Site Overlay

Krzysztof Piersa. Autor, Pisarz, Terapeuta – Rozmowy z…

Krzysztof Piersa z wykształcenia politolog i dziennikarz. Z zawodu terapeuta do spraw uzależnień.

„Komputerowy Ćpun” to jego pierwsza książka wydana w 2015 roku, która skierowała go tam, gdzie jest teraz. Na swoim koncie ma też takie pozycje jak „Trener Marzeń „(2017 r.), pierwszą książkę fantasy „Kosmiczne Bobry i Zemstę Księżycowej Szarańczy” (2019 r.) oraz jego najnowszy poradnik „Złota rybka w szambie. Jak pokonać uzależnienie od smartfona i internetu?” (2020 r.).

Jest to osoba, która wbrew przeciwnością i zapowiedziom innym żyje z pisania. A wokół siebie rozsiewa pozytywną atmosferę, która motywuje do spełniania swoich pasji.

DodoDan: Od jak dawna zajmuje się Pan pisaniem?

Krzysztof Piersa : Właściwie od zawsze. Zawsze mnie ciągnęło w stronę pisania. Jak byłem dzieciakiem to pisałem jakieś opowiadania. Jeśli dobrze pamiętam to jak miałem 14/15 lat pisałem opowiadania fanfiction w świecie Fallout’a. Na poważnie zająłem się pisaniem na studiach. Powiedziałbym tak po politologii doszedłem do wniosku, że za szczególnie nie da się żyć z politologii. Nie są to studia zapewniające konkurencyjność na rynku zawodowym. Zawsze mnie ciągnęło w stronę dziennikarstwa. Słyszałem też, że nie da się żyć z pisania, więc lepiej iść w stronę dziennikarstwa, więc skierowałem tam swoje kroki. Można powiedzieć, że od czasu studiów pracowałem już jako dziennikarz w telewizji, w portalach internetowych i tak to się zaczęło. Już na studiach dużo pisałem jako dziennikarz, a potem pojawiły się książki. To było chyba w 2015. Jeśli dobrze pamiętam pierwsza książka „Komputerowy Ćpun”, a potem już poszło z górki.

DodoDan: Pisał pan wcześniej jakieś opowiadania. Czy one się gdzieś wcześniej pojawiały zanim wydał pan „Komputerowy Ćpun”, czy pojawiały się gdzieś pana opowiadanie czy to po prostu było napisanie książki bez takiego wcześniejszego pokazania swoich dzieł.

Krzysztof Piersa: Jeśli dobrze pamiętam taką fajną publikacją było opowiadanie na Portelgeist. To była jedyna taka moja publikacja, która przeszła gdzieś przez redaktorskie sito na zasadzie, że musiałem wysłać tekst ktoś to ocenił i powiedział OK. To się nadaje do publikacji. Miałem chyba 18 albo 19 lat. Publikowałem też na Forum Nowej Fantastyki i chyba gildii.

Jeśli dobrze pamiętam gildia.pl. Brałem też udział w konkursach literackich. Żadnego konkursu nie wygrałem. Nawet wyróżnienia nie dostałem. Pisałem głównie do szuflady i gdzieś tam do Internetu, jakieś forum Warhammer 40.000 jeśli dobrze pamiętam, ale tak to nie miałem publikacji np. Nowej Fantastyce w czasopiśmie. Można powiedzieć, że na żywca wyszedłem z „Komputerowym Ćpunem” i z innymi książkami.

DodoDan: Jest pan terapeutą od spraw uzależnień, prawda?

Krzysztof Piersa : Zgadza się.

DodoDan: Jak pański zawód przełożył się właśnie na pisanie „Komputerowego Ćpuna”?

Krzysztof Piersa : Przełożył się dość mocno. Napisałem „Komputerowego Ćpuna” zanim jeszcze zostałem terapeuta, więc można powiedzieć „Komputerowy Ćpun” jest na żywca spowiedzią osoby uzależnionej. Strasznym echem to się odbiło, bo w 2015 to żadnego stanowiska nie było w sprawie istnienia uzależnienia od gier komputerowych. Spotkałem się ze straszną falą hejtu od graczy. Mówiono, że szukam rozgłosu. Szukam dziury w całym, że nie ma czegoś takiego jak uzależnienie. Kolejny zblazowany terapeuta, który próbuje sobie zrobić karierę na tych biednych pokrzywdzonych grach komputerowych. Miałem mocno pod górkę kiedy zacząłem jeździć z „Komputerowym Ćpunem”.

Doszedłem do wniosku, że chcę zrobić studia terapeutyczne, żeby to troszeczkę usystematyzować. Troszeczkę pomóc, bo strasznie dużo się do mnie zgłaszało osób na terapię, po jakieś porady. Mówiłem prosto z mostu, że ja nie jestem w stanie zająć się terapią, bo nie mam po prostu terapeutycznego wykształcenia.

