze dostaniesz z racji nazwiska – dokończyła Elżbieta, szturchając swojego męża w ramię.
– Co to znaczy z racji nazwiska? – spytał Kostek, przypatrując się swojej mamie.
– To, że dużo ludzi mnie zna i dzięki temu twój tata może niektóre rzeczy załatwić szybciej – wyjaśnił Bogdan, samemu biorąc ciastko. Cały czas opowiadał historię, więc nie miał nawet czasu ich spróbować. Kawałki czekolady, aż rozpływały mu się w ustach. Tak pełne smaku. Wyraziste.
– Dziadku? – Bogdan spojrzał na Kostka. – Co było dalej? Po tym jak babcia ci się oświadczyła.
– A co mogło? Zgodziłem się – powiedział staruszek z lekkim uśmiechem. – Jak mógłbym się nie zgodzić?
– To wzięliście ślub za nim wyjechałeś? – dopytywał zaciekawiony chłopiec.
– Nie, nie zdążylibyśmy. W kilka tygodni nie zorganizuje się ślubu. Poza tym nie miałem pieniędzy, a nie chcieliśmy wykorzystywać naszych rodziców. Uznaliśmy, że weźmiemy go za dwa może trzy lata jak już znajdę pracę po powrocie z wojska – kontynuował Bogdan, a jego wzrok zdawał się oglądać wydarzenia z przeszłości. Był jakby rozmarzony.
– To co robiłeś zanim musiałeś wyjechać? – dopytywał chłopiec. Jego rodzice oparli się o kanapę, przysłuchując się ich rozmowie. Nie chcieli im przerywać.
– Liczył się każdy dzień. Dla mnie i dla Karoliny. Chcieliśmy spędzić razem tyle czasu razem ile mogliśmy. Rano pomagałem ojcu w gospodarstwie, a wieczory z Karoliną. Mój brat żartował, że staliśmy się jeszcze bardziej nierozłączni, a nie przeczuwał, że jest to możliwe. A potem wyjechałem.
Nastała cisza. Kostek wpatrywał się w swojego dziadka, czekając na ciąg dalszy opowieści. Tylko, że Bogdan milczał, a Kostek był zbyt mały, aby zrozumieć dlaczego. Nie widział żalu, czy smutku w oczach swojego dziadka. Andrzej i Elżbieta już tak. Spojrzeli sobie w oczy, rozumiejąc, że Bogdan nie ma sił opowiadać tej części historii. Sielanka już się skończyła. Kolejne części opowieści będą gorzkie z kilkoma chwilami wytchnienia. Ta opowieść mogła poczekać jeszcze jeden dzień.
– Hej, a co powiesz na mały maraton filmowy? – zaproponował Andrzej, odciągając uwagę swojego syna.
Pomogło. Konstanty od razu zainteresował się filmem. Elżbieta pomogła odsłonić telewizor zakopany w kocach. Bogdan spojrzał z wdzięcznością na swojego syna. Usadowili się wszyscy obok siebie, oglądając film jaki wybrał Kostek.