Poszedłem w tym celu na studia.

Czy mi to rozwinęło horyzonty? Jeśli chodzi o uzależnienie od gier komputerowych. Powiem uczciwie nie. Z technicznego punktu widzenia jak wygląda terapia, a jak się podchodzi do pacjenta to już tak.

Dowiedziałem się też, że wszystkie uzależnienia są bardzo podobne. Właściwie dla terapeuty nie ma różnicy, czy mamy alkoholika, czy graczholika. Z psychologicznego punktu widzenia to jest praktycznie to samo. Przeraża mnie do tej pory jak mały zasób wiedzy mają terapeuci, jeśli chodzi o Internet, czy gry komputerowe.

W ogóle łapię się na tym, że kiedy rozmawiam z graczami to muszę pokazywać tę złą stronę. Mówić „ok, gry są fajne, można pograć, ale jest jeszcze ta zła strona.”

Z kolei jak rozmawiam z terapeutami, z rodzicami to bardzo często muszę im tłumaczyć, że gry owszem, potrafią uzależnić, ale jest jeszcze ta dobra strona. Można powiedzieć, że to takie przeciąganie liny z jednej na drugą stronę. Staram się trzymać ten złoty środek.

DodoDan : Rozumiem, czyli prawdę powiedziawszy myślałam, że było odwrotnie. Myślałam, że najpierw został pan terapeutą, a potem napisał „Komputerowego Ćpuna”, a było odwrotnie. Co dało panu tak naprawdę napisanie „Komputerowego Ćpuna”? Czy rozjaśniło jakieś tematy? To była pana pierwsza książka. Co ona zmieniła w pana życiu?

Krzysztof Piersa: Po pierwsze była takim zamknięciem rozdziału. Takim, że ten temat uzależnienia jest w moim przypadku wyjaśniony, że już sprawuje kontrolę. Mogę pomóc komuś innemu. Przekazać tę historię dalej, że może ktoś skorzysta dzięki temu.

Co dało mi jeszcze? Strasznie dużo wiedzy. Sam dużo grałem, ale jak jechałem do szkół, spotykałem 10-latków/11-latków, którzy mówią, że grają do trzeciej w nocy  albo do czwartej. Potrafią wydać średnio 600 złotych miesięcznie na mikropłatności, żeby mieć skórki w Fortnite. To dopiero mi oczy otworzyło.

To był wszechświat, którego nie znałem. Ciekawi mnie też to jak młodzież reaguje na spotkania, bo młodzi zawsze się spodziewają zblazowanego terapeuty. Myślą, że przyjdzie gościu powie, że gry są złe. Spalcie telefony. Spalcie komputery. Wyjdźcie na dwór, bo tam jest piękna pogoda, a tu przychodzi gościu, który też zna te gry. 

Też mnie zawsze zdziwił, taki brak wiedzy terapeutów. Rozmawiam z terapeutami i wchodzę na Gamingową nomenklaturę. Na temat e-sportu, na temat typów gier komputerowych, że są RTS-y,  RPG’i i, że są strzelanki. I już widzę jak terapeuta bardzo często traci rozeznanie. Coraz więcej mamy terapeutów takich, którzy znają świat gier komputerowych, ale jeżeli terapeuta go nie zna, to mamy sytuację, w której przychodzi alkoholik do terapeuty i alkoholik musi tłumaczyć, czym jest piwo, i czym jest wódka. Czym się wódka od piwa różni.

Jeżeli nie ma współpracy, jeżeli mamy rozmawiać z 12 latkiem, który nie wierzy w to, że jest uzależniony to jeżeli on nas zagnie wiedzą to mamy kontakt spalony.

 On ma 10 argumentów na nasz jeden. 

Bałem się takiego swoistego zaszufladkowania, że zawsze będę autorem wyłącznie od „Komputerowego Ćpuna„ że to będzie ten uzależniony i nic więcej nie napisze.

Na szczęście jakoś tam ta inna literatura też gdzieś się przewija. 

Czasami z jednej strony widzę, że zaprasza się mnie jako specjalistę. „Gościu opowiedz nam o grach komputerowych jak to faktycznie wygląda.” Czasami widzę z kolei polowanie na tragedię. Na zasadzie, „a więc był pan uzależniony. Czy to było straszne? Czy chciał pan zabić swoich rówieśników, bo grał pan w GTA5?”

W tę stronę też potrafiły iść wywiady. Przyznaję. Była mocna przeprawa przez tę książkę.

DodoDan: Czy łatwiej się panu pisało po zdobyciu doświadczenia z „Komputerowym Ćpunem” kolejny poradnik?

Krzysztof Piersa: Dużo łatwiej mi się pisało. Rybka to była wypadkowa spotkań autorskich, bo bardzo szybko kiedy wydałem „Komputerowego Ćpuna” biblioteki i nauczyciele zaczęli mnie prosić, czy mógłbym opowiedzieć jeszcze o Internecie. No i siłą rzeczy ten temat się bardzo szybko gdzieś tam wiązał, ponieważ świat gier komputerowych, świat Internetu są dość mocno powiązane, więc chcąc nie chcąc szybko zacząłem zgłębiać ten temat. Sam zresztą żyję w Internecie. Można powiedzieć wychowałem się w Internecie. Podchodząc do Rybki było już dużo prościej.

Miałem jednak ten sam problem co z „Komputerowym Ćpunem”. Na zasadzie to, co dla mnie wydaje się oczywiste, już w tym momencie dla laika potrafi być całkowicie niezrozumiałe. Przykładowo dla mnie będzie oczywiste, że istnieje hejt w Internecie. Można zrobić memy na temat drugiej osoby. Ale w tym momencie redaktor mnie zapytał: „ale co to znaczy, że można zrobić memy na temat drugiej osoby?”.  To teraz trzeba dokładnie wytłumaczyć. Dla osoby, która nie żyła w Internecie. Musiałem umieścić na  końcu nawet słownik. Nazwałem go pamiętam FAQ. Na co redaktor mnie spytał, co to znaczy FAQ, bo to są słowa z nomenklatury Internetu.

DodoDan: Pan głównie pisał poradniki. Co sprawiło, że zainteresował się pan pisaniem fantastyki?

Krzysztof Piersa: Ta fantastyka zawsze gdzieś tam we mnie siedziała. Marzyłem o pisaniu fantastyki.

Poradniki powiedziałbym urodziły się przypadkiem. Powstały z potrzeby serca na zasadzie – chciałbym żebym jak miałem 13 lat spotkać gościa, który by powiedział: „Słuchaj nie graj tyle na kompie zamiast tego pisz książki fantastyczne, maluj figurki. Rób cokolwiek innego, bo granie zniszczy ci życie”.

 Skoro ja nie znalazłem takiej osoby to chciałem być taką osobą, którą kolejne pokolenie może spotkać.

A pisanie fantastyki to było zawsze gdzieś tam moje wewnętrzne marzenie. Chciałem napisać taką epicką powieść. Chciałem napisać niesamowitą historię na miarę Gwiezdnych Wojen, na miarę Władcy Pierścieni, żeby to poszło w świat.

DodoDan: Jak długo wykluwał się pomysł na pana książkę fantasy na „Kosmiczne Bobry i zemsta księżycowej szarańczy”?. Jak długo trwało samo przygotowanie do pisania?

Krzysztof Piersa: Strasznie długo muszę powiedzieć. Za bobry zbierałem się chyba jeszcze przed „Komputerowym Ćpunem”. Pamiętam, że na studiach dziennikarskich pisałem na zajęciach. Rozpisywałem sobie świat kosmicznych bobrów. Gdzieś tam jeszcze mam te notatki. Pamiętam nawet jak wykładowca przyłapał mnie, że tu prowadzi wykład, a ja sobie rozpisuje historię Mik-Maka. Ale nie postawił mi dwójki. Na szczęście.

Tak jak sobie później gdzieś tam liczyłem to ok. 4 lata pracowałem nad tą książką. Ale nie dlatego, że pracowałem dzień i noc ponieważ, to było skomplikowane. Zdaje sobie sprawę, że ja się strasznie tego bałem. Strasznie bałem się podejść do tematu. Wcześniej wypuściłem „Komputerowego Ćpuna”, wcześniej wypuściłem „Trenera marzeń”. Wcześniej napisałem w międzyczasie obyczajową książkę, która nigdy nie ujrzała światła dziennego. Dopiero później zabrałem się za bobry, bo bałem się, co będzie jeśli to się nie spodoba, a to jest moje marzenie.

A co jeśli nie uda się, co jeśli z tym uderzę i nie wyjdzie? Wszystkie działa wystrzelą i pudło. Nie ma nic. I co ja w tym momencie zrobię? Ta myśl sparaliżowała mnie.

„Liceum ogólnomagiczne” napisałem raptem w trzy miesiące. W marcu zacząłem w czerwcu skończyłem. Teraz też wiem, że nie miałbym problemu z napisaniem drugiej, trzeciej, czwartej części.

Ten strach przed tą szufladą paraliżuje pisarzy. Widzę to po prostu na całych forach internetowych. Ludzie wolą napisać książkę jeszcze raz, bo boją się tego zmierzenia się, że wyślę książkę do wydawcy i nie zostanie nigdy opublikowana.

DodoDan: Czyli można powiedzieć że bobry był takim dużym skokiem w pana karierze pisarskiej. Nie miał pan podobnych lęków przed „Komputerem Ćpunem”? Skoro ona była tak naprawdę pana debiutem pisarskim?

Krzysztof Piersa: Miałem straszne lęki przy „Komputerowym Ćpunie”, jednak wynikały z czegoś innego. Z bobrami to jest fantastyka i była trochę zmiana klimatów. Bardziej bym się bał pewnie jakbym napisał erotyk. To by mogło rzutować gdzieś tam na moim wizerunku. Ale z „Komputerowym Ćpunem” bardziej bałem się takiej odpowiedzi społeczeństwa, która zresztą i tak nastąpiła. Kiedy opublikowaniem „Komputerowego Ćpuna”,

A jak to ty byłeś uzależniony? Przecież my nigdy nic nie wiedzieliśmy.

To gdzie byli rodzice?

Strasznie się dostało mojej rodzinie za to, że jak to on mógł być uzależniony?

Tego się najbardziej bałem, że ten spokój rodzinny zostanie zakończony z tego względu, bo wywlekałem swoją historię na wierzch.

Problem z bobrami już taki nie był. Mówiłem też często na spotkaniach autorskich, że marzyłem o pisaniu fantastyki. Chciałem napisać fantastykę, więc jak mogłem pokazać już tę książkę gotową. To już takiego uderzenia zwrotnego nie było. Nawet przy rybce nie było już takiego uderzenia, bo rybka to już był dodatkowy krok na tej samej drabinie, co „Komputerowy Ćpun”. Nawet jak teraz napisałbym kolejny poradnik, to też gdzieś tam już się odkłada i fantastyka też by się gdzieś tam odłożyła. Podejrzewam, że jakbym napisał obyczajówkę, czy jakiś thriller to by pewnie mogło gdzieś tam też zamieszać.

Pewnie byłbym wtedy bardziej postrzegany jako pisarz-pisarz, a nie jako pisarz-terapeuta-autor poradników, bo to też różnie jest postrzegane w środowisku.

Ale pożyjemy zobaczymy.

DodoDan: Wspomniał pan, że próbował pan napisać obyczajówkę. Czy mógłby pan opowiedzieć o tym coś więcej?

Krzysztof Piersa: Jasne. Napisałem obyczajówkę „Dziennik porzuconego faceta”. To była taka męska wersja Dziennika Bridget Jones. Dlaczego to napisałem? Właściwie to teraz już nie pamiętam po co. Chciałem chyba taką lekką powieść napisać. Taką, żeby to poszło w świat. Czemu ja tego nigdzie nie wysłałem? W sumie chyba beta readerzy powiedzieli, że strasznie dużo pracy nad tą książką by jeszcze było. Tak jakoś zostawiłem ten temat, ale chciałbym wrócić do obyczajów. Chciałbym napisać obyczajówki, które byłyby w temacie troszeczkę około terapeutycznym czyli np. hikikomori. Chciałbym napisać coś o graczach. Jak wygląda życie graczy. Życie youtuberów, e-sportowców może troszeczkę patologie graczy, ale jednocześnie z czym borykają się dzisiaj.

Do tej obyczajówki gdzieś tam cały czas też mnie ciągnie.

DodoDan: Rozumiem. Moim zdaniem temat bardzo interesujący. Na taką książkę, szczerze powiedziawszy jeszcze nie natrafiłam. Dowiedziałam się, że jest pan dysortografem i dyslektykiem. Jak to wpływa na pański proces pisarski?

Krzysztof Piersa: Na sam proces pisarski praktycznie w ogóle nie wpływa. Na szczęście mam w Wordzie sprawdzanie błędów ortograficznych. Redaktor zawsze grzmi na mnie, że interpunkcja szaleje.  Interpunkcja po prostu nie ma dla mnie zasad.

Niejednokrotnie dostaję gdzieś tam powiadomienia od rodziny. Zwłaszcza od mamy, że gdzieś tam na Facebooku strzeliłem błąd, jeszcze zanim zdążyłem sam sobie przeredagować. Dużo słyszałem w liceum, że jak ja mogę pisać książki, skoro ja z dyktanda dostaję dwójkę albo jedynkę.

Jak mogę zostać pisarzem skoro nie czytam lektur? Skoro jestem dyslektykiem?

Mam kiepskie pismo. Gdzieś tam jest takie przełożenie, że jak masz ładne pismo to się interesujesz językiem polskim i możesz zostać pisarzem.

DodoDan: Czyli nie uważa pan, że to pana w jakikolwiek sposób ogranicza?

Krzysztof Piersa: Nie, absolutnie nie. Jeśli dobrze pamiętam Andrzej Pilipiuk. Autor chyba czterdziestu czy sześćdziesięciu książek w tym momencie bestsellerowej „Kroniki Jakuba Wędrowycza” jest dyslektykiem/dysortografikiem. Skoro jemu nie przeszkadza to w pisaniu, to dla mnie to jest po prostu wymówka.

DodoDan: Rozumiem. Wspomniał pan także o liceum, o tym że  nauczyciele odnosili się do tego, że skoro pan ma dysleksje to nie może pan pisać. Czy mógłbyś pan się do tego odnieść. Czy był taki moment, że rzeczywiście uznał pan, że oni mają rację, że pisanie nie jest dla pana?

Krzysztof Piersa: Przyznam, że strasznie mnie to motywowało. To był mój taki główny motor napędowy. Przez pierwsze,  chyba 5 może nawet 8 lat po opuszczeniu liceum. Myślałem, że udowodnię im, że się mylą. Pamiętam, że to był mój taki naprawdę srogi motywator. Wrócę do tej szkoły i wrócę jako gwiazdor. Wrócę jako bestsellerowiec. Jako pisarz udowodnię im, że się mylili, że stać mnie na więcej.

To była taka niezdrowa motywacja. To jest tzw. motywacja negatywna. Udowodnię im, że się mylą. Ale to mi dawało paliwo do tego, żeby pracować do późnej nocy. Wstawać rano jak już myślałem, że nie dam rady się podnieść, że nie dam rady dalej próbować. To była myśl, która mnie podnosiła. Jeszcze nie mogę się poddać, bo jeszcze nie udowodniłem tym ludziom, że mogę osiągnąć sukces. Paradoksem jest to że kiedy wydałem już pierwszą książkę, drugą książkę, trzecią książkę, gdzieś tam nawet się zbliżałem do dziesięciolecia klasy licealnej i mieliśmy się spotkać.

W ogóle nie zależało na spotkaniu się z tymi ludźmi. Ja połowy z nich w ogóle nie pamiętam. W tym momencie, gdzieś tam widziałem zdjęcia to ledwo ich rozpoznałem. Co po niektórych nazwisk nie kojarzę w ogóle.

Ta motywacja, żeby im to udowodnić. Dziś się rozmyła. Mnie w tym momencie zaczęło dużo bardziej motywować pokonanie swoich rywali.  Ludzie, którzy mi imponowali swoimi wynikami. W przypadku fantastyki na przykład Michał Gołkowski czy Jakub Ćwiek.

Teraz moją motywacją było dorównanie tym ludziom. Pokonanie ich, jeśli chodzi o nakłady, czy o wartość historii. Motywacja, żebym udowodnił w swoim rodzinnym mieście, że potrafię. To jakoś wyparowało po drodze, ale strasznie długo mnie to bolało. Strasznie długo gdzieś tam to była taka motywacja – udowodnię im, że się mylą.

DD: Rozumiem. A czy to uświadomienie sobie zmiany tej motywacji negatywnej na pozytywną  wpłynęła na pana pisanie?

KP: Wpłynęła. Mam wrażenie, że mniej zacząłem w literaturze panchować, czyli przestałem też atakować tych innych ludzi. Mam wrażenie, że jak zaczynałem swoją karierę pisarską to byłem troszeczkę taki zachłyśnięty sukcesem. Byłem taki  „Udało się. Mówiłem, że się uda!” Chciałem bardzo to pokazać, że mogę.

Zmieniła się ta motywacja. Pamiętam, że coś się zmieniło w momencie, kiedy ludzie zaczęli do mnie pisać.

Dostawałem maile pod tytułem „Dzień dobry przeczytałem Pana książkę „Komputerowy Ćpun” i pomogła mi. Chciałem tylko panu powiedzieć, że dziękuję.”

 I to były takie słowa, które po prostu wysadzają styki człowiekowi. Były również pytania, „czy może pan jeszcze rozwinąć ten temat” czy „będzie jakaś kolejna książka na ten temat”, to to mnie to strasznie motywowało. Po prostu do dalszej pracy.

Spotkałem chłopaka na targach książki we Wrocławiu. Kupił książkę kosmiczne bobry i jego tata wysłał maila.

 „Dzień dobry. Mój syn ma 10 lat. Przeczytał pana kosmiczne bobry w osiem dni. Chciałem spytać. Syn pyta kiedy będzie druga część.”

Nigdy nie miałem takiego Driver’u po prostu do pisania jak wtedy jak dzieciak spytał mnie kiedy będzie druga część kosmicznej bobrów. Napisałem chyba ze 20 stron napisałem jednego dnia.

Teraz też zaczęło mnie strasznie motywować na YouTube. Jak zacząłem nagrywać jakieś filmiki żywot pisarza, to dostaję dużo takich maili pod tytułem „Dzięki temu że pan nagrywa, ja nadal pisze książkę” i to jest dla mnie taką po prostu motywacją jak nic nigdy wcześniej.

To był taki naturalny przeskok z motywacji negatywnej do motywacji pozytywnej.

DD: To dobrze, obecnie pan też pracuje nad „Liceum ogólnomagicznym”. Jak idą prace nad tą książką?.

KP: Prace idą jak burza. Strasznie pomógł mi Koronawirus. bo nie mam spotkań autorskich, więc po prostu siedzę i piszę. Nagrywam filmiki i pisze książki. Tym się zajmuje po prostu dzień w dzień. W ogólnej opinii publicznej, jestem bezrobotny, więc można było powiedzieć, ale to jest de facto moja praca.

Szybko powstał pierwszy draft „Liceum ogólnomagicznego”. Ostatnio już konsultowałem się z pierwszymi osobami. Można powiedzieć, że to jest taki Harry Potter w naszym polskim systemie edukacji. Ze wszystkimi jego bolączka. Ze wszystkimi jego absurdalnymi sytuacjami. Ze wszystkim, co się w ogóle dzieje w polskim systemie edukacji.

Ciekawą rzeczą jaką zauważyłem, że ci pierwsi czytelnicy widzą bardzo dużo rzeczy, które dzieją się w ich życiu. Na zasadzie bohaterka chce się dowiedzieć np. jak wygląda to liceum ogólnomagiczne, ale w Internecie nie jest w stanie znaleźć żadnej strony internetowej ani nic. Jak wygląda ta szkoła.

Z jednej strony usłyszałem opinie, że  przecież to tak nie jest. Każda szkoła ma swoją stronę internetową. Na co się znaleźli drudzy czytelnicy, którzy „tak to znajdź moje technikum, jakiekolwiek informacje o mojej szkole w Internecie”. I też na początku myślałem, że to będzie taki Harry Potter. Ale jak zacząłem pisać tę książkę to miałem gdzieś tam w głowie frazę jednego twórcy rapowego grupy operacyjnej, który śpiewał, że dzieci lubią misie jak w starej animacji, ale lubią też blanty i seks w ubikacji.

Pierwszy kontakt z alkoholem. Pierwsze miłości. Jednocześnie nauczyciele, którzy mają program nauczania. Muszą ten program realizować, który jest całkowicie nie praktyczny i  nie życiowy. Uczniowie uczą się historii, uczą się teorii magicznej, szkół magicznych, zwierząt magicznych czy biologii czyli uczą się pantofelka na przykład jednocześnie ze smokiem. Mieli się uczyć lotów na miotle, ale jest niedofinansowanie, więc grają w koszykówkę. W takim właśnie klimacie powstała cała książka.

DD: Bardzo ciekawe klimaty. Już mnie ciekawi to i pewnie zainteresuje wielu twoich czytelników.

KP: Mam nadzieję.

DD:  A czy potrafi pan powiedzieć, kiedy byłaby premiera tej książki albo kiedy było bardziej o niej wiadomo?

KP: Podejrzewam że jak w lipcu roześlę tę książkę. Na początku sierpnia już będę miał jakieś informacje, czy ktoś to weźmie, bo uważam, że to zatrybi. Uważam, że to jest taki tak nośny temat, który od razu się spodoba wydawcom i będą chcieli w to wejść.

DD: Wspominał pan o innym wydawnictwie niż pan obecnie wydał pan bobry. To jak to wygląda tak naprawdę. Każda książka może być wydane w innym wydawnictwie. Czy to jest jakaś umowa, i każda książka ma być wydana w jednym wydawnictwie?

KP:  Jeżeli masz cykl to dobrze by było, aby został wydany w jednym wydawnictwie. Jeżeli masz fajne wydawnictwo, z nim współpracujesz to dobrze jest to wydać w jednym wydawnictwie. Ja pamiętam, że przeszedłem, bo tak skacze z tych wydawnictw. W gruncie rzeczy dlatego, że wydawnictwo np. nie było zainteresowane moją inną książką.

Przykładowo jak wydałem „Komputerowego Ćpuna” w Muzie to jak bobry wysłałem już do Muzy, nie była zainteresowana bobrami, bo nie wydaje fantastyki. Dlatego bobrami zainteresował się z kolei Genius Creations, który nie wydaje za szczególnie poradników. Jak z poradnika odezwał się do mnie Jaguar. To od razu przeszedłem do Jaguara z poradnikiem.

A co będzie dalej zobaczymy. Ja jestem dobrej myśli. Czekam na to, aż we wrześniu wrócimy do szkół, bo musimy wrócić do szkół. Po prostu system gospodarczy i system edukacyjny nie udźwignie nauki online w głębszym rozrachunku. Jak wrócimy we wrześniu ja wrócę na spotkania autorskie, to to już będzie w porządku.

DD: Skoro przechodzi Pan z Bobrami do innego wydawnictwa, to w takim razie będzie ponowne wydanie pierwszego tomu?

KP: Na pewno tak. Wydawcy lubią w całości wydawać serię.

DD: Wspomniał pan o epidemii. Jak ona wpłynęła na proces pisania czy coś się zmieniło.

KP: Pierwszy miesiąc był taki przerażający, jeśli chodzi o przeżycie.  Nagle z dnia na dzień pamiętam jak to był 12 marca jak ogłoszono koniec. Look Down gospodarczy, że szkoły zostają odwołane. Tego dnia dostałem 7 telefonów od bibliotek i powiedzieli OK, to musimy odwołać spotkania w tym miesiącu. Dostałem trzy telefony od wydawcy, że odwołujemy wyjazdy na targi. Miałem mieć spotkanie w Empiku. Miałem mieć spotkanie na targach w Warszawie. Spotkanie jeszcze gdzieś tam chyba pod Poznaniem, jeśli dobrze pamiętam. Dwie trasy autorskie miałem zaplanowane tygodniowe. Tych spotkań autorskich ze 12 chyba 14 w samym marcu i to wszystko nagle zostało odwołane. Cały kwiecień też został odwołany.

I powiem uczciwie już tak patrzę kurczę z czego ja żyć będę w tym momencie, bo tu nagle marzec odwołany, kwiecień, maj. Czerwiec to zawsze było posłucha, bo to już koniec roku. Lipiec, sierpień zamrożone to pomyślałem kurczę robi się niebezpiecznie.

Na całe szczęście udało się jakoś tę tarczę pomocową jakoś to uruchomili i w ZUS wstrzymali. Ja się złapałem na stypendium z Ministerstwa Kultury na kręcenie filmiku do Internetu, więc mogę powiedzieć zarabiam na kręceniu filmików do sieci.

Pod tym względem to było przerażające. Ja jednak zacząłem dużo pisać. Strasznie dużo zacząłem pisać, bo zdałem sobie sprawę, że mi się taka sytuacja już nie powtórzy, żebym siedział w domu i mógł pisać ile fabryka dała. De facto zacząłem naprawdę dużo pisać koło 10/ 12 tysięcy znaków dziennie. Też jak ledwo skończyłem „Liceum ogólnomagiczne” już zacząłem rozpisywać sobie thriller troszeczkę taki fantastyczno-wojenny Battle Royal o oligarchach światowych, miliarderach, którzy bawią się w wojnę na środku Kamczatki. Mają swoje własne wybudowane miasto 15 tysięczne. Zapraszają najemników i robią sobie regularną wojnę ku własnej uciesze. Można powiedzieć nasze współczesne Koloseum.

I zacząłem wszystko rozpisywać. Pisać w tempie po prostu absurdalnym jak dla mnie. Wiedziałem, że muszę wykorzystać ten czas, skoro nie mogę jeździć na spotkania autorskie. Nie mogę na tej płaszczyźnie działać, to muszę działać na płaszczyźnie produkcyjnej. Muszę jak najwięcej pisać.

DD: W tej chwili ma pan tak naprawdę dużo pomysłów na książki. Zapisuje pan gdzieś te pomysły, zostawia je?  Co pan robi z tymi pomysłami?

KP: Mam plik na komputerze który nazwałem „książki i pomysły na nie”. Ten plik dzieli się na bliższe i dalsze bliższe pomysły. To są te, które zaczynam już rozpisywać i które już pisze. Bardzo szybko „Liceum ogólnomagiczne” się tam znalazło. Mam plik dalsze gdzie rozpisuje pomysł. I czekam, aż się przegryzie, czy on wyparuje mi z głowy, czy uznam, że to jest fajne, czy nie to jednak jest głupie i idiotyczne, czy to była chwilowa miłostka.

Gdzieś tam konsultuje te pomysły i mam dwa takie foldery. Zawsze sobie zapisuje te wszystkie pomysły i staram się gdzieś tam potem przejrzeć je po pewnym czasie. To było fajne. To już nie fajne. To już jest nie w porządku. To już przedawnił się temat. Tak między tymi dwoma folderami gdzieś tam sobie działam. Ja zawsze polecam pisarzom zapisywać pomysły, bo inaczej się kotłuje ta jedna myśl w głowie całymi tygodniami.

A jak to sobie napiszemy, to mamy nagle głowę wolną i głowa może pracować już na następne pomysły na następną część fabularną. Gdzieś tam co by było dalej o tym, co zapisaliśmy. Zawsze polecam to gdzieś tam sobie zapisać.

DodoDan: Już tak na zakończenie. To skąd Pan bierze inspirację do tych pomysłów. Skąd się biorą?

Krzysztof Piersa: Trudno powiedzieć. Inspiracją „Liceum ogólnomagicznego” było narzekania uczniów na spotkaniach autorskich. Kiedy przychodziłem, spotykałem się z uczniami. Opowiadali o tym jak jest u nich w szkole. Kiedy zdałem sobie sprawę, że nic się nie zmieniło pomiędzy moją szkołą, a ich. Nie ma żadnych różnic. To było taką mocną inspiracją.

Dlaczego powstały kosmiczne bobry? Pojęcia nie mam. Zawsze chciałem żeby,… motywacją do bobrów był spływ prysznica. Sześciu dziurek przez, które ucieka woda. Jednego razu jak na to spojrzałem, pomyślałem „To  by mogłyby być planety”.

Dla battle royal co było pomysłem?. Nie wiem, nie pamięta. Coś za coś tak sobie kminiłem. Chyba FAME MMA obejrzałem sobie. Pomyślałem, że skoro ludzie potrafią się bić za pieniądze, to ciekawe, czy potrafiliby się zabijać za pieniądze, a to idźmy krok dalej. Czy mogliby toczyć wojny dla zabawy i jakoś chyba tak to się narodziło.

Dużą motywacją są dla mnie japońskie komiksy, japońska animacja, bo Japończycy mają naprawdę zwariowane pomysły.

Mają niesamowite pomysły, to gdzie my stawiamy granicę. W polskiej literaturze w polskiej fantastyki mówimy, że nie można wyżej. Już nie, bo przyjmiemy, że już się robi szaleństwo.  To jest poziom, od którego Japończycy wychodzą. Dopiero idą w górę. Porównanie Ataku Tytanów, kanibalistyczne 15 metrowe olbrzymy, które chcą zabić ludzi, którzy skaczą na harpunach po mieście. Żadna polska fantastyka nie ma takiego pomysłu.

DodoDan: Tak rzeczywiście wątpię, żeby ktoś wpadł na to, aby zainspirować się tym pomysłem. Jeśli nie zna w ogóle tej kultury.

Krzysztof Piersa: Tak też była dla mnie manga ostatnią inspiracją. Gdzieś tam usłyszałem o serii. Ona się nazywa chyba, że Youjo Senki coś takiego o magach pierwszej wojny światowej i o ile tam historia mocno się rozbiega. To jest tak tzw. isekai czyli gościu się przenosi do innego świata i w ogóle to tak sobie pomyślałem. A jakby zrobić magów w czasie pierwszej albo drugiej wojny światowej. To karabiny, to czołgi, a jednocześnie magik w mundurze rzucający fireballs. I od razu sobie zapisałem wszystko. Już gdzieś tam ten pomysł się gdzieś w głowie rozwija.

Manga, Anime potrafią być niesamowitymi inspiracjami. Na  przykładzie nawet anime. To się nazywało Ero manga Sensei o gościu, który pisze nowelki i ma siostrę Hikikomori. To stąd wziął się pomysł na rozpisanie książki obyczajowej Hikikomori. Dlatego, że w samym Ero manga Sensei bardzo fajnie pokazali postać Hikikomori. Tylko to już wymaga trochę terapeutycznego zagłębienia się na zasadzie – ta siostra głównego bohatera choć jest pokazana jako wstydliwa, jako niepewna, ale w ogóle ona jest bardzo władcza. Ona potrafi bardzo dobrze zarządzać tym bratem.

On zapuka w podłogę i ona wie, że trzeba pożegnać koleżankę, która przyszła. To pokazuje w niesamowity sposób jak osoba de facto zamknięta tworząca wokół siebie otoczkę słabej potrafi być jednocześnie bardzo władcza, bardzo dyktatorska wręcz. Strasznie mnie to zafascynowało.

I to był moment kiedy powiedziałem OK jest to. Ja muszę zrobić książkę o Hikikomori.

DodoDan: W takim razie będziemy już kończyć więcej pytań do pana nie mam. Bardzo dziękuję za wywiad i życzę sukcesów w pisaniu.

Krzysztof Piersa: A dziękuję serdecznie, również życzę sukcesów w pisaniu.

Wszystkie zdjęcia w artykule pochodzą z prywatnego archiwum Krzysztofa Piersy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Copyright © 2024 Cień Pisarza. All Rights Reserved. | Catch Vogue by Catch Themes